Kilometry Metra.Polski produkt na tle.Na rogu Broadwayu
KILOMETRY METRA
Gdyby wszystkie spektakle "Metra" nagrać na taśmę filmową, powstałby kilometrowy zapis. W tym roku musical Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy z librettem Agaty i Maryny Miklaszewskich święci swoje dziesięciolecie. Nadal, o czym pewnie przekonamy się sami już w piątek, 29 czerwca, w hali O1ivia, gromadzi pełną widownię, ma swoich fanów i tłumy wielbicieli. Od dnia premiery, 30 stycznia 1991 roku, pokazywany był już w największych miastach Polski. Od roku z powodzeniem sprzedaje się w Moskwie. W planach jego reżysera i twórcy, Janusza Józefowicza, jest próba wystawienia "Metra" w Londynie.
W sezonie 1991/92 "Metro" było jedną z siedemnastu premier w światowej stolicy musicalu - w teatrze Minskoff na Broadwayu. Janusz Stokłosa za muzykę do tego musicalu otrzymał nominację do słynnej Tony Award. Od nowego sezonu 1992 pierwszy polski musical z prawdziwego zdarzenia, w nowej obsadzie złożonej z niektórych członków ekipy broadwayowskiej oraz obsady warszawskiej wznowił spektakle i ruszył w torunee po Polsce. "Metro" grano na największych polskich scenach, na stadionach, w halach i amfiteatrach, m.in. w Teatrze Muzyki i Tańca w Zabrzu, w Teatrze Wielkim w Łodzi, we Wrocławiu, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku, Koszalinie, Szczecinie, Lublinie. Od jesieni 1992 roku z przerwami "Metro" podróżuje po Polsce i po świecie. Czerwcowy spektakl w Gdańsku będzie zakończeniem kolejnego udanego sezonu z "Metrem". (marcel)
METRO TRWA. Rozmowa z Januszem Józefowiczem, twórcą i reżyserem musicalu "Metro"
Jakie znaczenie ma w pańskim życiu"Metro"?
- To mój pierwszy samodzielny spektakl i początek drogi artystycznej. Dzień polskiej prapremiery "Metra" był tak naprawdę pierwszym etapem i początkiem wytężonej, jak dotąd niekończącej się, pracy nad tym musicalem. Ogromnego nakładu sił i dwóch lat starań wymagało przygotowanie anglojęzycznej, broadwayowskiej premiery. Potem była realizacja w telewizji, dziś są już konkretne plany nakręcenia filmu "Metro".
Po tej wielkiej przygodzie na Broadwayu, jakie ma pan zdanie o tej kolebce musicalu?
- Nie najlepsze. Myślę, że najciekawsze dzieła tego gatunku wcale nie powstają już dziś w Nowym Jorku. Dla mnie największą barierę stanowią tamtejsze związki zawodowe, które na każdym kroku pilnują i strofują reżysera, do tego stopnia, że poza czasem prób zabraniają rozmawiać mu z aktorami na temat spektaklu, co jest dla mnie absurdem.
Czy podjąłby się pan raz jeszcze takiego przedsięwzięcia?
- Nie wiem, nie wykluczam takiej możliwości. Są pewne przymiarki do pokazania musicalu "Metro" w Londynie, a stamtąd przecież już tylko krok na Broadway. W tej chwili "Metro" z powodzeniem sprzedaje się w Moskwie, otrzymało tam Złotą Maskę za najlepszy spektakl muzyczny.
Jak "Metro" zmieniło się przez te wszystkie lata? Czy wydaje się panu, że dziś mówi coś innego niż przed laty?
- Nie sądzę. Wydaje mi się, że to dość uniwersalna i wciąż są młodzi ludzie, którzy marzą o wielkiej karierze. Jeśli chodzi o samo przedstawienie, oczywiście ono ciągle ewoluuje. Zmieniają się ludzie, wielu z tych, którzy z nami zaczynali, jest obecnie samodzielnymi artystami. Ten musical żyje dziś własnym życiem.
Jakie nadzieje wiąże pan z koncertem w Gdańsku?
- To ostatni spektakl w tym sezonie, więc mam nadzieję, że okaże się on miłym zakończeniem. Damy z siebie wszystko. (rozmawiała Anna Malcer)
WYSZLI Z "METRA"
Pierwsza obsada musicalu budziła zainteresowanie, a czasem nawet zachwyt publiczności i krytyki. Powód był prosty: na scenie pojawiło się kilkoro utalentowanych, młodych i nikomu nieznanych wykonawców. Trójka z nich nadal istnieje w świadomości publiczności. Mowa o Edycie Górniak, Katarzynie Groniec i Robercie Janowskim. Edyta Górniak, absolwentka opolskiego Technikum Ogrodniczo-Pszczelarskiego, może pochwalić się międzynarodową karierą. Co prawda w Londynie, w którym mieszka od kilku lat, nie jest na pierwszych stronach gazet, ale np. w Hiszpanii zdobyła w 2000 r. nagrodę dla najpopularniejszej piosenkarki zagranicznej. Nagrywała z Placido Domingo, była bliska wygrania konkursu Eurowizji. Dziennikarze lubują się w drążeniu szczegółów jej życia prywatnego (dość bezskutecznie). Porównywana do wielkich diw estrady, wciąż ma szansę na osiągnięcie międzynarodowego sukcesu.
Niespełna dwudziestoletni wówczas samorodny talent ze Śląska, Katarzyna Groniec, to chyba najciekawsza indywidualność pierwszej obsady musicalu. Jest do dzisiaj związana z tandemem Stokłosa-Józefowicz, brała udział w większości głośnych przedstawień ich teatru Studio Buffo, ale ma za sobą także Grand Prix i Nagrodę Dziennikarzy na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu (1997). Jesienią ubiegłego roku wydała interesującą płytę "Mężczyźni", nagraną we współpracy z Grzegorzem Ciechowskim, odpowiedzialnym za sukces m.in. Justyny Steczkowskiej i Fiolki.
Robert Janowski jest matuzalemem wśród głównych wykonawców musicalu - w marcu skończył 40 lat. Z wykształcenia lekarz weterynarii, od kilkunastu lat walczy o uznanie jako wokalista. Ma za sobą wiele wolt stylistycznych i wciąż dobre warunki głosowe i prezencję. Sprawdził się także jako prezenter teleturnieju "Jaka to melodia?". (Tomasz Rozwadowski)
POLSKI PRODUKT NA TLE
"Metro"jest niewątpliwie oparte na klasycznych wzorcach. Jednak warto przypomnieć, że pierwsza wersja libretta miała wyraźnie wywrotowy charakter.
Autorki tekstu Maryna i Agata Miklaszewskie początkowo myślały o historii opartej na losach studentek polonistyki, które bieg historii skierował do Francji. Pierwszym kompozytorem miał być Przemysław Gintrowski, ale skomponowane przez niego piosenki nie znalazły uznania u autorek i scenariusz trafił do Janusza Stokłosy. Wtedy wkroczyła historia: przełom 1989 r. sprawił, że początkowy pomysł fabuły stal się mało aktualny.
Na peronach
W ostatecznej wersji libretto opowiada historię grupy młodych artystów-emigrantów, którzy w stolicy jednego z zachodnioeuropejskich państw biorą udział w przesłuchaniach do musicalu. Niestety utalentowani adepci sceny zostają odrzuceni przez aroganckiego reżysera. Ostatnia z przesłuchiwanych, zakompleksiona i nieśmiała Anna spóźnia się na ostatni skład kolei podziemnej. Na peronie poznaje Jana, zbuntowanego muzyka utrzymującego się z grania w metrze.
Niebawem wszyscy muzycy odrzuceni przez reżysera zaczynają występować na stacjach i peronach, a pomiędzy Janem i Anną rodzi się uczucie. Reżyser, który wciąż nie może zebrać obsady spektaklu, z prasy dowiaduje się o sukcesach młodych muzyków i postanawia zmusić ich do współpracy ze sobą. Jest człowiekiem wpływowym, doprowadza więc do urzędowego zakazu występów w metrze. Wszyscy przyjaciele po kolei łamią się i podejmują współpracę. Ostatnia odchodzi Anna. Jan rzuca się pod koła pociągu. Po latach Anna jako wielka gwiazda wraca na stację metra i wspominając jedyną miłość swojego życia urządza sobie gorzki rachunek sumienia. Koniec.
Musicalowa rodzina
Kto ma choćby elementarną wiedzę o musicalu, dostrzeże, że wątki libretta wyglądają dość znajomo. Pomysł z przesłuchaniem do musicalu jest zaczerpnięty z jednego z największych sukcesów broadwayowskich w latach 70. "A Chorus Line", skomponowanego przez Marvina Hamlisha. Tamten musical opowiadał historię grupy chórzystów jednego z teatrów, młodych ludzi walczących o sławę i uznanie. W dziele Hamlisha również pojawia się motyw korupcji i zdrady, zgniłe kompromisy prowadzące do poczucia życiowego niespełnienie mimo sukcesu.
Drugim wzorcem, z którego czerpali twórcy "Metra", było legendarne "Hair" - pierwszy w historii gatunku musical zbuntowany "Hair" powstało pod koniec lat 60., w okresie burzy i naporu ruchu hipisowskiego. Również ten musical miał grupowego bohatera - wielorasową paczkę przyjaciół - rebeliantów i uciekinierów.
Muzycznie "Metro" plasuje się pomiędzy oboma wymienionymi partyturami. Czerpie z ponadczasowego, klasycznego musicalu, jakim jest "A Chorus Line" oraz z niespokojnego, pełnego odniesień do rocka "Hair".
Istnieje jeszcze jedno podobieństwo: "Metro" podobnie jak jego poprzednicy jest dziełem wyjątkowo kasowym. W wątłej historii polskiego musicalu nie było jeszcze sukcesu o tak wielkim kalibrze. Dziesięć lat nieprzerwanych wystawień mówi samo za siebie.
(Tomasz Rozwadowski)
JESTEM NIEMODNY (Janusz Stokłosa kompozytor)
- Moim podstawowym założeniem przy tworzeniu "Metra" było bycie niemodnym. Chodzi mi o oderwanie się od obowiązujących stylów muzycznych, o pewną ponadczasowość. To się chyba udało - musical funkcjonuje na scenach z powodzeniem od 10 lat i daje nowe możliwości. Sukces "Metra" w Rosji sprawił, że prapremiera naszego najnowszego musicalu "Romeo i Julia" będzie miała miejsce w Moskwie. A przede wszystkim chciałem, żeby muzyka "Metra" była podobna do jego wykonawców - młoda, świeża i agresywna.
NA ROGU BROADWAYU
Wystawienie "Metra"na Broadwayu kosztowało około ośmiu milionów dolarów.
Wystawienie pierwszego polskiego musicalu na scenie broadwayowskiej było bezprecedensowym przedsięwzięciem w historii teatru polskiego. Przewyższyło też to wszystko, czego dokonywały wówczas na Zachodzie kraje Europy Wschodniej.
Prócz finansowych były też inne problemy. Na przykład, czy przygotować polski musical z amerykańskimi aktorami, czy Polaków nauczyć angielskiego? Wybrano wariant drugi, bo polska młodzież wybrana spośród pięciu tysięcy osób okazała się jednak zdolniejsza od amerykańskich profesjonalistów, których już próbowano przesłuchiwać. Choć po nowojorskiej premierze słychać było głosy, że może lepiej na scenie polski tekst, uzupełniony streszczeniem libretta w programie, to łatwiejszym zadaniem było nauczenie "metrowców" angielskiego, niż kompletowanie amerykańskiej obsady.
Pod nóż
Na miejsce premiery wybrano teatr Minskoff, stojący w centralnym punkcie Times Squere na rogu Broadwayu i 45 Ulicy. Jest on w stanie pomieścić tysiąc sześćset osób. 11 marca 1992 roku na miesiąc przed premierą rozpoczęto próby. Od 26 marca do 16 kwietnia trwały tam spektakle przedpremierowe, tzw previews, które publiczność przyjmowała owacją na stojąco. Tylko dwa razy obeszło się bez bisów. A jednak spektakl nie odniósł sukcesu. Dlaczego?
Amerykańskie "Metro" było bardziej agresywne, z wyraźniejszym przesłaniem politycznym: młodzi emigranci z Europy Wschodniej po upadku muru berlińskiego i rozpadzie sowieckiego imperium próbują ustalić najbardziej podstawowy porządek wartości. To akurat mogłoby obudzić zainteresowanie. Ale amerykańskiej krytyce nie spodobały się nawiązania spektaklu Józefowicza i Stokłosy do musicalu M. Benneta i M. Hamlischa "A Chorus Line" oraz oczywiste inspiracje kultowym "Hair". Przedstawienie recenzowano bardzo krytycznie. Szczególnie zjadliwie napisał o nim Frank Rich, krytyka "New York Timesa", zwany "rzeźnikiem Broadwayu". Jego recenzja była pełna niechętnych epitetów pod adresem polskiego zespołu.
Wspaniałe doświadczenie
Na drugiej szali położyć trzeba obiektywne krytyki, których spektakl nie doczekał się jednak zbyt wielu. Pochlebne oceny wypowiadali niektórzy twórcy związani z Broadwayem. Sam Warren napisał w liście do Stokłosy: - "Ta produkcja jest jednym z najwspanialszych doświadczeń, jakie kiedykolwiek przeżyłem dzięki teatrowi."
A wybitny muzyk broadwayowski, Joe Shiroky wyrażając podziw dla kompozytora, pisał o swojej niezłomnej wierze w sukces nowojorskiego przedstawienia. Teatr Minskoff wypełniała publiczność przez trzy tygodnie od premiery do końca kwietnia. Tym ludziom spektakl widać się podobał. (Anna Malcer)
ŚWIATŁA I LASERY
Światła do musicalu "Metro" zaprojektował Ken Billington, główny szef oświetlenia Radio City Music Hall (jednej z najsłynniejszych sal przemysłu rozrywkowego w historii), mający już za sobą przeszło pięćdziesiąt spektakli na Broadwayu. Billington aż pięciokrotnie był nominowany do prestiżowej nagrody Tony Awards. Kalifornijczyk Mike Deissler pracował nad warszawską premierą "Metra". Między jedną a drugą inscenizacją przygotowywał m.in. efekty specjalne do światowego tournee George'a Michaela, promującego zespół "Faith". Po broadwayowskiej premierze w "The New Yorker" pisano o niezwykłych efektach laserowych: krzyżujących się światłach, imitujących pojawiające się i znikające pociągi.
W skrócie
Moskiewska kolej podziemna
Sukces w Polsce, klapa na Broadwayu. Co dalej? Oczywiście Moskwa. Ambitny pomysł wystawienia "Metra" w stolicy Rosji doczekał się realizacji przed dwoma laty na scenie moskiewskiej operetki.
Polacy mają sens
Spektakl Stokłosy i Józefowicza uratował przed upadkiem wymienioną powyżej scenę. Ekipa operetki od miesięcy przebywała na bezpłatnych urlopach i wydawało się, że już nic jej nie uratuje. Na szczęście, przybył desant z Polski, który pomógł utrzymać się scenie. Rosyjscy artyści będący w podbramkowej sytuacji mogli się w pełni zidentyfikować z przymierającymi głodem bohaterami polskiego musicalu. Podobnie jak w przypadku polskiej prapremiery rosyjska wersja wykreowała gwiazdy. Największą rewelacją moskiewskiego spektaklu okazała się siedemnastoletnia Teona Dolnikowa. Chudziutkie, malutkie dziewczę, pieszczotliwie nazywane przez recenzentów "kurczątkiem", okazało się wokalnym i aktorskim objawieniem. Wystarczy powiedzieć, że jej głos jest porównywany do głosu Barbry Streisand. Mocna rekomendacja. Teona - córka Gruzinki i Ukraińca - podobnie jak Edyta Górniak wyłoniła się z kompletnego niebytu i zrobiła wielką karierę. W Rosji kraju kontrastów bieda oznacza wegetację na krawędzi przeżycia, ale sukces przynosi pieniądze porównywalne z dochodami gwiazd zza oceanu.
Koloryt lokalny
Do moskiewskiej premiery doszło w niemal dekadę po warszawskiej, więc trzeba było dokonać poprawek w scenariuszu. W dodatku moskiewskie stalinowskie metro jest tematem samym w sobie, nic więc dziwnego, że autorzy adaptacji postanowili przenieść akcję musicalu do stolicy Federacji Rosyjskiej. Właśnie tam sytuacja biedy, wykorzenienia, walki o byt, z którą mają do czynienia bohaterowie polskiego musicalu, jest szczególnie nośna. W moskiewskiej wersji nie brakuje odniesień do problemów współczesnej Rosji: pojawiają się np. imigranci zza Kaukazu, cytaty z przemówień Jelcyna, aluzje do wszechobecnej korupcji i przemocy. Modyfikacje sprawiły, że moskiewska publiczność przyjęła spektakl z entuzjazmem. Wystawienie "Metra" pochłonęło ponad milion dolarów, ale zwróciło się z nawiązką. Nie bez znaczenia było również nowoczesne wyposażenie operetki: lasery, światła, generatory dymów.
Perspektywy
- Moskiewska produkcja była jedną z najważniejszych decyzji w naszym artystycznym życiorysie - komentuje Janusz Stokłosa. - Rzuciliśmy się na głęboką wodę, ale sukces na tym trudnym rynku przyniósł nowe, nieoczekiwane możliwości. Niebawem odbędzie się tam prapremiera mojego nowego musicalu, a zapewne po niej przyjdą następne. Kulejąca współpraca polsko-rosyjska ożywia się więc w światłach rampy. Jest szansa na słowiański Broadway.
(Tomasz Rozwadowski)