Artykuły

Strach... ignorancja... terror

"Osama bohater" Dennisa Kelly'ego w reż. Jacka Poniedziałka w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

"Bohater Osama" w reż. Jacka Poniedziałka w warszawskiej Akademii Teatralnej to drugie starcie reżysera i tłumacza z tekstem Dennisa Kelly'ego. Pierwsza realizacja miała miejsce w roku 2012 i była koprodukcją Teatru Imka i Teatru Maat z Lublina. Spektakl zagrany został niewiele razy i zszedł z afisza nie zyskawszy po premierze jakichś szczególnie entuzjastycznych recenzji. Kolejna odsłona dramatu autora "Sierot" jest na pewno pod wieloma względami przedstawieniem dojrzalszym, również w rysunku aktorskim, który jest tutaj zdecydowanie bardziej wyrównany. Widać, że studenci są na siebie wrażliwi, czują zaproponowaną przez Poniedziałka konwencję i starają się zespołowo w tej estetyce jak najsugestywniej poruszać. A nie jest to zadanie łatwe, bo struktura prowadzonej intrygi nie zawsze daje możliwość dynamicznego w niej uczestnictwa. Poza środkową częścią widowiska wszystko dzieje się w słowach, rwanych monologach i niemalże statycznych dialogach ograniczonych do krótkich rozmów będących tylko pozorowaną namiastką w osiąganiu porozumienia. Zresztą tak naprawdę nie o porozumienie tu chodzi. Bardziej jest to ekspozycja braku umiejętności wzajemnej komunikacji, nośnik emocjonalnego i etycznego zamętu, w jakim tkwi nasza obecna kultura.

W scenografii Michała Korchowca z poprzedniego spektaklu pozostaje rosnący na naszych oczach między sceną pierwszą a drugą balon. Jego nadmuchiwanie a potem głośny wybuch jest wymowną uwerturą przed sekwencją tortur, w której autor nie rezygnuje z próby ośmieszenia tych, którzy postanowili zostać oprawcami. Poniedziałek ten trudny do ustawienia fragment katowania kolegi poprowadził z pełną świadomością tego jak w teatrze powinno się wstrzymywać bieg akcji, by następnie doprowadzić do wzmożonego napięcia i niespodziewanego zwrotu biegu zdarzeń. Tym razem udało się reżyserowi, również dzięki ograniczeniu do minimum aktorskiej ekspresji, zbudować napięcie dramatyczne i zachować konstrukcyjną strukturę tekstu wraz ze zmianą emocjonalnego kierunku rozchodzenia się relacji między bohaterami.

Siedemnastoletni Gary, w przykuwającej uwagę interpretacji Filipa Krupy, jest outsiderem, wyobcowanym neurotykiem, który z racji swoich poglądów na temat Osamy Ben Ladena staje się głównym podejrzanym w sprawie kilku następujących po sobie podpaleń i eksplozji garaży, w nie najbogatszej dzielnicy Londynu. Choć oczywiście w spektaklu Poniedziałka miasto nie ma większego znaczenia. Sąd i jatka nad domniemanym szaleńcem doprowadzi do krwawej udręki, nie tylko samego torturowanego, ale i tych, którym przyszło zostać jego katami. Bo ciosy wymierzane w Gary'ego, nie potrafiącego odnaleźć się wśród bezideowej i pogrążonej w kłamstwie ludzkości, są również uderzeniami zapadającymi głęboko w ich psychikę, w konsekwencji uszlachetniającymi. Trzeba przyznać, że refleksja i olśnienie tych, którzy wcześniej zdecydowali się na morderczy lincz, ma coś głęboko krzepiącego i przywracającego wiarę w nasze człowieczeństwo, moc wspólnoty, która nie zapomniała kochać i współodczuwać z innymi.

Przy takim rozłożeniu akcentów ciekawie wybrzmiewa obraz kończący to przedstawienie, który łatwo można przy nieuwadze reżysera utopić w sentymentalnym anturażu, chcąc oddać to co może się z zdarzyć z człowiekiem po przeżyciu tak ekstremalnego doświadczenia. Jak ono może nim wstrząsnąć, jak może pozwolić dostrzec pustkę w sobie i wokół, jak może przynieść odrodzenie nadziei pozwalającej opuścić bezduszne miasto w próbie wyjścia poza martwy punkt społecznej matni. Poniedziałek rozwiązuje to w sposób najprostszy, przez to unika mogącej się wkraść w takich sytuacjach pretensjonalności. Teraz najważniejsza jest prostota każdego wyznania pozbawiona jakiejkolwiek ckliwości. Jej kwintesencją jest finałowy monolog Mandy (Izabela Zwierzyńska), tak jak wcześniej umiejętne budowanie skuteczności trwogi podbijane było przez Mateusza Kmiecika w roli Marka odrobiną nonszalanckiego luzu, zuchwalstwa czy żartu. Równie długo w pamięci pozostaną postaci Louise Lidii Pronobis i Francisa Jakuba Hojdy, z których każda na swój sposób pragnie opuścić świat, który stał się dla nich pułapką.

A mnie chciało się dalej spacerować z Mandy i słuchać jej słów: "Zawsze myślałam, że są dorośli. Dziś wiem, że nie ma dorosłych. Jesteśmy tylko my sami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji