Artykuły

Drapieżna futureska

"Zaklinacze szczęścia" w reż. Krzysztofa Galosa w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Recenzja Artura D. Liskowackiego w Kurierze Szczecińskim.

Tytuł jest mylący. I niedobry, niestety. Nawet gdy przyjąć, że tkwi w nim ukryta ironia. Bo i tak się ci "Zaklinacze szczęścia" kojarzyć będą z sentymentalnym zadęciem. Tymczasem autorski spektakl Krzysztofa Galosa nie ma nic wspólnego z tą tonacją. To drapieżna futureska ostro diagnozująca naszą współczesność.

Bo rzecz dzieje się w nieokreślonej przyszłości, która ma wiele teraźniejszych rysów. Ot, takie mroczne Jutro (może już Dziś?). Beneficjanci systemu i ludzie-śmieci, płatna miłość i kupczenie historią, internatowy flash mob i jarmarczny patriotyzm, kryzys państwa i hucpa politykierów. A za tym wszystkim tęsknota: za miłością, spokojem, pracą, sensem. I strach, że wszystko, co jeszcze trwa - runie.

Galos przedstawia panoramę Polski w szeregu dynamicznych, filmowo zmontowanych scen. Przenika się w nich kilka wątków fabularnych i przestrzeni obserwacji. Mamy tu tajemniczą grupę władzy i terroru, mamy grupę szarych postaci, jakby wyjętych z kadrów jakiegoś polityczno-katastroficznego thrillera "The Day After" (kryzys pustoszy półki wielkich hipermarketów, brak chleba, głodne masy rabują bogate osiedla, idzie wieść: "będzie wojna!"), mamy portrety elit wyniesionych społecznym lękiem na wyżyny (przywódcy związku szykujący "marsz gwiaździsty na stolicę") i niedobitki zdegenerowanej, cynicznej inteligencji.

Apokalipsa narasta aż po zawieszenie napięcia w dramatycznym, lecz i przynoszącym nadzieję finale, w którym bohaterowie marzą, że w wyniku tego chaosu pojawi się może "nowy człowiek, który nie będzie się zataczał pomiędzy niewolą a anarchią". Nowy człowiek, nie tylko: nowy Polak. Bo "Zaklinacze szczęścia" - choć są przedstawieniem zakorzenionym w polskiej scenerii - to rzecz równocześnie uniwersalna, odwołująca się do sytuacji i problemów wielu krajów. Agresja i wolność, wiara i demagogia, mit rewolucji i mit kapitalizmu spotykają się w historii od lat, i będą się spotykać, zderzać nieustannie... Ważne, jak będziemy na to przygotowani.

Przedstawienie w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym nie jest jednak wyłącznie - jak mogłoby się wydawać - ponurym, czarnym political - czy social-fiction. Ironia historii i gorzka satyra obyczajowej obserwacji, paradoksy zachowań i karykaturalne przeistoczenia - to wszystko nasyca spektakl cierpkim humorem. Łagodzi też drastyczność niektórych scen, patetyczny chwilami ton całości i poetyczny (zamierzony?) kicz niektórych kwestii (np. "jestem jak przepalona żarówka z dyndającą spiralą", "ptaki twoich myśli wylecą wkrótce z gniazda, by nakarmić młode").

Walorem spektaklu jest jego konsekwentna gra z widzem - gra budowana

na umowności przedstawionego świata. Galos zręcznie miesza konwencje (pomaga mu w tym sugestywna, wielobarwna muzyka) - zderzając tonację serio z groteskową, nastrój sennego koszmaru ze stylistyką medialno-telewizyjną, publicystykę z metaforą... Kameralny spektakl, grany w niewielkiej, niemal pozbawionej dekoracji przestrzeni pomiędzy widzami, zyskuje na tej formule. Pozostaje dzięki niej rodzajem megakabaretu, który żywo i emocjonalnie komentuje to, co wokół nas - i w nas.

Wcielająca się w liczne różnorodne postaci trójka aktorów - Żaneta Gruszczyńska-Ogonowska, Piotr Krótki i Jacek Piotrowski - zasługuje na brawa za warsztatową biegłość przemian, ale i za wyrazistość psychologiczną wielu spośród tych ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji