Artykuły

Peszek jako diva

"Matka" w reż. Piotra Chołodzińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Trudno się domyślić, co skłoniło Piotra Chołodzińskiego do zajęcia się "Matką" Witkacego. "Matki" na scenie właściwie nie ma, jest tylko Matka, czyli Jan Peszek.

Peszek w czarnej sukni i siatce na łysiejącej głowie nie udaje kobiety - jest kobietą. Starą pajęczycą, przykutą do zajmującej całą scenę machiny, będącej skrzyżowaniem maszyny do robienia swetrów i dziwacznego instrumentu muzycznego. Skrytki machiny kryją to, co trzyma Janinę Węgorzewską przy życiu - karafkę z wódką i odtwarzacz CD. Janina lubi bowiem przy Marii Callas i wódeczce przeżywać swoje nieszczęście i samotność. Peszek samą swoją obecnością przykuwa uwagę, niepokoi, bawi, bez wysiłku tworzy postać, w której dziwność współistnieje ze zwyczajnością. Przez pierwsze kilkanaście minut, gdy Peszek jest sam na scenie, spektakl zapowiada się intrygująco. Z tych zapowiedzi jednak wynika niewiele, ba - z każdą minutą i każdą pojawiającą się na scenie postacią wynika coraz mniej. Choć Leona, syna Janiny, gra Błażej Peszek, syn Jana, ich wzajemne relacje nie są przedstawione szczególnie wnikliwie. A czemu Leon przychodzi do matki w towarzystwie tancerza break-dance (Dawid Dec), który posiaduje znudzony w kącie, a w przerwach rozmowy popisuje się tanecznymi umiejętnościami? Matka operowa, syn hiphopowy - czyżby chodziło o konflikt pokoleń? A może tylko o sceniczną atrakcyjność? Dawid Dec istotnie tańczy świetnie.

Jednak Witkacy, wbrew pozorom, słabo sprawdza się jako dostarczyciel atrakcyjnych fabuł i atrakcyjnych postaci. Witkacy traktowany powierzchownie jest zwyczajnie nudny. I taki jest spektakl w STU. Choć aktorzy starają się jak mogą, żeby na scenie było demonicznie, perwersyjnie, dziwnie i niezwykle, jest tylko do bólu sztampowo. Trwa wyprzedaż starych - i aż dziw jak żywotnych - aktorskich sposobów na granie Witkacego. Trochę przedwojennego kinowego melodramatu, trochę pastiszu, trochę dystansu. Viola Arlak (Zofia Plejtus) śmieje się dziko i beznamiętnie wyrzuca z siebie słowa, Ewa Kolasińska (Lucyna Beer) pręży się, wygina i kusi głosem głębokim, Zygmunt Józefczak (Cielęciewicz) stuka obcasami i trzaska pejczem po cholewach. Ale kim są ci ludzie i o co im chodzi, nie bardzo wiadomo. Tak jak nie bardzo wiadomo właściwie, o co chodzi w całej tej zabawie z Witkacym, jaką dość nieśmiało prowadzi Piotr Chołodziński. Żaden z tematów nie został tutaj wyraziście przeprowadzony - ani chora relacja matki i syna, ani problem zaniku indywidualności we współczesnej cywilizacji, ani wzloty i upadki Leona - filozofa, kabotyna, maminsynka, podejrzanego króla życia. Ani żaden inny. Pozostaje tylko podziwianie anarchicznego, podążającego własnymi drogami aktorstwa Jana Peszka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji