Artykuły

Wariacje na temat nieobecnej, a przecież wciąż obecnej matki

Wszystko o mojej matce Tomasza Śpiewaka w reż. Michała Borczucha z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie na XV Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Reszka w „Expressie Bydgoskim”.

Kto wystraszył się światowego kryzysu jako głównego motywu festiwalu, niech żałuje. Otworzył go spektakl bardzo osobisty i stroniący od polityki.

Pięć kobiet i męski rodzynek, bawidamek, czas w pracy zabijają banalnymi rozmowami. Jedna z pań była wczoraj na seansie Iluminacji, co każe sądzić, że poprzebierani w białe kitle pracownicy żyją na początku lat 70. Później jednak pojawi się nawiązanie do awarii elektrowni w Czarnobylu — i równie precyzyjne wskazanie miejsca akcji. Jesteśmy w Krakowie, w fabryce kosmetyków Miraculum, w roku 1986. To właściwie jedyny konkret, który ostał się w głowie Michała Borczucha, reżysera i współtwórcy koncepcji spektaklu Wszystko o mojej matce. Tytuł, jak żartuje Borczuch, ukradli Almodóvarowi. Reszta jest własna. Wspomnienia Borczucha i jego przyjaciela, Krzysztofa Zarzeckiego, w dialogi dopiero podczas prób ujmował Tomasz Śpiewak. Bo sztuka rodziła się właśnie podczas prób, z dużym wkładem improwizujących aktorów.

Michał Borczuch nie mógł wiele zapamiętać o swej matce. Gdy umierała na raka, miał niecałe 7 lat. W głowie pozostał właściwie jeden dzień — ten, w którym rozeszła się wieść o Czarnobylu. Matka była już wtedy chora. Leżała w łóżku obojętna, gdy Michaś wcześniej wrócił z przedszkola. Więcej o swej matce mógł zapamiętać Krzysztof Zarzecki. Gdy umierała na raka, właśnie zdawał maturę. W tej części przedstawienia widz obserwuje teatr w teatrze. Na scenie reżyser, grany przez Zarzeckiego, prowadzi próbę. Pięć towarzyszących mu aktorek ma odegrać wspólną rolę matki Zarzeckiego. Wypytują reżysera o szczegóły dotyczące tej postaci. Jak się ubierała, jakie kolory lubiła. Wszyscy denerwują się, bo reżyser nie potrafi odpowiedzieć na te pytania. Matka była zwykłą kobietą i lubiła zbierać grzyby — tyle zapamiętał...

Aktorzy krakowskiego teatru Łaźnia Nowa nie opowiadają jednej czy dwóch spójnych historii. Nie fabuła jest tu najważniejsza, a emocje, które towarzyszą próbom ożywienia dwóch zmarłych dawno temu istot. Wątłe fakty, które udało się ustalić, są mniej ważne od fantazji, jakie rodzą się podczas myślenia o obu matkach. Co przeżywały, gdy dowiedziały się o chorobie? Jakie byłyby, gdyby udało się im wyleczyć raka i gdyby żyły do dziś? Sam się sobie dziwię, że tak skrajnie afabularne przedstawienie potrafiło mnie wciągnąć i wzruszyć niczym precyzyjnie skonstruowana powieść psychologiczna. Magia teatru, magia Michała Borczucha?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji