Wybrany: Istvan czy prałat?
Pod koniec ostatniej wojny w pewnym węgierskim mieście zaczęły się dziać cuda: a to jakaś dziewczyna przestała się jąkać, a to przed kimś spieszącym się zjawiła się nieoczekiwanie taksówka... A wszystko za sprawą Istvana Gregora, młodego zakonnika, który zmarł w szpitalu na skutek nieleczonej choroby. Jak było naprawdę z tymi "cudami"? Czy Istvan istotnie godzien jest wyniesienia na ołtarze? Kto jest prawdziwym motorem jego "świętości"? Na te i inne pytania pragnie odpowiedzieć ksiądz prałat Vizniczay w sztuce węgierskiego pisarza Gabora Thurzo, granej przed dziewięciu laty w Łodzi i Poznaniu pod tytułem "Advocatus diaboli", która w nowym opracowaniu ukazała się na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego pt. "Wybrany". Autor napisał ją w oparciu o wątki własnej powieści pt. "Święty".
Sztuka ma nośną formę "kryminału": ks. Vizniczay prowadzi formalne śledztwo w sprawie Istvana Gregora, a pomaga mu w tym młody wikary ks. Schulhoffer, którego były przełożony Gregora ojciec Erdelyi nazywa złośliwie doktorem Watsonem...
Wyniki tego bardzo sumiennie i w w najlepszej wierze prowadzonego "śledztwa" wykazują całą kruchość dowodów tej "świętości", demaskując jednocześnie te czynniki, które są - z różnych powodów - zainteresowane w uznaniu Istvana Gregora "świętym" lub przynajmniej błogosławionym. Ich przedstawicielem jest w sztuce wiceminister ówczesnego prohitlerowskiego rządu Szinner (W. Skaruch) i spokrewniona z nin rodzina hr. Boldizsarów (M. Voit i K. Ciechomska). W uznaniu "cudów" zainteresowany jest też szwagier "świętego" Sandor Kecsmar (S. Wyszyński), który za sfabrykowane przez siebie "relikwie" buduje dom. A władze duchowne? Zarówno Biskup, któremu bezpośrednio podlega ta sprawa i prowadzący ją Prałat, jak i teologowie z Budapesztu umacniają swym autorytetem wyniki śledztwa Prałata, jednak...
Jednak Prałat ostatecznie przegrywa: w znakomicie napisanej i zagranej ostatniej - i kluczowej chyba dla sztuki - scenie rozmowy Prałata z Biskupem (pyszna kreacja A. Szczepkowskiego), w wyniku perswazji, a potem nacisku tego ostatniego ks. Vizniczay kapituluje ("tak trzeba" i "dyscyplina"), dopisując do swego sprawozdania zgodnie z życzeniem przełożonego "tylko dwa zdania", które wystarczą do wszczęcia procesu o beatyfikację... Gra Marka Walczewskiego sprawia, że widz boleśnie odbiera tę kapitulację, pozbawiony tej satysfakcji moralnej, z którą wychodzi się z teatru. Nie wydaje się, by autor takie właśnie zakończenie mógł wyprowadzić z praktyki Kościoła, który jak wiadomo - również z naszej współczesności - jest niesłychanie ostrożny, a na początku zwykle nawet bardzo-nieufny wobec ujawnianych przez "opinię publiczną" dowodów świętości i rzekomych "cudów". Sztuka ma wprawdzie w tle problem cierpienia jako źródła i drogi do świętości, jednak ukazany w karykaturalnej wersji Ojca Erdelyia (Z. Kęstowicz). Jedno jest pewne: jeśli jest tu ktoś "wybrany", to chyba właśnie Prałat, którego odwaga i nonkonformizm (mimo końcowej kapitulacji) służyły zarówno prawdzie, jak i interesom Kościoła.