Artykuły

Miłość w cieniu katedry

Notre Dame de Paris, reż. Gilles Maheu, Teatr Muzyczny w Gdyni.

O prawo do wystawienia tego słynnego musicalu starali się szefowie chyba wszystkich największych teatrów muzycznych w Polsce. Sukces osiągnęli dopiero w Gdyni, ale jest to zwycięstwo z gatunku pyrrusowych. Przede wszystkim dlatego, że nasza realizacja musiała być stuprocentową kopią wersji francuskiej. Zatem wszystkie główne zadania artystyczne (reżyseria, scenografia, kostiumy, choreografia itd.) powierzono pilnującej szczegółowych wytycznych producenta (łącznie z kolorem skarpetek) ekipie z zagranicy. I tylko wykonawcy są rodzimi. Nasz narodowy wkład w dramatyczną opowieść o wielkich namiętnościach wypada uznać za połowicznie udany. Słabo radzą sobie, zarówno aktorsko, jak i wokalnie, niemal wszyscy soliści, na czele z odtwórcami dwóch głównych ról Esmeraldy i Quasimodo. Najwyraźniej nie odnaleźli się (jeszcze?) w sztywnym gorsecie tzw. formatu.

Na szczęście świetnie wypadają bohaterowie zbiorowi. Orkiestra brzmi jak berlińscy symfonicy, chóry — jak te anielskie. A tancerze (zaskakująco wiarygodni aktorsko) prezentują poziom wręcz kosmiczny, praktycznie niespotykany na polskich scenach. Oczywiście piękne songi i profesjonalizm oryginału sprawiają, że nie musimy niecierpliwie spoglądać na zegarek, choć o wzruszeniach, jakich dostarczał w oryginale choćby Garou, można zapomnieć.
Nieoczekiwanie nabiera mocy drugoplanowy wątek starcia dwóch sił: emigrantów i stróżów lokalnego porządku. Skojarzenia z tym, co dzieje się teraz w Europie, nasuwają się nieuchronnie, a song Les sans papiers (Bez dokumentów) z dramatycznym wołaniem o azyl brzmi mocniej niż papierowe i nie zawsze śpiewane czysto miłosne wyznania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji