Artykuły

Lech Mackiewicz: Szukam prawdy w tym co robię, w każdej formie

- Odmawiałem ról w głupich filmach. Razem z moim agentem wymyśliliśmy horrendalną stawkę mojego udziału w takim przedsięwzięciu. Nie wystąpię też w spektaklach objazdowych. Nic złego w tym nie widzę, każdy musi jakoś zarabiać. Tylko ja czułbym się z tym źle - mówi Lech Mackiewicz, aktor i reżyser, który przeprowadził się do Zielonej Góry i związał z Teatrem Lubuskim.

Paulina Nodzyńska: Jak to się stało, że aktor z warszawską karierą na koncie trafia na etat do teatru w mieście średniej wielkości?

Lech Mackiewicz: Odpowiedź jest bardzo prosta. Bo mi tu prostu dobrze!

Trasa wiedzie zwykle w przeciwnym kierunku, z Zielonej Góry do stolicy, a nie na odwrót.

- Dwa lata temu, po moim pierwszym spektaklu w Teatrze Lubuskim pt. "Ja ciebie też" pomyślałem, że chciałbym tu wrócić. Już wtedy rozmawiałem z dyrektorem Robertem Czechowskim o dalszej współpracy. Z każdym kolejnym projektem stawało się to coraz bardziej realne, aż któregoś dnia dyrektor zapytał mnie, czy chciałbym tu zostać. Szukaliśmy formy, w jakiej mogłoby do tego dojść. Była mowa o etacie reżyserskim, ale stanęło na dołączeniu do zespołu aktorskiego. Trochę się nad tym zastanawiałem, bo całe życie byłem wolnym strzelcem. Pracowałem wprawdzie w Teatrze im. Jaracza i Teatrze Dramatycznym w Warszawie, ale tylko przez chwilę. To mnie ograniczało. A ten zespół? Jest dla mnie jak rodzina. To się wiążę także z moją osobistą sytuacją. Nie chcę jednak o tym mówić, mało opowiadam o prywatnym życiu.

- Nie zmienia to faktu, że tabloidy interesują się twoim życiem prywatnym. Wpisuję w wyszukiwarkę twoje nazwisko, a tam podpowiedź: Lech Mackiewicz schudł. Zimą wystąpiłeś jako "Lech M.", portale plotkarskie nie przeoczyły incydentu z policją i alkoholem. Domyślam się, że decydując się na grę w serialu, brałeś na siebie to ryzyko.

- To był żart, który skończył się zupełnie serio. Nie miałem świadomości, że ta sytuacja okaże się tak "tabloidalna". Uświadomiła mi to dopiero moja mama, która po trzech dniach od incydentu zadzwoniła do mnie, bo przeczytała artykuł. Chciała wiedzieć, co się wydarzyło. Jestem poniekąd aktorem do wynajęcia. Ustalamy kwestie finansowe i dopinamy szczegóły o postaci, którą mam przedstawiać. Potem trzeba wziąć na siebie całe ryzyko z tym związane, choć mnie to chyba nie grozi. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie mnie zaczepiają, rozpoznają. Bardziej bałem się, że decydując się na serial, nie będę miał już czasu na nic innego. Mogło się tak zdarzyć, bo często aktorzy serialowi nie grają już w niczym innym. A ja nie przestałem grać w filmach i Teatrze Telewizji, pracuję w teatrze, reżyseruję.

Nie jest trochę tak, że tu czujesz się dobrze, bo masz wolną rękę w realizacji spektakli?

- Z tą wolną ręką nie jest do końca tak. Wszystko jest uzgadniane z dyrektorem i musi się wpisywać w ramy repertuarowe. Z kolei "Szklana menażeria" jest inicjatywą aktorów. Drugi raz w moim życiu dzieje się tak, że aktorzy sami do mnie przychodzą z propozycją sztuki i gotową obsadą. Zgodziłem się, lubię ten tekst. Musiałem jedynie popracować nad tłumaczeniem, bo żadne z dostępnych w Polsce nam nie odpowiadało.

O czym chcesz opowiadać w teatrze?

- Interesuje mnie przede wszystkim człowiek. Kiedyś, gdy byłem młodszym reżyserem, wolałem teatr formy. Ale to wynikało chyba ze zbyt małej wiary w aktora. Teraz mam bezgranicznie zaufanie do aktorów, zwłaszcza tutaj, w Zielonej Górze. I nie boję się dziwnych wyborów czy własnej niewiedzy. Forma często to zakrywała. To był ładny teatr, bardzo dobrze się sprzedawał festiwalowo. Ale przyszedł taki moment w moim życiu, kiedy stwierdziłem, że chcę pokazywać to, co sam najbardziej lubię oglądać. A lubię sport. Zacząłem nawet pisać sztuki, które podzieliłem na połowy, tercje lub kwarty, na wzór widowiska sportowego. Sport jest czystym, nieprzewidywalnym widowiskiem. Teatr też dostarcza emocji, choć bardziej subtelnych i wysmakowanych. Marzy mi się taka opowieść.

Spektakl o sporcie mógłby się u nas przyjąć, gdyby tylko go odpowiednio "ulokalnić". Pewnie sprawdziłby się temat żużla.

- To prawda. Sam jestem kibicem. Ubolewam, że nasza premiera odbywa się 11 września, czyli akurat wtedy, kiedy Falubaz jedzie z Toruniem w rewanżu w play-offie.

Widzę, że naprawdę zostałeś lokalnym patriotą.

- Zdecydowanie. Zielona Góra to moje miejsce na ziemi.

To przypadek, że twoja postać - Rafał - jest w "Na Wspólnej" właśnie zdradzany? Akurat teraz, kiedy masz tyle pracy w Zielonej Górze?

- Już trzy razy odchodziłem z serialu. Zazwyczaj producenci dzwonią po mnie, gdy jest mi po drodze wrócić. Teraz dobrze się złożyło, bo zamknięto mój wątek, kiedy mam dużo pracy w Zielonej Górze. Ale nie jest powiedziane, że do serialu już nie wrócę. Producenci myślą nad kolejną historią z moim udziałem, która brzmi całkiem sensownie.

Jak się wraca z planu na scenę? Ciężko się przestawić aktorowi przyzwyczajonemu do kamer i mikrofonów na język teatralny?

- Jest inaczej. Staram się kierować w życiu takim hasłem: prawda. Szukam prawdy w tym co robię, w każdej formie; teatrze, filmie, telewizji. Uważam, że jest mi po drodze z tą prawdą. Nie umiałbym się np. odnaleźć w dużym, bombastycznym teatrze. Są rzeczy, których na pewno nie chciałbym grać.

Jakie?

- Na przykład durne filmy. Odmawiałem takich ról, którym towarzyszą żenujące teksty. Razem z moim agentem wymyśliliśmy kiedyś horrendalną stawkę mojego udziału w takim przedsięwzięciu. Nie wiem, być może kiedyś znajdę się w takiej sytuacji finansowej, że będę potrzebował zagrać w takim filmie. Nie zgodziłem się też na występy w spektaklach objazdowych. Tych, kiedy skrzykuje się grupa aktorów, twarzy serialowych po to, by grać wspólnie farsy. Nic złego w tym nie widzę, każdy musi jakoś zarabiać. Tylko ja czułbym się z tym źle.

Nie przeszkadza ci, że ludzie kojarzą cię jako Rafała z "Na Wspólnej", a nie wiedzą np., że za komuny byłeś internowany?

- Tak jak wspomniałem, o życiu osobistym mało opowiadam. Ludzie oglądają "telewizor" i dla nich jestem Rafałem. Nawet mi z tym wygodniej. Oni myślą, że ja jestem Rafał, a ja mam swoje życie i prywatność.

Nie chcesz opowiadać o swojej działalności opozycyjnej?

- Nie lubię grzebać w swojej historii. To prawda, w stanie wojennym byłem aresztowany i sądzony. To było ludzkie doświadczenie, bardzo dla mnie ważne. Pozwoliło mi sprawdzić siebie w ekstremalnych warunkach. Byłem młody, chciałem rewolucji...

A teraz? Poszedłbyś z flagą KOD-u czy bliżej ci do dobrej zmiany?

- Nie lubię polityki. Moi koledzy, z którymi siedziałem wtedy w więzieniu, poszli do polityki i bardzo się zmienili. Polityka zmienia ludzi. A ja nie chciałbym w sobie takiej zmiany. Ludzie, którzy idą do polityki z dobrymi intencjami, prędzej czy później będą musieli podjąć decyzje, których sami by nie podjęli.

To przez działalność opozycyjną w latach 80. wyemigrowałeś do Australii?

- To była emigracja polityczna, właśnie po tych wydarzeniach. To było "ahoj, przygodo". Od pierwszego dnia tęskniłem za Polską. Tu jest moje miejsce, aktualnie Zielona Góra.

Tam założyłeś teatr, twoja kariera nabierała tempa.

- Był taki moment, kiedy miałem złoty okres w teatrze. Przez chwilę byłem czołowym aktorem teatralnym. Reżyserowałem sporo, grałem w filmach, występowałem w telewizji. Potem wyjechałem z Australii i znów wróciłem, by zacząć wszystko od początku. Życie.

Zielona Góra to twoja docelowa przystań czy tylko chwilowy przystanek?

- Tego nigdy nie można przewidzieć. Mam nadzieję, że zostanę tu na długo.

***

Lech Mackiewicz* - aktor, reżyser, scenarzysta. Urodził się w 1960 r. w Skierniewicach. Skończył PWST w Krakowie. Był związany z Teatrem im. Jaracza w Łodzi i Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Wystąpił w wielu polskich serialach, m.in. "Złotopolscy", "Czas honoru", "Prawo Agaty", "Na Wspólnej". Zagrał też w filmach, jak np. "Karol. Człowiek, który został papieżem", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" czy "Pianista". W latach 80. wyemigrował do Australii, gdzie założył teatr Auto Da Fe. Od prawie dwóch lat mieszka i pracuje w Zielonej Górze, gdzie gra w spektaklach, ale również je reżyseruje. Jego realizacje w Teatrze Lubuskim to "Ja ciebie też", "Małgośka z Zielonej", "Szklana menażeria" i opieka artystyczna nad recitalem Joanny Wąż "Ojej, kobieta".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji