Artykuły

Teatr piórem Temidy Najsłynniejsze warkoczyki

Dwa rude, sztywne jak druty, za­darte do góry warkoczyki to znak rozpoznawczy i nic więcej nie trze­ba wyjaśniać, bo wiadomo, że cho­dzi o Pippi Langstrump, a po na­szemu Pippi Pończoszankę. Obok słynnej Alicji, tej z powieści Lewisa Carrolla, Pippi jest najpopularniej­szą dziewczynką w literaturze, ogromnie lubianą przez dzieci.

Szwedzka pisarka Astrid Lindgren napi­sała "Pippi Langstrump" w 1945 roku. Myślę, że gdyby pisała dzisiaj, wpro­wadziłaby pewne modyfikacje, przede wszystkim jeśli idzie o stosunek Pippi do szkoły. Bo współczesna rzeczywi­stość - i to nie tylko w Polsce, ale tak­że na świecie - pokazuje, że uczniowie - korzystając z praw ucznia, praw dziecka (i różnych innych praw, nato­miast bez żadnych obowiązków) - ma­ją zbyt wiele niczym nieograniczonej swobody w swoim zachowaniu wobec nauczyciela, co skutkuje zarówno nie­posłuszeństwem, lekceważeniem, jak i brakiem autorytetu nauczyciela, a tak­że całej instytucji szkolnej. Ale w 1945 roku było to nie do pomyślenia. Stąd wątek dotyczący lekceważenia nauki szkolnej przez Pippi był odbierany dość abstrakcyjnie, jako sfera pewnej fanta­zji bohaterki, na równi z innymi jej fan­tazyjnymi zachowaniami. Pippi, mimo że nie chodzi do szkoły, przejawia nadzwyczaj logiczny tok rozumowania. Jest odważna, uczynna, zaradna, ma "dobre serce" i potrafi po­dzielić się ze swoimi rówieśnikami tym, co ma. Mieszka sama w małym mia­steczku, gdzie wszyscy się znają. Mat­ka nie żyje, a ojciec pirat gdzieś pływa. Pippi swój domek nazwała "Śmiesznostką". I mimo że po jednym dniu w szkole odłożyła chęć uczęszczania na lekcje na później, to dla rówieśni­ków jest swoistym autorytetem. Bo nikt tak jak ona nie potrafi opowiadać niesamowitych historii świadczących o jej fantastycznej wyobraźni. Te wy­myślone opowieści są niczym małe opowiadanka literackie. Niejeden reżyser już zagiął parol na tę powieść, ale nie każdemu udało się zrobić z niej świetne przedstawienie. Agnieszce Glińskiej udało się, i to jak! Przede wszystkim niezwykle trafnie zo­stała obsadzona w głównej roli Domini­ka Kluźniak. To istna Pippi - zarówno z wyglądu, jak i z zachowania. Drobnej postury aktorka ubrana w uroczo za­bawny, za duży nieco fartuszek z dwie­ma niezbędnymi kieszeniami (do któ­rych dzieci mogą włożyć i kamienie, żabę, wszystko), wspomniane już rude, na sztorc postawione warkoczyki, chodzenie i podskakiwanie w pewnym rytmie, sposób poruszania się, no i ten styl mówienia, który nie jest naślado­waniem, a sprawia wrażenie zupełnie naturalnego. Aktorka ma w tej roli bar­dzo dużo tekstu do wypowiedzenia,wypowiada go szybko i zwyczajnie, tzn. nie rozgrywając kwestii, co w sen­sie technicznym, a także dramaturgicz­nym ma tu zasadnicze znaczenie. W ten sposób pointy niejako same wypływa­ją, publiczność - i ta dorosła, i ta niedorosła - wychwytuje je od razu i reagu­je. Poza tym przy takim tempie mówie­nia tworzy się też pewien rytm spekta­klu. Chyba trudno będzie Dominice Kluźniak po tak doskonale zagranej roli wejść w inny repertuar i stworzyć rów­nie znakomitą kreację. Wprawdzie przedstawienie to "stoi" głównie na roli Pippi, jednak również wszyscy pozostali aktorzy znakomicie wypełniają swoje zadania. Agnieszka Glińska doskonale wyreżyserowała nie tylko pierwszy plan. Widać, że także wszystkie dalsze plany są pod czujnym okiem pani reżyser. Nie ma żadnej pu­stej sceny, wszystko wypełnione do naj­mniejszego detalu. Jedna tylko rzecz się nie udała, mianowicie scena przyjęcia. Niepotrzebnie Joanna Sydor jako Pani Settergren (matka rodzeństwa Tommy'ego i Anniki, przyjaciół Pippi) w re­akcji na nietypowe zachowanie Pippi nagle rozpuszcza włosy i zachowuje się histerycznie. Czyżby aktorka w ten spo­sób chciała zwrócić uwagę widza na siebie? Przecież stanowi drugi plan i ma grać na rzecz głównej bohaterki. Ponadto dlaczego pani reżyser kazała Ewie Teledze w roli Pani Granberg nur­kować po podłodze, na której już wcze­śniej wylądował tort, i zbierając krem z podłogi, zachłannie go zjadać? Nie ro­zumiem, dlaczego właśnie ta scena zo­stała zrealizowana w konwencji - można powiedzieć - małego realizmu, pod­czas gdy całe przedstawienie prowa­dzone jest w kierunku tzw. wesołego przerysowania scen i postaci, z elemen­tami delikatnej groteski.

Świetny, wyrazisty i wiarygodny ja­ko Tommy, równolatek Pippi, jest Wal­demar Barwiński, który nie udaje, że gra chłopca, lecz po prostu jest nim na scenie. Zresztą cały zespół, wszyst­kie role, nawet te epizodyczne, są do­pracowane do najmniejszego szczegó­łu i harmonijnie współtworzą klimat i całość przedstawienia. Na klimat spektaklu pracuje też wspaniała, funk­cjonalna scenografia, no i oczywiście muzyka grana na żywo (chwilami muzycy dialogują z Pippi, a w przerwie grają takie przyjemne "kawałki", m.in. Gershwina czy Vivaldiego). Ważny w spektaklu jest rytm, znakomicie bu­dowany nie tylko przez muzykę, ale także świetnie i dowcipnie pomyślany układ choreograficzny (vide: raz po raz pojawiający się uczniowie z tornistrami na plecach przechodzący skocznie przez scenę).

I jeszcze jedno - jest to typowo familijny spektakl dla dzieci i ich rodziców, gdzie prócz śmiechu i zabawy, jest też czas na wzruszenie, bo Pippi tęskni przecież za rodzicami, codziennie roz­mawia z mamą, która jest w Niebie, zasypiając zaś, wyraża pragnienie, by przyśnili się jej rodzice. I owszem, poja­wiają się w jej śnie. Tylko dlaczego tak dziwacznie wyglądają?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji