Artykuły

Arlekin w Krakowie

Wszyscy, którzy pamiętają kra­kowskie początki pracy Henryka Ryla z pierwszych lat powojennych, a szczególnie jego ,,Kolorowe pio­senki", oczekiwali wizyty jego łódzkiego zespołu z przychylnym zaciekawieniem. Niestety, mimo ca­łej sympatii, dla ambitnego i ruchli­wego ,,Arlekina", stwierdzić wypa­da, że jego występ przyniósł publi­czności krakowskiej zawód. Stano­wczo był to jeden z najsłabszych spektakli, jakie oglądaliśmy w sali "Groteski".

W pomysłowym programie do ,,Dwóch Michałów" znajduje się odezwa do widza, pouczająca mię­dzy innymi, że widowisko ,,musi być podane w sposób teatralny, to zna­czy, przy­stępnie i ładnie", bowiem "...nuda, powaga, niedostępność i brzydota, to śmiertelni wrogowie teatru".

Jakże przykro stwierdzić, że w tym wypadku "Arlekin" padł ofiarą większości owych śmiertelnych wro­gów. Tym przykrzej, że przedsta­wienie zostało przygotowane z du­żym i widocznym nakładem pracy oraz pomysłowości technicznej. Ucz­ciwość recenzencka nie pozwala je­dnak kierować się wyłącznie wzglę­dami kurtuazji. Ufam, że zespół "Arlekina" nie poczyta mi tych krytycznych uwag za złośliwość, która bynajmniej nie leży w moich inten­cjach, że zechce je potraktować ja­ko rzeczowy głos w dyskusji o spek­taklu.

Bajka o tym "Jak dwa Michały czas zatrzymały"' jest niewątpliwie ambitnym zamierzeniem scenicznym. To krótkie przedstawienie ma ilu­strować w dydaktyczny sposób ni mniej ni więcej tylko historię ognia i światła, i to całą, od wulkanu aż do żarówki. Nie byle jakiej trzeba inwencji i nie byle jakiej wyobra­źni plastycznej, aby, sprostać temu zadaniu. Wielkiej też trzeba kultu­ry, aby w tak kolosalnym skrócie ustrzec się czytankowej łatwizny i artystycznej trywialności.

Właśnie, brakiem kultury grzeszy przecie wszystkim widowisko "Arle­kina". Zarówno jego tekst, jak sce­nografia i muzyka. Każdy z tych elementów robi wrażenie obliczo­nego na najprymitywniejszy poziom widza i to wcale nie w sensie wie­ku, lecz - co gorsza - gustu. Co tu dużo gadać: przedstawienie jest brzydkie.

Ton tej brzydocie nadają w pier­wszym rzędzie dekoracje. Z wyjąt­kiem paru lepszych obrazów, jak gród prasłowiański, miasto średniowieczne i szpital, większość z nich zasmuca niefortunną kolorystyką, naturalizmem form i banalnością kompozycji. Szczególnie ta ostatnia jest przykra, co zresztą wynika w znacznej mierze z kłopotliwego dla plastyka założenia kolistej ramy. W owym kole zegarowej tarczy uka­zują się kolejno widoczki, przypo­minające chwilami boleśnie naklej­ki tanich bombonierek. Zwłaszcza "krajobraz śródziemnomorski" z piaszczystą wydmą i dwiema nieo­dzownymi palmami, pochylonymi "malowniczo", wywołuje reminis­cencje takiej lichej pretensjonalno­ści, że nie jest to tylko potknięcie dekoratora, ale przejaw (niestety) całej estetycznej koncepcji, o tym świadczy muzyka Ketelbea, stanowiąca nastrojowe uzupełnienie tej sceny.

W ogóle trudno zrozumieć, dla­czego zamiast dać oryginalną opra­wę muzyczną, autorzy tejże (podpi­sani skromnie literkami M. L. L. N. H. R.) zadowolili się montażem najbanalniejszych "kawałków" lek­kiego repertuaru w stylu przedwo­jennego radiowego koncertu życzeń. W takt takich to właśnie melodii rozwija się "historia ognia i świa­tła" aplikowana dzieciom przez teatr "Arlekin".

Jeszcze bardzo dobry, dowcipny tekst mógłby uratować do pewnego stopnia sytuację. Ale tekst, choć opracowany przez wybitnych litera­tów, zrobiony jest wyraźnie lewą ręką. Doskonały pomysł wysnucia całego wątku z uroczystości w świe­żo zelektryfikowanej wiosce nie zo­stał należycie wykorzystany, bo cho­ciaż zaprojektowano ciąg niezwy­kłych wydarzeń, niezwykłość ich po­została tylko w ramach egzotycz­nych okoliczności, wypełnionych schematyczną, czytankową treścią. Dwa Michały, postaci zindywi­dualizowane tylko wzrostem, bo na­wet ich przykre, za duże i nieru­chome maski podobne są do siebie, nie doświadczają prawdziwych przy­gód, lecz asystują tylko przy typo­wych (w sensie dydaktycznego przy­kładu) wydarzeniach i na ich temat wygłaszają nudne komentarze. Wszy­stko to wyprane jest zarówno ze szczerej emocji jak i z dowcipu. W dodatku naukowe informacje, głoszone ze sceny z takim namasz­czeniem, nie zawsze mogą wylegi­tymować się ścisłością. Najjaskrawszym przykładem są owe rzekome "małpoludy", polujące zespołowo na mamuta i umiejące posługiwać się ogniem. Czy trzeba w recenzji tea­tralnej przypominać autorom, że "małpoludy" te ozdabiały ściany grot Lascaux i Altamira malowi­dłami znacznie lepszymi niż dekoracje ,,Arlekina"? Oczywiście dzie­ci, dla których przeznaczone jest wi­dowisko, bezbronne są wobec te­go rodzaju fałszów. Na szczęście (w tym wypadku)sugestywność spek­taklu jest tak nieduża, że i szansa utrwalenia w umysłach widzów podobnych błędów nie jest groźna. Dzieci się nudzą. Obserwacja wido­wni nie pozostawia co do tego żad­nych wątpliwości. Słyszałem w rzę­dzie poza mną zniechęcony głosik: "Mamo, mnie się już przykrzy w tym zegarze".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji