Artykuły

Więcej grzechów nie pamiętam

Wyznaję... Zgrzeszyłem bar­dzo! Dałem się omamić! Po­szedłem do teatru. Nic racjo­nalnego tego mojego haniebnego czynu usprawiedliwić nie zdoła. Ale czy ja - grzesznik - mogłem się nie skusić na spektakl, którego tytuł brzmi "Magia grzechu"? Dzieło owo napisał człowiek kryształowo czysty. W każdym razie nie ma na razie żadnych donosów do naszej rzeczywistości o jego występkach. Bohater,żołnierz, poeta, a nade wszystko dra­maturg uchodzący w swoim kraju za równego Szekspirowi. Ów ulubieniec króla Filipa IV nazywał się PEDRO CALDE­RON DE LA BARCA!

Na tej samej sali (grzeszy­łem przez godzinę i dziesięć minut w Drugim Studiu Wro­cławskim) przed wielu laty oglądałem parę razy z otwartą buzią ,,Księcia Niezłomnego" tegoż Calderona w poetyckiej transkrypcji Juliusza Słowac­kiego, a zdarzenie to wysmażył Teatr Laboratorium Jerze­go Grotowskiego. To było dot­knięcie (artystyczne) Boga. Ty­tułową rolę grał pierwszy Po­lak uznany przez najwybitniej­szych amerykańskich krytyków za najlepszego aktora spoza ich kontynentu, Ryszard Cieślak. Spektakl również zyskał naj­wyższe możliwe laury i dziś jest legendą teatralną naszego małego globu.

Ekshibicjonizm mojego przy­wołania przeszłości polega na tym, iż nie da rady tej mi­tycznej poprzeczki przeskoczyć. Nie da, po pierwsze dlatego, że jest już mitem, a po drugie, iż nic dwa razy się nie zda­rza. Przesłankę tę można trak­tować, choćby z tego drugiego powodu jako fałszywą, bo trzeba szukać nowego, innego, a nie grzebać w historii i mgli­stych wspomnieniach.

Tragedia zaczyna się jednak w punkcie wyjścia, bo spektakl ubiegający się o miano awan­gardowego wydarzenia jest sza­lenie wtórny do wszystkiego, co w teatrze światowym stało się już wcześniej i ma wszystkie cechy niepotrzebnie wyważa­nych drzwi.

Od początku mami ładnymi obrazkami, bardzo efektowny­mi plastycznie i teatralnie. Mam na myśli scenę klamrową z wozem - statkiem - łodzią straceńców. Na dodatek, żeby taki klient, jak ja, nie mógł się czepiać, wszystko jest poparte ikonografią. Tyle tylko, że te piękne i sugestywne obrazki są puste. Nie wypełnia ich na­wet ślad jakiejś myśli. Piszę tu o myślach oryginalnych i nie­banalnych.

Wstyd mi pytać reżysera, co chciał mi powiedzieć, bo z tym powinienem wyjść z przedsta­wienia. Jeżeli ja - zawodowiec - takiego przesiania nie mogę znaleźć, to co mają zro­bić ludzie, którzy na tę samą "Magię..." dali się skusić. Mo­że stawiam sprawę zbyt orto­doksyjnie, ale wcale nie trze­ba być filologiem, by rozebrać ten spektakl na czynniki pierw­sze. Jego naiwność jest tak głęboka, że staje się prymityw­na. A przecież alegorie są uniwersalne. To są pytania, któ­re zadają sobie codziennie mi­liony ludzi. Odrzucam tutaj skażenie katolicką filozofią pro­sto z siedemnastego wieku, ba jest ona nieznośna. Był to rze­czywiście w sztuce hiszpańskiej i dzięki Calderonowi także w teatrze tego kraju i wieku okres szalenie twórczy. Nie moż­na jednak zapominać o Inkwi­zycji wówczas hulającej. Cal­deron był dzieckiem szczęścia i osobą mającą wspaniałe ukła­dy, ale wiele jego sztuk (i w tym momencie ktoś kompeten­tny może mnie pozbawić prawa uprawiania zawodu, bo jest su­gestia, którą trudno udokumen­tować) miało wyraźny charak­ter publicystycznej interwencji na pewnym piętrze alegorii.

"Magia grzechu", po którą sięgnął ciągle dobrze zapowia­dający się młody człowiek - Mirosław Kocur - jest sztuką dość (a może bardzo) margine­sową w twórczości kawalera wielu hiszpańskich orderów. Umówmy się, że Kocur mie­rzy bardzo wysoko i oczywiś­cie trudno jego przedstawienie porównywać z np. "Opowieścia­mi lasku wiedeńskiego". Ale gdy tak się mierzy, trzeba też po­nosić tej miary konsekwencje. Jest to młody intelektualista, erudyta, człowiek, który wię­cej wie niż potrafi wyświetlić jasno na scenie. Tego grzechu scena nie wybacza.

Przyznaję, w końcu są to wyznania grzesznika, że kilka obrazów mnie urzekło. Urzekło na najwyższym piętrze, nie dla­tego, że jest w tym spektaklu Meyercholdowskie rozwiązanie scenograficzne, bardzo twór­cze, dające nie skodyfikowane możliwości, urzekł mnie klimat początkowego fragmentu z wo­zem - statkiem. A potem? Po­tem jest próba, z której ten teatr jeszcze ani razu nie wy­szedł obronną ręką, aktorskiej wiarygodności. Tylko dziewczy­ny ten próg niemożności w tym spektaklu przekraczają. Maria Kierzkowska w roli Skruchy i Dagmara Chojnacka w roli Grzechu. Ta druga nie zawsze. Przykro mi jest to pi­sać, bo jest to bardzo ambitna grupa i w końcu panowie: Ci­chosz, Domaracki czy Stolarski, coś w tym teatrze już zrobili. Przywołałem stare Laborato­rium i trochę nahukałem na drugą wersję Drugiego Studia ale ciągle mam nadzieję, że coś się tam przełamie. Więcej grze­chów nie pamiętam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji