Artykuły

Twarzą w twarz

W literaturze zawsze liczyła się inność. To, co znane, traciło na wartości, od­biorca żądny był nowych wrażeń - chciał płacić cenę, przyzna­nia się do wła­snej ignorancji za przyjemność obcowania z ta­jemnicą. Na tym psychologicz­nym mechaniz­mie opiera się większość ka­rier, jakie w tym stuleciu zrobiły literatury uprzednio nie notowane na świa­towej giełdzie. Teraz taką karierę robi literatura latynoamerykańska. Tajemnica - którą chce nam ofe­rować, to mieszanina mistycyzmu i magii (złożyły się na nią wierzenia ludów, co zamieszkują ów kontynent: Indian, Metysów, Mulatów (z prze­możną tęsknotą do pełni szczęścia. Tyle, że szczęście rzadko się tu obja­wia. Ludzie są nadto ułomni, misty­ka i magia pozwalają zaledwie na nikłą nadzieję, że gdzieś za dziesią­tym oceanem istnieje raj. Na co dzień zastępuje go dżungla. Na obcowanie z nią człowiek jest skazany, a dżun­gla przybiera różne maski, by go stra­szyć. Bywa więc naturą, społeczeń­stwem, eksplozją nowoczesnej tech­niki. Każda z masek dostatecznie przerażająca, by zdławić w człowie­ku nadzieję; dostatecznie przeraża­jąca, by do szczęścia tęsknić.

Echa tych tęsknot odzywają się w dramacie Carlosa Fuentesa, zaprezen­towanym nam na małej scenie Te­atru Dramatycznego. Twórczość tego wybitnego prozaika meksykańskiego znaną jest już w Polsce: wydano dwie Jego powieści ("Kraina najczy­stszego powietrza", "Śmierć Artemia Cruz"), dwa tomy opowiadań ("Pieśń ślepców", "Aura"). "Jednooki jest królem" stanowi debiut teatralny Fu­entesa, prapremierowy spektakl reży­serował w 1970 roku Jorge Lavelli, a grali w nim Maria Casares i Sammy Frey.

A więc utwór na dwie role, a więc utwór, który rozgrywać się musi przez dynamizm dialogu dwojga znakomi­tych wykonawców. Oni stają się własną swą racją: tekst stwarza im obo­wiązek stałych przeobrażeń psychicz­nych, przechodzenia od miłości do po­gardy, od tkliwości do erotycznej eksta­zy - sytuacja sceniczna ogranicza im pole tych przemian. Donata i książę są parą ślepców, błąkających się w przestrzeni pokoju. Ślepota to zresztą metaforyczna, tak jak metaforą jest tu owe odosobnienie od świata, jak metaforą jest każdy niemal rekwizyt w tej sztuce: kamień, co ślepcom służy za lustro, łoże, co nie służy za miej­sce miłości, okno, którego nie ma, a przecież przez nie oglądają świat. Za­błąkani w życie, próbujący ucieczki, skazani. Pod koniec sztuki pierzchną ze sceny, ale widz posiadł okrutną pew­ność, iż to ucieczka donikąd. Donata i Książe, Ryszarda Hanin i Marek Bargiełowski. Ich grę należa­łoby rozpatrywać jako jedność, sta­nowi przecież efekt wzajemnego roz­grzewania się emocją, słowem, ata­kiem. Gra ta przypomina taniec: eks­tatyczny taniec dwojga ludzkich ku­kieł, którymi potrząsa skryty za ku­lisami Los. Są w tym tańcu sekwen­cje pełne pięknej prostoty, są mo­menty tragiczne i gorzkie, trafiają się wzajem, padają na podłogę sceny, gdzie więdną. Odnosi się wrażenie, iż reżyser (RO­MUALD SZEJD) nie mógł się do koń­ca zdecydować, jakie motto chciałby wypisać nad magnetyczną i pokrętną materią tego utworu. Lektura szkicu, zamieszczonego w teatralnym progra­mie, sugeruje niedwuznacznie, że tekst poddany został pewnym zabiegom adaptatorskim. Nie przyczyniły się one - widać - do wyklarowania myśli spek­taklu. Jest on zaledwie popisem mistrzowskiej techniki aktorów. Widz zaraża się ich ślepotą, choć ulega magicznej sile aktorskiej ekspresji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji