Artykuły

Na scenie Państwowego Teatru Muzycznego Aptekarz Haydna

"Aptekarz" Józefa Hayd­na jest trzecią premierą tego sezonu, natomiast od chwili powstania tej sceny - drugą pozycją, która odpowiada wizytówce teatru. Pozostałe przedstawienia to przede wszystkim repertuar dramatyczny, z udziałem muzyki. Dzisiaj już można stwierdzić, znając możliwości wykonawcze zespołu aktorskiego i orkiestrowego, że teatr w Słupsku może sięgnąć przede wszyst­kim do repertuaru osiemnastowiecznej, mało obsadowej opery komicznej z klasycznym składem orkiestry i bez chóru. Stąd natural­ne, że w programie znala­zły się dwie jednoaktówki Mozarta i jednoaktowa opera Józefa Haydna.

Opery Haydna - a jest ich przecież kilkanaście - przeżywają obecnie swój renesans, gdy po długim okresie wydobyto je z za­pomnienia i przekonano się o ich walorach muzycznych i scenicznych.

O przedstawieniu Hayd­na w teatrze słupskim wypowiadają się KAZIMIERZ ROZBICKI, dyrygent i kompozytor oraz JADWIGA ŚLIPIŃSKA, recenzent "Głosu Pomorza".

Kazimierz Rozbicki: Wa­lory muzyczne "Aptekarza" są niewątpliwe. Muzyka skrzy się melodyjnością, dowcipem, lekkością, świetnie charakteryzuje postaci i sytuacje. Duet dwojga kochanków - miłosny, liryczny duet Griletty i Mengona - przerywany polityczno-militarnymi wtrętami pryncypała Sempronia, to prawdziwe arcydziełko hu­moru świadczące o wyczu­ciu sceny. Niestety, nad całym spektaklem zaciążył fakt, iż reżyser nie zawie­rzył muzyce Haydna, uznał ją za błahą, nie nośną dramaturgicznie i postanowił położyć nacisk na insceni­zację, która - moim zda­niem - przesadnie dominuje nad muzyką.

Jadwiga Ślipińska: Nie wiem, czy tym zarzutem możemy obciążyć reżysera spektaklu, Janusza Wiś­niewskiego, czy też kierownika muzycznego teatru, Grzegorza Nowaka, który z racji swojej funkcji po­winien czuwać nad stroną muzyczną przedstawienia, nad zróżnicowaniem ele­mentów inscenizacyjnych i muzycznych. Narzuca się pytanie, czy Janusz Wiś­niewski uznał dzieło Haydna za błahe, skoro podjął się reżyserii i scenografii? Myślę, że nie zawsze kie­rownictwo muzyczne i nie zawsze wykonawcy potrafi li wybronić walorów mu­zycznych tego dziełka Haydna i może dlatego z opery - bądź co bądź komicznej - otrzymaliśmy spektakl dramatyczny.

K. R.: Wykonawcy nie ponoszą winy za stronę muzyczną, która była przygo­towana bez zarzutu przez orkiestrę i - na miarę możliwości - przez czwórkę śpiewaków. Grzegorz No­wak prowadził spektakl lekko, stylowo, z nerwem, w dobrych proporcjach, a drobne zachwiania i pomyłki były tu nieistotne. Jeśli odebraliśmy wrażenie nie­dosytu muzycznego, była to właśnie wina reżysera. Spektakl grzeszy nadmia­rem pomysłów inscenizacyjnych i przeładowaną scenografią. Wszystko wydaje mi się niespójne stylistycz­nie, a przy tym intryga jest nieczytelna dla odbiorcy.

J. Ś.: Cieszę się, że oce­na muzyczna spektaklu wypada w sumie pozytywnie. Natomiast zespół nie pre­zentował jednakowych mo­żliwości wykonawczych. W przedstawieniu wyróżnił się przede wszystkim Bogdan Kajak w roli Sempronia, najlepszy wokalnie i aktorsko. Na uznanie zasługuje także Krystyna Filipowska jako Griletta. Swoje partie zaśpiewała czysto i aktorsko była bez zarzutu. Zwraca także uwagę Jolanta Seidel-Wiszniewska, śpiewająca partię Volpina. Naj­mniej przekonywał, zarów­no aktorsko jak i głosowo, Błażej Filipowski w roli młodego amanta Mengone.

Zgodziłabym się tu przede wszystkim z uwagą, że zarówno intryga przedsta­wienia jak i zamysł reży­sera są mało czytelne dla odbiorcy. Trudno zrozu­mieć, dlaczego w programie wydanym z okazji tego przedstawienia, nie zamieszczono treści libretta co jest przecież zwyczajem uświę­conym w każdym teatrze muzycznym. Scenografia, nie pozbawiona smaczków, została jednak przegadana i zawęziła scenę do rozmiarów pudełka. A przy wprowadzeniu postaci na monstrualnych koturnach, odczuwa się tym bardziej brak odrobiny przestrzeni i powietrza. Janusz Wiś­niewski, który jest rów­nież scenografem przedsta­wienia, chciał - jak sądzę - zbyt wiele powiedzieć i w scenografii i w inscenizacji "Aptekarza".

K. R.: Miałbym tutaj jeszcze jedną uwagę. W programie zabrakło rów­nież nazwiska muzyka-solisty grającego na klawesy­nie, grającego świetnie. Sądzę, że jest to więcej niż nietakt. Poza tym zwraca uwagę brak autorów muzyki w podanym spisie repertuaru zeszłorocznego i bieżącego. W teatrze muzycz­nym właśnie o muzyce nie powinno się zapominać. Wracając do spektaklu, rzeczywiście scenografia i inscenizacja są w moim odczuciu kulą u nogi akcji "Aptekarza". Jest to prze­cież opera komiczna, wypo­sażona przez autorów we wszystkie konieczne ele­menty tego gatunku i da­jąca możliwość dobrej za­bawy. Tymczasem ogląda­liśmy spektakl nużący, po­staci sceniczne, mart­we, pozbawione praw­dy i życia, a przede wszystkim lekkości i dow­cipu. Marionetki, poruszające się z trudem w zagraconej przestrzeni scenicznej. Natomiast zabawą dla teat­ralnego konesera może być odczytywanie licznych alu­zji i cytatów w eklektycz­nej scenografii, tudzież in­scenizacji.

J. Ś.: Janusz Wiśniewski jest reżyserem i scenogra­fem tego przedstawienia. Przez cały czas mówimy tutaj przede wszystkim o je­go pracy, a to już świad­czy na jego korzyść. Przedstawienie jest przedmiotem dyskusji, czyli nie przyjmuje się go obojętnie. Żału­ję, że nie znam libretta Joanny Kulmowej, mogłabym wówczas dyskutować w oparciu o propozycje autorki. Sama była przecież także reżyserem i znakomicie zna prawa sceny. Zatem za nieczytelne sytuacje w przedstawieniu mogę winić tylko reżysera.

Podoba mi się natomiast sam zamysł ustawienia po­staci świata nierealnego na koturnach, postaci wy­olbrzymionych niejako przez naszą wyobraźnię. Niekonsekwencje są tu także widoczne bo skoro wprowadza się Turków na ko­turnach sam Basza wśród nich drepce. Chyba gwoli zabawy. Spektakl mnie o tyle nie znużył, że musia­łam bardzo uważnie śledzić działanie sceniczne każdej postaci. Natomiast nie zo­stałam przekonana iście katastroficznym finałem sztuki. O co bowiem w spektaklu chodzi? Sempronio, ap­tekarz, zawiera pakt ze śmiercią, która mu daruje jeden dzień życia. Jeżeli w tym dniu zrealizuje swoje marzenia, życie zostanie mu darowane. Jak przystało na operę komiczną, para kochanków zwycięża, Sempronia zabiera śmierć. Wszystkie postaci, powoła­ne do życia przez Volpina, walą się na scenie. Giną kukły, ale ludzie także, bowiem para kochanków wcale tu już nie istnieje. Straszy nas "na pobojowi­sku" marionetkowy żoł­nierz.

Ten katastrofizm wcale mnie nie przekonuje. Za dużo pomysłów, za dużo środków. Może nienowe, ale przecież zgrabne było owo zdejmowanie pajęczyny z postaci biorących udział w spektaklu. Może właśnie klamra spinająca spektakl byłaby tu bardziej na miejscu? Może Volpino, unieruchamiający postacie wystę­pujące w operze, zamknął­by całość doskonalej i czytelniej?

Wydaje mi się, że reży­ser miał tu zbyt wiele in­wencji, korzystał z każdego pomysłu bez wyboru, a to zaważyło na kształcie przedstawienia. Chciał wiele po­wiedzieć wszelakimi dostępnymi mu środkami.

K. R.: Z tego co widzie­liśmy, można wysnuć wniosek: młody reżyser i scenograf w jednej osobie być może bardziej lubi teatr niż muzykę. Przedstawienie jest zbyt celebrowane, brak mu tempa i - ogólnie biorąc - zważywszy scenografię przesyconą makabreską, przypomina raczej "czarną mszę", niż lekką komedię muzyczną.

J.Ś.: Muzyka kłóci się tutaj z realizacją sceniczną. Jest to zarzut zasadniczy. Ten "Aptekarz" Haydna jest bliższy teatrowi Ghelderode'a, aniżeli operze buffo. Ale jest to jednak teatr i jest to propozycja spektaklu warta obejrzenia.

K. R.: ...która może przynieść wiele zadowolenia tym, którzy z lawiny pomysłów i symboli wyłuskają piękną muzykę Haydna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji