Złoto króla Megamona w Teatrze Lalek
"... Dwa miliony sto dwadzieścia pięć, dwa miliony sto dwadzieścia sześć, dwa miliony sto dwadzieścia siedem..." Do brzuchatego dzbana spadają jedna pod drugiej złote monety. Jest noc. Pomarańczowe światło rozjaśnia wnętrza komnaty. Przy niskim stole siedzi brodaty król i liczy nagromadzone skarby. Za chwilę zawoła swego sługę Eumajosa i rozkaże mu ogłosić nałożenie na lud nowych podatków - król jest bowiem skąpy, chciwy, zły. Na widowni cisza. Rozszerzone źrenice dzieci wpatrzone są w scenę. - W Państwowym Teatrze Lalek odbywa się premiera nowej baśni: "Złoto króla Megamona".
Przedstawienia Teatru Lalek cieszą się od dawna dużą popularnością wśród małych widzów. Zyskały ją zarówno dzięki doborowi wysławianych dotychczas sztuk, jak i dzięki starannej inscenizacji.
Oceniając nowe przedstawienie, przede wszystkim chciałabym powiedzieć o scenografii - dekoracjach, kostiumach, charakterystyce lalek. I dlatego że w "Złocie króla Megamona" odznaczają się one wysokimi walorami plastycznymi, i dlatego że dekoracja, sposób wykonania lalek, kostiumy - odgrywają w Teatrze Lalek specjalnie ważną rolę.
Kiedy rozsuwa się kurtyna, oczom widza ukazuje się wnętrze zamku. Scena dzieli się na dwie części: z lewej strony mieści się komnata króla, z prawej - sala tronowa. Komnata - miejsce stałego pobytu Megamona - pozastawiana jest garncami, dzbanami pełnymi złota: to skarbiec. Sala tronowa - pusta, jakby niezamieszkała, z rzędem kolumn jako jedyną ozdobą i wielkim, rzucającym się w oczy, górującym nad wszystkim tronem - mówi o skąpstwie, despotyzmie, samowładztwie króla; zapowiada, zanim dowiemy się o tym z tekstu, że król jest sam, że opuścili go wszyscy, że jest nielubiany. Zalewające scenę pomarańczowe, przyćmione światło wprowadza atmosferę tajemniczą, baśniową.
W akcie drugim, kiedy król, rozradowany z otrzymanego od strażnika skarbów - Złotaszka, daru przemieniania wszystkiego w złoto, rozkoszować będzie się swą mocą - scenę zaleje jasne, pogodne światło. W 3 akcie skromność, a równocześnie wielka schludność zagrody poddanego chłopa powiedzą i o jego ubóstwie, i o pracowitości. Podobnie lalki, ich kostiumy, ruchy - są plastyczną ilustracją bajki: król - skąpy, zły, podejrzliwy, ubrany jest skromnie, twarz ma sępią, nachmurzoną, budzącą niechęć i antypatię, rusza się nerwowo, niespokojnie. Zgarbione plecy sługi Eumajosa mówią i o jego starości, i o uległości. Wyprostowany, śmiały silny wieśniak wzbudza zaufanie, sympatię.
Zarzut, jaki można postawić scenografowi, to pewne przestylizowanie dekoracji i strojów. Sztuka rozgrywa się w starożytnej Grecji, lecz ze scenografii trudno się tego domyślić.
Oddzielne zagadnienie stanowi reżyseria sztuki, całokształt jej inscenizacji. Kiedy tekst jest dobry - trzeba pójść po linii wytkniętej przez autora. Kiedy tekst ma usterki, wówczas otwiera się pole do popisu dla inwencji, pomysłowości reżysera.
Autorem "Króla Megamona" jest współczesny autor czeski, Jerzy Kaleba. Komponując swą baśń, Kaleba pragnął w formie fantastycznej opowieści dać małym widzom sztukę dydaktyczną, wychowawczą. Chciał pouczyć ich o minionym świecie, dać w małej sztuce łatwy wykład historii społeczeństwa. Dzieje Megamona, chciwego, okrutnego króla są przecież opowieścią o klasie wyzyskiwaczy, która musi przeminąć, by dać miejsce ludziom pracy.
Tej ważkiej treści nie dorównuje forma, w jakiej Kaleba ją zamknął: sztuka jest lepiej pomyślana niż skomponowana. Jest zimna - mało wiąże widza ze swymi bohaterami. Jej jedyny pozytywny bohater (chłop) występuje krótko, jest - że użyję tu tego określenia - "schematyczny". Brak mu ciepła, temperamentu, życia. Dzieci nie wiążą się z nim uczuciowo. Przez swą zbytnią powagę jest im raczej obojętny. W rezultacie nie ma w sztuce bohatera, z którym mały widz z całego serca "trzymałby stronę".
Postaci występuje zresztą mało. Najbardziej dziecko interesujące: Złotaszek i kot - grają tylko fragmentarycznie. Sztuka ma natomiast bardzo drugie monologi, czasami nużące nawet dorosłego widza. A przecież można było skrócić "monologowanie", bardziej ożywić postać króla, potraktować ją mniej "na serio", bardziej na wesoło. Niechby jego przywary wydały się dzieciom nie tylko straszne, ale i śmieszne. Wymowa wychowawcza baśni na pewno nie straciłaby na tym.
Natomiast bardzo dobra jest koncepcja zakończenia sztuki. Pokazane na scenie, poruszające się, jak w trakcie operowania figurkami, ręce aktorów zręcznie zamykają akcję sztuki. Po chwili grozy, jaką wprowadził moment skamienienia króla i obrócenia się w proch zamku, wywołują konieczne odprężenie, mówią dzieciom, że to przecież była tylko bajka. Równocześnie wyjaśniają technikę gry i pokazują, że najlepszą drogą do uzyskania szczęścia jest praca, że własne pracowite ręce są cenniejsze od złota całego świata.
Nasuwa się wreszcie uwaga: czy nie szkoda, że twórczość "lalkarzy" ogląda stosunkowo niewielka część społeczeństwa. Czy nie byłoby słuszne zachęcić zespół do próby zmontowania specjalnego programu dla dorosłych? Myślę, że taki program cieszyłby się wielkim powodzeniem.