Artykuły

Mniejsza o to

"Matka" w reż. Piotra Chołodzińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Do twarzy mu z rydzem na głowie. Szalenie do twarzy. Zwłaszcza że, gdy monstrualny rudy grzyb osiadł na ciemieniu wielkiego aktora, ktoś o dobrym smaku estetycznym odciął rudemu monstrum nogę. Ale - mniejsza z tym...

W "Matce" Witkacego - którego to tekstu reżyserii w Teatrze Scena STU podjął się Piotr Chołodziński - rolę tytułową, postać potężnej alkoholiczki, wdowy i matki wyczerpanej, rolę niejakiej Węgorzewskiej Janiny, matrony starej, chudej i wysokiej, zagrał - Jan Peszek. W drugim akcie czaszkę tragika krasi gustowna peruka barwy soków świeżego rydza. Słowem - chłop. Chłop w roli baby.

Nic w tym dziwnego. Za czasów Szekspira takie podmianki były normą. W Japonii do dziś w cenie najwyższej są członkowie aktorskiej kasty mężczyzn, którzy w role kobiece wchodzą alchemicznie. O sobie nie będę się rozwodził. Powiem tylko, że jak w żniwa, o zmierzchu kolejnego dnia wytężonego klecenia snopków, babcię przy stole udawać zaczynam, to wiadomo już nie tylko to, że czas kończyć biesiadę, ale i widać, jak malowniczo wujowie moi za stołem konają ze śmiechu.

Krótko mówiąc - chłop jako baba, to nic nowego pod słońcem. Bez większych emocji więc patrzyłem na babskie wyczyny Peszka. Słuchałem rechoczącej widowni, co konała niczym moi wujowie na widok zniewieściałych mych drgawek o zmierzchu. Najintensywniejszymi, by tak za Janem Klatą rzec, wujami tych aktorskich żniw Peszka byli artyści z Narodowego Starego Teatru - dyrektor Mikołaj Grabowski oraz reżyser Krystian Lupa. Uwierzcie - dawno nikt tak nie szczebiotał (dalej za semantyką Klaty lecę) jak wuj Mikołaj z wujem Krystianem! I wtedy właśnie, u szczytu ich obopólnego konania, uświadomiłem sobie, że zasadnicze pytanie: a gdzie w tym całym cyrku Witkacy? - to pytanie zbędne, nie na miejscu. Potwornie nie na miejscu.

Gdy Peszek zrobił 13 śmieszną minę typu: stara baba beka - przypomniałem sobie telewizyjną sondę. Po "Śnie nocy letniej", co go Maja Kleczewska w Starym wyżłobiła, reporterka zagadnęła dziewczę o wrażenia. Dziewczę zajęczało z zachwytu. Wtedy padła kwestia: a gdzie w tym Szekspir? A dziewczę na to: mniejsza z tym.

Tak, już nawet nie: mniejsza z nim. Już tylko: mniejsza z tym. Mniejsza z tym czymś, co się zwie Szekspir, Molier, Mrożek. Mniejsza z tym ścierwem, zwanym autorem. Mniejsza z Witkacym. Konanie wujów - oto cel! Nie bez przyczyny przy 13 minie Peszka dylematy mnie naszły, no bo jeśli do 13 miny nic się, poza radosnym konaniem widowni, w tej "miniastej" opowieści w STU nie dzieje - to chyba coś tu nie jest tak. Albo ze światem, albo z Witkacym, albo ze mną.

Okazało się, że ze mną. Głupi byłem! Trzeba mieć - teraz to wiem - głęboko, bardzo głęboko trzeba mieć nadzieję, że gdy ktoś dziś Witkacego czyta, to pod zdaniami wyczuwa coś więcej, niż tylko szansę na nowoczesne jaja sceniczne. Już to wiem. Już się nie denerwuję. Pisząc, wspominam "Matkę" Chołodzińskiego. Wspominam i nie pytam o sedno, bo znam odpowiedź. Otóż: mniejsza z sednem!

W przerażeniach Witkacego - "Matka" to przerażenie najintensywniej gołe. Jest tu tylko matka, tylko syn - i ciemności, które muszą się dokonać. I co? Mniejsza z tym! Ale przecież nie jest tak, że Witkacy swą formę sceniczną nie tylko dla kabaretowych wiców wymyślił, nie tylko dla śmichów, ale po to, by swe ciemne widzenie przyszłości świata - w świat wrzucić. Tak? Tak. Ale mniejsza z tym!

Mniejsza, iż potworności tekstu Witkacego są u Chołodzińskiego maleńkie, skarlałe, odpustowo miałkie. Mniejsza, że u dalekowidza z Krupówek dylemat między ciepłem pępowiny a skrajną samotnością tzw. artysty - w "Matce" jest figurą zasadniczych klinczów świata całego. Bo w STU i tak heca! I mniejsza, że włóczka, zwały wełny, tony robótek, co je ślepnąca stara Węgorzewska na drutach czyni, by pierworodnego filozofa-darmozjada utrzymać - to jedna z najdotkliwszych metafor bezradności. Bo w STU i tak jajcarstwo!

Mniejsza z tym i setką innych, podobnych jakości światów Witkacego. Grunt, że wujowie, a za nimi my wszyscy, w STU - konamy. Bo Peszek, ach, tak śmieszny jest w babskich fatałaszkach i z wargą kraszoną karmazynem! Bo Błażej Peszek jako Leon, syn Janiny, tak dziarsko wprowadza temat hip-hopu! Tak, bo u Chołodzińskiego przerażenia Witkacego to godne Grocholi dylematy między matulą, co w operze gustuje, a synalkiem, który do wtóru beknięć bodaj Eminema pokicać lubi. No i w ogóle! No i jedziemy z koksem! Fajnie jest!

Mniejsza o to. Widać - tak być musi. Czyli tak, że się Witkacy dzięki Chołodzińskiemu dowiaduje, iż jest magiem przaśnych igrzysk teatralnych - rzeczoną Grocholą, co wujom i nam funduje półtorej godziny frenetycznych i doskonale pustych igrców. Czy to mało?

Nie mnie sądzić. Ja tylko w pamięci pielęgnuję Peszka Jana, co w sukni pieszczącej biodra miota się między odnóżami niebywałego, z aluminium i włóczki skleconego na scenie pająka. Genialny aktor w sieci sennego koszmaru łódzkich szwaczek! Tak, do twarzy mu w rudej peruce. Do wiwatu mu w rydzu na tym, w czym winny tkwić przynajmniej pozory myśli. Czy wie, że gdyby Węgorzewską grał nie on z rydzem na głowie, ale rydz z nim na kapeluszu - to nic by się nie zmieniło? Czy wie, że w pustym projekcie Chołodzińskiego wielkość jego to wielkość tylko towarzyska? Czy wie, że bycie na scenie wyłącznie dla dobrego konania wujów jest synonimem zera? Mniejsza o to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji