Artykuły

W obronie poetów, iżby ich na błaznów nie przemalowywali

Teatr wywalczył już sobie prawo niewierności wobec pisarzy umar­łych, udowodnił bowiem, że kie­dy zdradza klasyka z współczesnym widzem, widz na tym zyskuje, a klasyk nie traci. Ale niewierność wobec pisarzy żywych? Tu lojal­ność narzucają teatrowi odmienne okoliczności doboru wystawianego tekstu. Kto chce grać Kruczkow­skiego, niech gra, ale kto pragnie wystawić musical, niechże go za­mówi u Młynarskiego, a nie wy­stawia "Niemców" z przyśpiew­kami!

Swój "Akt przerywany" opatrzył Tadeusz Różewicz kokieteryjnym podtytułem "Komedia niesceniczna". Kokieteryjnym, gdyż w didascaliach pełno apostrof do twórców scenicznej realizacji tekstu. Aleć kryje się w tej autorskiej kokiete­rii i sygnał dla teatru: ten "Akt" realizować należy inaczej. Jak? Nie sięgając do istniejących już wzorów, poprzestańmy na suge­stiach samego Różewicza. Podsta­wowa zawiera się w uwadze: "Przedstawienie w moich intencjach trwa od 30 do 70 minut". Granica dolna, owe pół godziny, to suma dialogów, na jakie autor rozpisał cztery sceny swej sztuki, ale sumę towarzyszących dialogom działań mnożyć można chyba nawet ponad owe minut 70: "Czerstwa kobieta trze żółtka w garnuszku. Jak dłu­go? Tak długo, dopóki nie utrze tych żółtek". Skoro zatem kogel-mogel współdeterminuje dramat trzeba się przypatrzeć owym jajkom. Jajkom i innym rzeczom pro­stym, które przecież w scenerii "Aktu przerywanego" tracą swoją zwyczajność, stają się Rzeczami. Teatr współczesny, który dla swoich czynności znalazł dwie tylko formuły: dosłowność i groteskę, bu­dzi nieufność Różewicza, pisarz sta­ra się odnaleźć nowe wykładnie dla starych sytuacji, weryfikuje pojęcia czasu, nastroju, sprawdza mecha­nizm napięć. Żadnej ze swych prób nie kończy, ucieka przed wnioska­mi, ćwiczy palcówki, a czyni to z udaną skromnością wirtuoza, pod­kreślając, że tym to jedynie szkolarskim czynnościom, a nie talen­towi zawdzięcza koncertowe mi­strzostwo. Różewicza fascynuje zwłaszcza poezja sytuacji prostych, którym aktor nadaje sens drama­tyczny. Dzięki metamorficznym właściwościom sceny tarcie żółtek poetycznieje, staje się ważne, jest tragiczne lub farsowe.

Swoje poszukiwania teatralne opatruje Różewicz komentarzem o poszukiwaniach cudzych. Te komen­tarze ciekawsze są momentami od quasi-akcji "Aktu przerywanego". Lapidarne, celne, ofensywne. Na przykład: "Nasi realizatorzy wyma­gają, żeby zajmować się dziurą w niebie, ponieważ dziura w skarpet­ce jest za mała na dużą scenę teatru narodowego. Wolnego! Pano­wie! Czasem maleńka dziurka mo­że być bardziej dramatyczna od dziury w niebie. Oczywiście "dziura w niebie" daje możliwości sceno­grafom. Kompozytorom, recenzentom. Scenografia do "dziury w niebie" to już widowisko, samodzielne widowisko! Nasze drogi rozchodzą się Panowie!"

STS ma opinię sceny ambitnej, Helmut Kajzar ma opinię reżysera obiecującego. Przykro więc stwier­dzać, że zaproponowana przez nich interpretacja "Aktu przerywanego" to rozejście się z drogą poety. Autorskie komentarze i didascalia przeobrażono w monolog kabareto­wego konferansjera. Różewicz, za­miast sprawdzać materię teatralną, króliki z cylindrów wyciąga. Gra owego konferansjera w scenicznej wersji STS-u Jan Stanisławski. Gra ze swadą, z humorem, ładnie bar­wiąc słowa, inteligentnie różnicuje rytmy zdań. Tylko cóż to wszystko ma wspólnego z Różewiczem? Zro­biono zeń trefnisia. Prawda, że w randze Stańczyka, ale pora już skończyć z mitem, iż poza błazeńska najbardziej przystoi człowieko­wi inteligentnemu. Zwłaszcza że - póki co - prawdziwych błaznów stale jeszcze więcej, niźli prawdzi­wych poetów i procederem bardziej użytecznym byłoby już raczej błaz­nów na poetów przemalowywanie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji