Artykuły

W poetyce Swinarskiego

"Sędziowie" są tym utworem Wyspiańskiego, w którym najmocniej brzmi wysoki ton moralny. Jest tak, być może, dlatego, że autor nie posłużył się tu wobec czytelnika żadnym szyfrem, który ułatwiałby porozumienie. Takim szyfrem była wówczas sprawa polska, jej tradycja, niewola kraju; szyfrem niezawodnym, aby odruchowo, bez racjonalnych uzasadnień, porozumieć się, co jest moralne, a co nie jest. Takim szyfrem stał się dla Wyspiańskiego w "Powrocie Odysa" powrót wygnańca do rodzinnego kraju, przegniłego rozprzężeniem moralnym i zdradą - jedna z subtelniejszych i jakże przejrzystych metafor losu polskiego, opartych na wątku antycznym.

Zdarzenie, które stało się osnową "Sędziów", wzięte zostało z kroniki sądowej. Wyspiański nie poskąpił mu barw lokalnych i środowiskowych, nader konkretnych. Zarazem zdarzenie to rozegrało się wśród ludzi, wobec których lata współżycia na jednej ziemi nie rozpraszały uprzedzeń i niechęci, lecz pogłębiały je, komplikowały: ortodoksyjne żydowskie getto galicyjskie. Strzegło ono swej izolacji, a żywioł polski poza tą izolacją dopatrywał się wynaturzeń moralnych, obyczajowych.

I oto kronika sądowa doniosła, że takie wynaturzenie rzeczywiście w tym środowisku się zdarzyło: morderstwo, handel żywym towarem. Dodać jednak trzeba, że wówczas i ludzie trudniący się takim rzemiosłem i instytucje (nieomal) o podobnym charakterze istniały wcale szeroko, na skraju legalności, i nie tylko w tym środowisku. Innymi słowy: zdarzenie raczej zwykłe. Niezwykłości, barwy i rozgłosu dodały mu tylko uprzedzenia i resentymenty wobec ortodoksów. Wyspiański, wybierając właśnie ten temat, wszedł odważnie w sam ich gąszcz. Być może, to stało się także przyczyną, że swojej tragedii nie zobaczył na scenie. Czy taka jest miara odwagi pisarza: że współcześni lękają się jego dzieła i spychają je w nieistnienie?

Z tego konkretnego zdarzenia, z tego rodzajowo niemal odmalowanego środowiska, któremu autor nadał wiele cech charakterystycznych, wyróżniających, wzbił się nagle w utworze wysoki ton moralny, w planie artystycznym zostały pogodzone żywioły tak przeciwna sobie jak ogień i woda. Szczegółowość bowiem opisu literackiego nie sprzyja zwykle tonacjom wysokim; cechy charakterystyczne, wydobywane na jaw w dramacie, nie sprzyjają moralnym uogólnieniom. Wyspiański tę sprzeczność pojednał.

Młody, utalentowany chłopiec, Joas, ukochanie ojca, wyrzuca mu, że to on swoją postawą zawinił śmierć Jewdochy. Ten bunt przeciwko ortodoksyjnej hierarchii jest dla Joasa wstrząsem tak silnym, że aż śmiertelnym. Ale staje się wstrząsem także dla starego Samuela, który wobec sędziów patrzy na siebie oczami dziecka - i poprzez to uzewnętrznienie zyskuje nagle świadomość siebie. Jakby ktoś obcy - ogląda własne intencje. Więc przyjmuje brzemię tej śmierci. Nie tylko tej zresztą. Przyjmuje odpowiedzialność za swoje środowisko, za życie tego domu - w tym stopniu niemoralne, w jakim niemoralna jest wszelka chciwość i żądza posiadania za jakąkolwiek cenę.

"Sędziowie" nie mieli w Polsce wielu premier, po wojnie jedną - w studenckim Teatrze 38 w Krakowie. Odstraszał od nich żywy konkret środowiskowy, wyprowadzony na scenę, spoza którego tylko wybitny artysta potrafiłby wydobyć owe nadrzędne wartości moralne, im dać pierwszeństwo, a nie uleć sugestywnej plastyczności scenicznego opisu. Znane jest, z artykułów Grzymały Siedleckiego, starcie autora z Solskim, który w "Sędziach" nic poza tym konkretem nie dostrzegł. Wyspiański nie zgodził się wówczas na wystawienie tragedii.

l grudnia na scenę Starego Teatru w Krakowie wprowadził "Sędziów" Konrad Swinarski, dając jedno ze swych najciekawszych przedstawień. Pisałem już kiedyś o tym, że Swinarski nie jest reżyserem, który by w utworze literackim szukał harmonii artystycznej. Jeśli ją nawet otrzymuje, w dobrodziejstwie tradycji lub nowatorstwa, łamie ją natychmiast, zarysowuje, mniej lub bardziej brutalną, nawet wulgarną kreską, niszczy. Tak było w "Fantazym": dramat postaw, misternie zbudowany przez Słowackiego, reżyser znacznie zredukował i przyćmił, ponieważ przygotowując się do przedstawienia sumienniej studiował historię gospodarczą majątków szlacheckich na kresach wschodnich niż poezję romantyczną. Inaczej mówiąc: chciał sprawdzić wytrzymałość tej poezji w sposób zbyt uproszczony.

W "Sędziach" zabieg taki nie jest sprzeczny z tekstem tragedii. Sam poeta właśnie to proponuje: aby najwyższy ton moralny wywieść z najniższych, by tak powiedzieć, instynktów ludzkich, z żądzy - która oznaczać ma zarówno chciwość, jak rozkiełznaną namiętność erotyczną.

Więc Swinarski znalazł tu znakomite tworzywo dla swojej wyobraźni scenicznej. Surowa, atakująca realnością scenografia przedstawia karczmę galicyjską. Ostro zarysowane postacie żydowskiego środowiska: cyniczny Natan Jerzego Nowaka, a nawet milcząca przez całe przedstawienie Fejga Romany Próchnickiej. Świetny Jukli, handlarz wędrowny, w wykonaniu Wojciecha Ruszkowskiego, na pół obłąkany, na pół poetyczny, ale przede wszystkim bystry obserwator, a nawet gracz: w sumie postać trochę surrealistyczna, lecz ciepła i bardzo ludzka. Młody Joas do tego stopnia nawiedzony muzykowaniem i dociekaniem prawdy bożej, że ani się spostrzeże, jak oskarży swego ojca o plany zbrodnicze. W tej roli Anna Polony: subtelna, neurasteniczna, dokładnie odmierzająca proporcje histerii i obłędu. Wreszcie stary Samuel Wiktora Sądeckiego: interesowny, przebiegły, bardzo realnie odgrywający tę scenę, gdy Samuel nagle staje wobec oskarżającego go syna, lecz syn umiera, więc staje nagle wobec Boga. Jak gdyby tylko to dziecko Boga mu zasłaniało. Staje wobec Boga, wobec odpowiedzialności.

Po drugiej stronie w konflikcie dramatycznym jest Dziad i Jewdocha. Bolesław Smela daje znów sylwetkę rodzajową, charakterystyczną, zarysowaną ostrymi środkami. Jewdocha Izabeli Olszewskiej - inaczej: ta dziewczyna, skłoniona przez Natana do dzieciobójstwa, ma w sobie jakąś wielkość, wymiar przerastający karczemną izbę. Jest zamknięta w sobie, nosi głęboko skryty ból. A jednocześnie w najprostszej, najbardziej realnej rozmowie aktorka zdobywa się na gest, zawieszenie głosu, które z tej dojmującej, rodzajowej niemal dosłowności artystycznej przenoszą nas w dziedzinę aktorstwa tragicznego.

I właśnie w tym widzę zasługę reżysera, że nie uciekając się da inscenizacji, w samym aktorstwie tego przedstawienia pojednał obydwa nurty dramatu, nie pozwalając zapomnieć, że oto w tym charakterystycznym (także scenicznie) i wyizolowanym (na pozór) środowisku dopełnia się sytuacja tragiczna, która może dotyczyć nas wszystkich.

Raz jeden załamuje się ta linia dramatyczna, czysta i konsekwentna: w scenie sądu. Tu już i aktorzy, sędziowie, chyba zawinili, staczając się. w kierunku taniej groteski. Albo reżyser zasnął? Albo chciał może "szekspiryzować", sceny tragiczne przeplatając zgrywą?

Drzemał też chyba reżyser przygotowując "Klątwę", która stanowiła drugą część przedstawienia. Ale była to drzemka reżysera, który potrafi po mistrzowsku zorganizować dzianie się sceniczne. Dlatego jednak drzemkę mu insynuuję, że spośród obrazów, spośród działań teatralnych o największej nawet sugestywności i ekspresji nie podobna było wydobyć tragicznego sensu wydarzeń, który tak pięknie i precyzyjnie wyłożony został w "Sędziach". Nią stanowi jeszcze tragedii śmierć na scenie - dzieci, Młodej czy nawet Księdza. Swinarski "Klątwę" zainscenizował, jak powiadam, wspaniale i po mistrzowsku, ale nie stworzył na scenie sytuacji tragicznej; tzn. sytuacji, z której jedynym wyjściem jest śmierć, a przecież i to wyjście jest najgorsze.

Ksiądz i Młoda, połączeni grzesznym związkiem. A naprzeciw nich gromada i matka Księdza. Wyspiański chciał, aby wszyscy oni doświadczyli ciężaru winy Księdza. Tak jak wszystkich doświadcza klęska posuchy. W sposób aktorsko przekonywający doświadcza tej winy Bolesław Smela jako Ksiądz: od początku świetnie wystudiowana postać. Lecz i on, aktor, nie może doświadczyć do końca, rozszarpywany wreszcie w nadekspresyjnej szamotaninie przez sceniczną gromadę. Anna Polony jako Młoda, mimo całego eksponowania postaci, nie miała dość mocnych środków aktorskich, by przeważyć, tło rozinscenizowane przez Swinarskiego. Matka Marii Bednarskiej wtapiała się już w nie zapełnię. . .

Swinarski bowiem tę gromadę potraktował nie jako partnera tragicznego lecz jako surrealistyczny fresk, na którego tle winny się dziać wydarzenia, fresk zresztą pożerający plan pierwszy. Taki, jaki w "Viridianie" Bunuela jawił się raz jeden na przeciąg paru minut. Wyobraźnia reżysera, jak gdyby wyzwolona spod kontroli tekstu, ruszyła na samotną wędrówkę. Na scenie pojawiła się wizja, majak sceny, zabrakło tragedii. Być może zresztą, powie Swinarski: nie drzemałem, lecz uważam, że "Klątwa", rzecz o księdzu i jego gospodyni, matce jego dwojga dzieci, nie jest problemem o rozmiarach prawdziwej tragedii. Świadczyłoby to jednak, że czytał tylko sensacyjny i melodramatyczny wątek "Klątwy". Jest w tym, utworze pewna sytuacja moralna, która domaga się wyjaśnienia. Jest pewna sytuacja, która urąga kryteriom, w jakich żyją, czy w jakich żyć chcieliby, czy w jakich uważają, że żyć powinni - ludzie wiejskiej gromady. I to domaga się wyjaśnienia, rozwiązania, choćby tragicznego. I tego pytania, tego konfliktu nie da się wyminąć nawet w ten sposób, że z gromady uczyni się urzekającą i okrutną wizję malarską, a samą sprawę grzechu pomiędzy Księdzem i Młodą uzna się - ze współczesnego punktu widzenia - za anachroniczną. Nie byłoby chyba wskazane, aby i naszą współczesność pozbawiać pewnych istotnych pojęć moralnych, które u Wyspiańskiego przedstawione zostały w takim akurat, mniej lub bardziej anachronicznym - i o tym można by dyskutować - sztafażu.

Więc wolę przyjąć te pierwszą wersję, że reżyser nad "Klątwą" zadrzemał. Wtedy bowiem mogę powiedzieć, że była to jednak drzemka takiego reżysera, za którego na scenie potrafi już pracować sama jego poetyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji