Artykuły

Przedszkolny hit

"Świetliki" w reż. Roberta Drobniucha w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.

Białostocki Teatr Lalek przygotował z rozmachem inscenizację "Świetlików" Jana Karafiata - klasycznej pozycji czeskiej literatury dla dzieci.

Wystawna forma plastyczna plus prosta historia. "Świetliki" powinny łatwo zauroczyć nawet kilkuletnich widzów. I niejednego dorosłego też.

Widzowie poznają życie jednego świetlika - od narodzin aż po założenie własnej rodziny i oczekiwanie potomka. Pomiędzy tymi wydarzeniami jest nauka chodzenia, pierwszy lot, pierwsza miłość, wybór życiowej partnerki. Zdarzenia istotne, sprawy trudne i skomplikowane, starano się pokazać w sposób jak najprostszy, możliwy do przyswojenia (a na pewno do zapamiętania) nawet przez przedszkolaki.

Morał zgrzyta

Można mieć pewne wątpliwości do przesłania sztuki. Krytyczny jest moment, w którym świetlik zakochuje się w biedronce. W naturze taki związek jest niemożliwy. To oczywiste. Jednak w przedstawieniu natura jest tylko pewną metaforą. Powstaje więc pytanie, o jakim związku niemożliwym opowiadają twórcy "Świetlików"? W kontekście przedstawienia wygląda to tak, że świetlik nie może poślubić biedronki, bo rodzina jest temu przeciwna, a biedronka na dodatek ma już narzeczonego, przedstawiciela swego gatunku. Jaki stąd morał? Jak to rozumieć? Odpowiedzi na podobne pytania próżno szukać w BTL-owym przedstawieniu. Po prostu tak ma być i już. Wykład to nieco katechizmowy, oparty na założeniu, że dorośli wiedzą lepiej. Jeżeli taki ma być morał, to jest nieco zgrzytliwy...

Cała tzw. "warstwa ideowa" przedstawienia jest niedopowiedziana i mętna. Po prostu metaforyczna historia z życia owadów nie znajduje odniesienia do konkretnych problemów ludzi. Logika owadziej egzystencji, rozpiętej pomiędzy narodzinami i płodzeniem potomstwa, rządzonego odwiecznym rytmem zmieniających się pór roku jest oczywista. Ale co to ma wspólnego z nami, ludźmi? Nie bardzo wiadomo, co poeta (inscenizator, reżyser) chciał nam właściwie powiedzieć i na jaki temat.

Scenograf to uczynił

Niedowłady treści, skutecznie przysłania forma widowiska. Największa w tym zasługa scenografa, Jana Polivki. Operując światłem i pomysłowymi konstrukcjami (centrum sceny zajmuje obiekt przypominający wielowarstwowy namiot) stworzył niezwykłą, mieniącą się kolorami przestrzeń. Miejsce, w którym żyją świetliki jest piękne, zachwyca harmonią.

Interesujące są kostiumy zaprojektowane przez Ilonę Binarsch - wywołujące skojarzenia z konkret nymi gatunkami, a jednocześnie dalekie od naturalizmu. Czasem daje to zabawne efekty, np. gdy mówi się o tym, ile kropek ma biedronka, a na kostiumie nie ma ani jednej... Dla maluchów wielką atrakcją będzie zapewne to, że w sfrojach aktorów zostały zamontowane zestawy lampek. Świetliki naprawdę świecą w ciemnościach. Zresztą biedronki też, ale nie czepiajmy się drobiazgów - w końcu nie jesteśmy na łące, tylko w teatrze.

Chwila uwagi należy się też debiutującemu na zawodowej scenie reżyserowi, Robertowi Drobniuchowi. Co prawda poległ na polu ideologii, ale za to sprawił się dobrze w inscenizacji sytuacji rodzajowych. Radość z narodzin świetlika, z jego postępów w chodzeniu, lataniu, itp. - wszystko to pokazane jest prosto i sugestywnie, choć nieco łopatologicznie. Udało się też wydobyć z tekstu sporo humoru. Za udany można też uznać debiut studenta IV roku Akademii Teatralnej, Pawła Mroza w roli Świetlika. Ma spory talent komiczny, bez trudu zjednuje sympatię małych widzów dla swojej postaci.

"Świetliki", pomimo wspomnianych usterek, mają wszelkie szanse stać się hitem dla najmłodszej widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji