Artykuły

Przeżyć bez miłości?

Bent Martina Shermana w reż. Natalie Ringler na Letnim Przeglądzie Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

Bent na Scenie Przodownik nie epatuje niepotrzebną drastycznością, mimo tematu nie skandalizuje, choć bywa przedstawieniem okrutnym. No i przynosi znakomitą rolę Mariusza Drężka

Bywa i tak, że w natłoku rzeczy do obejrzenia w ciągu sezonu spektakl umyka i nie daje się złapać. Raz grają, a ja w mieście X, drugi raz grają, a ja na krótkich wakacjach. I tak mija miesiąc po miesiącu, a zaległość pozostaje nieodrobiona. Teatr Dramatyczny pracuje na czterech scenach w systemie, który zapełniania luk nie ułatwia. Premiera, dwie albo trzy prezentacje i do widzenia się z tytułem na miesiąc, a czasem prawie dwa. Ma Dramatyczny na afiszu bardzo wiele inscenizacji i pewnie stąd taki sposób konstruowania repertuaru. Na szczęście co wakacje proponuje letni przegląd. W ten sposób w lipcowy wieczór trafiłem na Bent, który premierę miał na początku października ubiegłego roku.

Spektakl wyreżyserowała Natalie Ringler, dotychczas pracująca przede wszystkim w Szwecji. Bent to jest, zdaje się, jej polski debiut. Nic nie wiem również o autorze dramatu Martinie Shermanie, chociaż w programie czytam, że jego sztuki wystawiano w pięćdziesięciu pięciu krajach, nominowano je do prestiżowych nagród, w ekranizacji Bent zagrali Clive Owen, Mick Jagger i Lothaire Bluteau. Jednak w Polsce Sherman pozostawał dotychczas twórcą nieznanym. Sądząc po tekście wystawionym w Przodowniku, mimo nieco koślawego tłumaczenia Rubi Birden — szkoda.

Temat jest mocny, ale nie tylko on stanowi klucz do sukcesu utworu i przedstawienia. Tu dwaj geje w Berlinie lat trzydziestych ubiegłego wieku. Tu kluby, spelunki i kabarety, chłopaki na jedną noc. Również tu narastająca groza nazizmu, a za chwilę noc długich noży. Homoseksualizm tępiony był przez faszystów z wyjątkową zaciekłością jako najbardziej skrajne z wynaturzeń. Ale Max (Mariusz Drężek) i jego kochanek Rudy (Kamil Siegmund) na razie nic sobie z tego nie robią. Aż do feralnej nocy, kiedy zostają ujęci. Trafiają do transportu do Dachau. Rudy go nie przeżyje. Max wyrzeknie się partnera, spróbuje ukryć swą naturę, aby w obozie nie zostać naznaczonym różowym trójkątem, bo to jest jak przekleństwo — niżej w hierarchii upaść się nie da. Zdecydowanie lepiej zostać Żydem. Tego spróbuje w woli przetrwania i własnym sprycie bohater Bent.

Sherman umiejętnie scharakteryzował swych bohaterów, a Natalie Ringler trafnie przekłada to na sceniczne obrazy. Nie potrzebuje rozbudowanej dekoracji, operuje skrzyniami z desek, które mogą stać się ścianą bydlęcego wagonu, a nade wszystko wyrafinowaną grą świateł, zaprojektowaną przez Pawła Srebrzyńskiego. Z wyjątkiem Mariusza Drężka wszyscy aktorzy wcielają się w kilka postaci. Kamil Siegmund wpierw gra umęczonego przez SS tancerza, a potem bezdusznego obozowego kapitana. Świetny Maciej Wyczański został obsadzony na podobnej zasadzie — jako klubowa diva Greta oraz gotowy na wszystko oficer. Paweł [Piotr] Siwkiewicz skutecznie dozuje okrucieństwo swych bohaterów. Przejmujący bywa młody Piotr Bulcewicz, szczególnie w epizodzie z Dachau, gdzie jest gejem, który nie chce wyprzeć się samego siebie.

Najwięcej w Bent zależy od Mariusza Drężka. Jego Max niesie temat bardzo dobrego przedstawienia w Przodowniku. Z początku gra birbanta i hulakę, człowieka bez przyszłości i bez odpowiedzialności. Zdolnego do empatii, której wyrzeknie się w obliczu zagrożenia. I zaprzeczy samemu sobie, odbywając stosunek z trupem małej dziewczynki. Gdy Drężek jako Max zdaje z tego relację, ciarki przechodzą po plecach nie z powodu prostego obrzydzenia, bo nie ma tu zresztą niepotrzebnej ekscytacji ową sytuacją. Jest wstydliwe przyznanie, że zło może być seksowne i uwodzicielskie. W jego imię można próbować wyrzec się miłości, żyć bez niej, udawać, że się żyje. Drężek pokazuje to z lekką dezynwolturą, ale i przerażeniem, nie prosząc o nasze współczucie. Mariusz Drężek stworzył niejedną mocną rolę, ale był zwykle w cieniu, pracując zawsze na rzecz zespołu. Teraz nareszcie można napisać, że to już aktor siebie świadomy, pewny, nieprzewidywalny. Znakomity, a za chwilę wybitny.

Aha, Bent znaczy ciota. Teatr Dramatyczny został przy oryginale, nie chcąc chyba nikogo urazić. Mieliśmy już Pedała Burroughsa i jakoś przeżyliśmy. Tym razem też by się udało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji