Łopato moja, ruszaj...
Nie ulegało dla mnie wątpliwości,iż lament Macieja Słomczyńskiego na łamach "Krakowa" (nr l, 1989), że władza go jeszcze nie prosi na salony i nie nagradza za trudy, znajdzie swój optymistyczny epilog. I oto władza przydzieliła mu nagrodę ministra Krawczuka pierwszego stopnia, głównie za przekład Szekspira dzieł wszystkich. To polska prawidłowość, przeto "piekło" przestało M. S. palić, jak go paliło, gdym był nieostrożny wyłożyć publicznie te prostą prawdę, że M. S. nie ma pojęcia o Szekspirze, że go gwałci, maceruje, wyonacza robi z niego grafomana i idiotę na skale światową. W rozmowie z M.S. w owym nrze "Krakowa" Jan Pieszczachowicz pyta: "Czy sadzi Pan, że z pozycji tradycjonalizmu atakował Pana przekłady np. Bohdan Drozdowski?". Odpowiedź M. S.: "To jest jakaś prawidłowość polskiego piekła. Myślę, że jestem nie do wytrzymania dla tłumaczy czwartorzędnych. Nie byłby pan Drozdowski, to byłby inny profesor, który nie umie ani słowa po angielsku, a ocenia moje przekłady. (...) Mogłem ich wielokrotnie ośmieszyć, bo nie maja pojęcia o czym rozprawiają"
Mógł, ale nie ośmieszył, litościwiec, sam nie czuje się ośmieszony tym co zrobił i tym, co o sobie opowiada, a opowiada o sobie wspaniale. "Gdybym był byle kim i zajmował się byle czym, miałbym spokój". Nie przyjmuje do wiadomości, że z czegoś robi byle co i jest szczęśliwy. Lista gaf popełnionych przez M. S. w przekładach z Szekspira jest olbrzymia, kto ciekaw może niektóre z nich znaleźć w mojej książce "List otwarty do..." (KiW, 1985), natomiast zapewne sam M. S. przyzna, że spis zawarty w szkicu pani Anny Staniewskiej ("Puls", zima 1984, 1985) nie został sporządzony przez czwartorzędnego tłumacza, ale przez eksperta, którego WL zatrudniało czas jakiś w roli konsultanta szekspirologicznego dla pana Macieja. Potem, to znaczy po moim szkicu o przekładzie "Hamleta" ("Poezja" nr 5, 1979), w którym pytałem o jej rolę w tym skandalicznym wydarzeniu, wycofała swoje nazwisko, nie chcąc się narażać na śmieszność współfirmowaniem, tego, co M. S. wciska to usta szekspirowskich postaci. W Polsce mało jest ludzi zajmujących się Szekspirem, a ci którzy są, nie chcą się narażać znakomitemu wydawcy, "Krakowowi" etc, któż bo będzie tracił "towarzysko" dla satysfakcji walki o jakieś pryncypia? Słomczyński nie zna terminologii morskiej, może nie znać. Nie rozumie dialektów, może nie rozumieć, choć twierdzi, że wyssał wszystko z mlekiem matki. Kiedy się go czyta, ma się wrażenie, że jego matka pochodziła z Milanówka, gdzie grabarze podobno mówią do łopaty: łopato moja, ruszaj... Matka-Angielka powiedziałaby: synu. "come. my spade" znaczy "do łopaty", "no, do łopaty". Anna Staniewska pisze, że w maszynopisie Słomczyńskiego ("Hamleta") "Nie było (...) trzech kolejnych zdań, które by oddawały sens oryginału, nie było miejsca (...) na tę liczbę uwag i sprostowań, jakich wymagał tekst... W trzy lata później, siedząc na widowni Teatru Dramatycznego w Warszawie, spadałam niemal z krzesła słysząc niestworzone głupstwa wykrzykiwane ze sceny w czasie okropnego przedstawienia Hamleta. Okazało się, że Słomczyński poprawił (...) pięć procent tekstu zakwestionowanego". Nie poprawił nawet słynnego zdania Hamleta: "dobra to myśl położyć się miedzy nogami dziewczyny...". Słomczyński wywalił: "Piękna to myśl do włożenia między nogi dziewczyny"...
Pani Staniewska w swoim szkicu przytacza wszystkie wyłowione przeze mnie pięć lat wcześniej błędy, po czym dodaje: "U Słomczyńskiego wszystkie postaci mówią takim samym wypuczonym, sztucznym, zupełnie nie zróżnicowanym językiem. (...) Piękne liryki Szekspira przekształcają się w tych przekładach w zapierającą dech w piersiach częstochowszczyzne".
Słomczyński nadsyłał swoje teksty w tempie maszyny, Staniewska mozoliła się, poprawiała, M. S. ją ignorował, szło to do druku, Staniewska to znosiła bez protestu, w końcu, pisze, załamałam się ostatecznie" przy jedenastym tomie, przy "Otellu" "Przekład ten odebrałam jako tak straszliwy kicz literacki i takie nieporozumienie artystyczne, że zredagowałam go wraz z następnym, jednocześnie mi przysłanym tłumaczeniem "Snu nocy letniej" a potem napisałam do Wydawnictwa Literackiego, że rezygnuje z dalszej pracy, ponieważ nie widzę w niej żadnego sensu: poziom przekładu jest w moim odczuciu denny, wszystkie zaś moje próby poprawienia, usunięcia głupstw merytorycznych, idą w głęboką studnie".
Staniewska podaje przykłady tego pośpiechu. M. S. musiał być bardzo zmęczony trudem, skoro nie odróżniał (wielekroć) słów na oko podobnych, jak free (wolny) i threę (trzy); u Szekspira są "free elements", u M. S. "trzy żywioły". W tym samym wersie M. S myli: the pitch (smoła, lepka maź) z: to pitch stracić, zepchnąć). Cytować można całymi arkuszami, podeprzeć jednym jeszcze cytatem z Anny Staniewskiej: "Nijakość, brak charakteru, indywidualności - to może najbardziej niepokojąca rzecz w tych przekładach. Ich język jest bez żadnej twarzy, żadnej osobowości. Robi to wrażenie, jakby jakiś upiorny komputer wypuszczał z siebie metry dętych, topornych frazesów. Czytać się tego nie da, bo jak - mówią aktorzy "nie mieści się to to gębie". Słomczyński nie ma pojęcia o wewnętrznej melodii wiersza - to, co pisze, jest właściwie: zaprzeczeniem wiersza, tak jest sztywne i kanciaste". Jego język jest najgorszym, co można było wydumać: jakimś przedziwnym, całkowicie sztucznym konkoktem jakim nie mówią żadni ludzie, z wydziwnionym szykiem i prymitywną składnią (...). Szczęśliwy, zawsze sobą zachwycony naturszczyk uważa to za powód do dumy, tak jak powód do dumy widzi w fakcie, że "Juliusza Cezara" przetłumaczył w ciągu czterech dni. (...) Obok nieuctwa językowego rozkwita także w tych przekładach nieuctwo merytoryczne - realia są często wyssane z palca"
Anna Staniewska powtarza wszystkie moje uwagi o robocie M. S. i przyznaje: "Pierwszy zaatakował wydanego w edycji dwujęzycznej Hamleta Bohdan Drozdowski w numerze "Poezji". Atak był bardzo gwałtowny i w w stylu Drozdowskiego - i tu zaczął się klasyczny polski cyrk: kto żyw wśród krytyków i literatów zaczął się odsuwać od osoby atakującego (...) i wstrzymywać od krytyki przekładów Słomczyńskiego, żeby nie być posadzonym, że jest po stronie Drozdowskiego (...) Tak wygląda dzisiaj krytyka literacka w naszym kraju: meritum sprawy jest całkiem bez znaczenia, znaczenie mają tylko układy personalne - pisze się za lub przeciw komuś i w ten sposób rozmydla mózgi biednych nieświadomych czytelników".
Spisek ignorantów? Za najgorszy przekład "Hamleta" Słomczyńskiemu przyznano nagrodę... "Literatury na świecie". Jury składało się z jednym (półtora) wyjątkiem z osób nie władających nawet pidgin English. Minęły lata i ministrowi Krawczukowi podrzucono to kukułcze jajo i on je nagrodził... Słomczyński nie przyjął nagrody Sadkowskiego nagrodę Krawczuka przyjął. Konwicki odwrotnie: przyjął nagrodę Bębenka. (Czytelnik), nagrody Krawczuka nie przyjął.
A teraz czekam, kiedy mnie Słomczyński ośmieszy.
BOHDAN DROZDOWSKI
PS. Pieszczachowicz po rozmowie, w której M. S. wyznał "znam dobrze Macieja Słomczyńskiego, kocham go" pogratulował mu "raz jeszcze przekładu Shakespeare'a". Też, można powiedzieć, ekspert...