Trzy piętra znaczeń
Po ogromnym - również międzynarodowym - sukcesie "Turlajgroszka" Towarzystwo Wierszalin prezentuje kolejny spektakl. Jest to "Merlin", dramat Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Piotra Tomaszuka. Dramat niezwykły, nadzwyczaj misterny, tyleż artystycznie, co myślowo. Zapewne jeden z kilku najlepszych dramatów powojennych.
Nie sposób w tym miejscu szczegółowo go analizować. Zwłaszcza że w ogóle jest to przedsięwzięcie karkołomne, bo jednoznacznej interpretacji "Merlin" się nie poddaje.
Po pierwsze - przypowieść
Fabułę sztuki stanowi przypowieść będąca swobodną adaptacją wątków znanych z cyklu legend arturiańskich o Rycerzach Okrągłego Stołu. Mityczny mędrzec Merlin postanawia zbudować w Brytanii królestwo doskonałe. Za jego radą król Artur ustawia w zamku Kamelot Okrągły Stół "na znak, iż rycerze, / co przy nim zasiędą / równymi sobie będą". Rycerzy u Słobodzianka jest siedmiu. Wyruszają oni na poszukiwanie Świętego Graala - relikwii, której odnalezienie zapewni Brytanii szczęście. Kolejno rezygnują jednak z poszukiwań w rezultacie walki, jaką każdy z nich stacza z potworem - uosobieniem jednego z siedmiu grzechów głównych. Każdy z rycerzy walkę wygrywa, ale przy tej okazji potwór, by tak rzec, przekazuje mu swój grzech, co ostatecznie wywołuje wojnę w królestwie Okrągłego Stołu i staje się przyczyną jego zagłady.
Ta historia - streszczona tu w skandalicznym uproszczeniu - na pozór wydaje się przypowieścią o niepowodzeniu ludzkiego dążenia do doskonałości, tak w planie historycznym, jak i etycznym. Dramat Słobodzianka ma jednak jeszcze plan metafizyczny i to bardzo komplikuje jego wymowę. Dość powiedzieć, że "królestwo doskonałe" od początku wydaje się tworem mocno dwuznacznym, jako że powołuje je do życia Merlin, który jest swego rodzaju alternatywnym Mesjaszem - niepokalanie poczętym synem Szatana, oddanym w służbę Bogu. Ukrytą, złowróżbną treść jego szlachetnych zamierzeń uparcie uzmysławia kasandryczna Viviana, uczennica, towarzyszka i zarazem obiekt pożądań Merlina. A na tym komplikacje bynajmniej się nie kończą.
Po drugie - moralitet
Słobodzianek buduje bowiem dramat, by tak rzec, piętrowy. Losy Merlina relacjonowane są nie wprost, stanowią one treść opowieści snutej przez postaci rodem z jakiegoś moralitetowego teatrum: partię Merlina odtwarza Senectus, czyli Stary (Aleksander Skowroński), Viviany -Virginea, czyli Dziewicza (Joanna Kasperek). Rycerze to w istocie Pueri (chłopcy), Ginewra - Puella (dziewczyna). Mamy więc tzw. teatr w teatrze, legendę Okrągłego Stołu opowiedzianą ustami twórców dawnej sceny.
Toteż rzecz napisana jest asylabicznym wierszem bardzo pięknie stylizowanym na wzór tzw. wiersza średniowiecznego, operuje wyszukanym stylem pełnym figur retorycznych, refrenów i powtórzeń, a w sposobie obrazowania - alegorii, metafor i symboli, co oczywiście potęguje wieloznaczność poszczególnych kwestii.
Po trzecie - msza
Tym większą wieloznaczność, że cały dramat skonstruowany jest na podobieństwo mszy świętej, podzielony został na siedem scen zatytułowanych i uporządkowanych zgodnie ze schematem katolickiego nabożeństwa. Otóż trudno nie zauważyć, że odbywa się tu osobliwa antymsza, której przebieg okazuje się gruntownie sprzeczny z sensem eucharystii: w scenie pt "Consecratio" (Konsekracja) opisane są walki z potworami - a więc grzeszne przeistoczenie, podczas którego "Siedmiogłowa Bestia" wciela się w rycerzy, w "Agnus Dei" (Baranku Boży) zamiast pokory rycerze demonstrują pijackie samozadowolenie z własnych, rzekomych przewag, w "Communio" (Komunia) wybucha wojna, dopełnia się zagłada.
W tym labiryncie znaczeń zgubić się nietrudno, a dyskusja interpretacyjna wokół "Merlina" dopiero się rozpoczęła. Niewykluczone, że z czasem urośnie do rozmiarów całej biblioteki,
bo wygląda na to, że mamy tu do czynienia z propozycją jakiejś nowej eschatologii. Powagą myśli i doskonałością formy utwór sytuuje się w okolicach dramatów tej miary, co "Ślub" Gombrowicza. Stanowi zatem dla teatru wyzwanie nie lada i trudno się dziwić, że pierwsza próba inscenizacji nie całkiem się powiodła.
Chyba nie ten klucz
Piotr Tomaszuk zastosował do "Merlina" bardzo podobny klucz jak do "Turlajgroszka". Legendę Okrągłego Stołu (czy ściślej - jej parafrazę) relacjonują nie tyle Słobodziankowe Dramatis Personae, wywiedzione z tradycji hieratycznego, moralitetowego widowiska, ile raczej twórcy prowincjonalnej, może amatorskiej, może parafialnej sceny - chłopcy wbici w niemodne, kuse, czarne garnitury, dziewczyny w ubogich, nietwarzowych strojach. Łacińskie teksty liturgicznych pieśni, które raz po raz rozlegają się podczas tej osobliwej "mszy", w ich wykonaniu przypominają raczej jakąś wiejską procesję dewotów, maszerujących z feretronem wokół kościoła. Dynamizuje to oczywiście akcję sceniczną - co przy wystawieniu tego narracyjnego, retorycznego dramatu wydaje się konieczne - ale zarazem kieruje chyba widza na interpretacyjne manowce każąc mu się zastanawiać, skąd tym wieśniakom do legend Okrągłego Stołu... Podobne wątpliwości budzi mocne, nawet chwilami dosadne wyakcentowanie wątku erotycznego między Merlinem i Vivianą, co z kolei skupia uwagę raczej na warstwie psychologicznej niż metafizycznej, a to jednak ta ostatnia rozstrzyga o sensie dramatu.
W rezultacie dość zasadniczo zmienia się stylistyka utworu. W
inscenizacji Tomaszuka zyskał on na teatralnej atrakcyjności, ale kosztem uroczystej, tchnącej powagą atmosfery, a tym samym kosztem ważnych skojarzeń z obrządkiem mszy świętej. Tak jak pięknie archaizowany tekst zyskał walor emocjonalnie zagęszczonego dialogu, ale zarazem stracił w ustach aktorów swój poetycki, rytmiczny charakter.
Trudno niestety uznać, że pierwotną, nieco rapsodyczną urodę "Merlina" zastąpiono w teatrze jakąś inną konsekwentną stylistyką. Na scenie zbyt często rodzi się chaos, a rozmaite elementy przedstawienia nie najlepiej ze sobą korespondują. Dotyczy to nawet jego warstwy plastycznej - lalki, którymi posługują się aktorzy dla oddania "podwójnej natury" bohaterów, bledną i gasną w zestawieniu z olbrzymimi czerwonymi maszkaronami, które podtrzymują stół ogniskujący akcję. Nie oznacza to oczywiście, że w przedstawieniu brakuje scen efektownych, urzekających teatralną ekspresją - niemałe wrażenie robi zarówno dynamiczna walka Artura i Gowena z Lancelotem i Percewalem, jak i scena spalenia Ginewry na stosie. Porusza wyobraźnię aktorska kreacja Joanny Kasperek. Niemniej jednak na razie mówić można co najwyżej o scenicznym sukcesie poszczególnych segmentów "Merlina", nie zaś o przemyślanym, konsekwentnie skomponowanym widowisku. Ale też jest to pionierska próba starcia teatru z tym fascynującym tekstem i jako taka niewątpliwie zasługuje na uwagę.
Towarzystwo Wierszalin na scenie Teatru im. A. Węgierki w Białymstoku: "Merlin" Tadeusza Słobodzianka. Reżyseria: Piotr Tomaszuk. Scenografia: Mikołaj Malesza. Muzyka: Waldemar Wróblewski.