Manekiny nie zaśpiewają
"Czarodziejski flet" to jedno z tych dzieł, które tak samo mogą zachwycić dziecko, jak i wzruszyć do łez najbardziej doświadczonego z ludzi, a najmędrszego wznieść w wyższy świat. To słowa znawcy Mozarta, Alfreda Einsteina. W inscenizacji Janusza Wiśniewskiego opera Mozarta tej baśniowej dwoistości raczej nie ma. "Czarodziejski flet" Wiśniewskiego jest trochę duszny, zaskakująco mroczny, zaludniony widziadłami, manekinami i maszkarami.
Najbardziej twórcza i oryginalna we wrocławskim przedstawieniu jest właśnie koncepcja Janusza Wiśniewskiego. Jego pomysły scenograficzne i reżyserskie nadają wszystkiemu wyraźny styl. Wiśniewski zrezygnował z konwencji scenicznej "Czarodziejskiego fletu", z tradycyjnego "baśniowego pleneru" (a trochę szkoda) na rzecz małej, zamkniętej przestrzeni.
Tamina atakuje w pierwszej scenie nie groźny wąż, lecz własna wyobraźnia i senny majak. Papageno to nie tradycyjny ptasznik, ale postać trochę kawiarniana - dobrze się mający "elegancik". Kameralność przedstawienia wyjaskrawia namiętności, marzenia, obsesje bohaterów dramatu: Królowej Nocy, Monostatosa, Tamina, Paminy i Papagena. Mozart w tym przedstawieniu jest przez reżysera odczytany głęboko poprzez postacie, jakie kompozytor wyczarował, pełne życia i emocji. Gdyby nie było teatru Kantora, za scenę ostatniej próby ognia i wody trzeba by okrzyknąć Wiśniewskiego geniuszem teatralnego efektu. Ale Kantor istniał i dlatego ta scena (skądinąd świetna) przypomina tylko o jego teatrze.
Niestety, innowacje inscenizacyjne ani najciekawsza nawet scenografia nie tworzą jeszcze spektaklu operowego. Strona wokalna wrocławskiego "Czarodziejskiego fletu" jest, mówiąc delikatnie, niezwykle skromna. Nawet wybijająca się w przedstawieniu w partii Królowej Nocy Jolanta Żmurko nie tworzy jeszcze wielkiej kreacji. Jej słynna aria z II aktu (lepsze wydało mi się wykonanie w premierze niedzielnej) ma dosyć ciężką artykulację i nie do końca pewną intonację. Nie można za to odmówić śpiewaczce pewnej swobody wokalnej, tym bardziej że jest jedną z nielicznych osób, których słucha się w spektaklu z przejęciem.
Niezadowalający wokalnie i aktorsko był Papageno (Jacek Ryś), szczególnie w wymruczanej pod nosem przepięknej arii "Ein Madchen oder Weibchen". Sarastro ani w wykonaniu Radosława Żukowskiego, ani Janusza Borowicza nie robi wrażenia: obaj panowie prezentowali się skromnie, zwłaszcza w najniższych nutach. Więcej błyskotliwości pokazała urocza Papagena (Dorota Ujda). "Przebłyski" przedstawienia nie zmieniają jednak wrażenia wokalnej mizerii.
"Czarodziejski flet" przygotował muzycznie Krzysztof Dziewięcki. Orkiestra pod jego batutą brzmiała całkiem sprawnie. Dyrygent pozwolił muzyce Mozarta popłynąć swobodnym nurtem, nie zepsuł jej pozornie łatwej narracji, ale też nie nadał jej indywidualnego, żywszego pulsu. Muzycznie spektakl uzupełniał Chór Opery Wrocławskiej, przygotowany przez Alana Urbanka.