Nowy "bohater jasełek"
"ZAPUSTY" Zofii Lorentz są zamierzeniem nader ambitnym, skierowanym w słuszną stronę. W ambicjach zresztą prześcigał się autor scenariusza i jego realizator. Autor, związany z regionem, chciał wreszcie dać łódzkiemu teatrowi lalek prawo do używania przymiotnika "łódzki" i sięgnął w folklor okolic Łodzi, do Łęczycy.
W Łęczycy żyje od wielu lat opowieść o diable Borucie. Diabeł to typowo szlachecki; burda, pijanica, obdartus, gotów każdej chwili do wybitki i wypitki. Od szlachty brał co tylko mógł, a równocześnie jak pająk bronił swoich skarbów. Sylwetkę legendarnego Boruty charakteryzuje bratanie się ze szlachtą (skończone pojedynkiem), zamach na tum łęczycki i... straż nad lochem. Zarówno zamach na tum jak pojedynek na szable skończyły się dla Boruty klęską, ale w trzeciej sprawie odnosił zwycięstwa - udało mu się ustrzec skarby.
Całkowita klęska Boruty, jak o tym pisała "Kronika" w nr 3-1955, przyszła wraz z likwidacją władzy szlacheckiej, a po przejściu jej w ręce ludu. Borucie pozostała tylko ucieczka, bo skarby jego - złoża rudy żelaznej - zostały odkryte dla dobra Polski Ludowej. Na naszych oczach rzeczywistość dopisała legendzie efektowne zakończenie.
Ażeby odebrać szlachcicowi zasługę, a raczej chlubę pobicia diabła, ob. Lorentz kazała chłopu zwyciężać diabła w pojedynku. Czy słusznie?
W sztuce Zofii Lorentz jej "bohater jasełek" (wedle terminologii słynnego krytyka Ignacego Matuszewskiego) nosi miano Kuba zgodnie z ludową tradycją teatrów lalek Poznania, Lublina, i okupacyjnej Warszawy. Imię bohatera świadczy o tym, że Zofia Lorentz zdaje sobie sprawę z wartości nawiązywania do tradycji ludowych, ale Kuba, aczkolwiek nazwany po ludowemu i istotnie reprezentant ludu, bije się z diabłem po szlachecku na szable i po szlachecku rozprawy nie doprowadza do końca. Zbyt to mechaniczne ujęcie - przełożyć broń szlachecką w ręce chłopa. Nie szablą chłop nasz, rozprawiałby się z diabłem, ale kłonicą, orczykiem, siekierą, motylka, kosą, widłami albo cepem. Jeżeli lud walczy z diabłem, to nie patyczkuje się z nim po szlachecku. Lud bije na śmierć.
Kuba w sztuce Zofii Lorentz to nie szczery chłop, ale chłop swoją służbą żołnierska jak gdyby uszlachcony. Jeżeli już jaką postać ze świata chłopskiego nam przypomina, to chyba Janosika, rycerza-zbója, a nie zwykłego chłopa z dolin, któremu przecież warunki nie pozwoliły by na rozwinięcie takiej hardości.
Na sztuce autorki odbiło się ujemnie to, że aczkolwiek zna folklor łęczycki, nie zna folkloru lalkowego. Poznanie dokładniejsze typów naszej ludowej szopki umożliwiłoby jej dopiero stworzenie bohatera, który z diabłem walczy nie "sztuką krzyżową"; ale chytrością głowy i siłą dłoni. Te cechy - chytrość i siła - którymi lud tak się chełpi, pozwalają mu w bajkach ludowych i w sztukach lalkowych całego świata nie tylko przechytrzać diabła, ale niekiedy wyłoić mu skórę, a nawet i zabić. Wydaje mi się, że o ile w walce z Borutą powinien Kuba zwyciężać orężem typowo chłopskim, o tyle w walce z Kusym nakazałoby sztukę wzbogacić. To Kuba powinien był odnosić zwycięstwo innego rodzaju: zwyciężać orężem muzycznym, to jest skrzypcami. Sądzę, że w przeciwieństwie do Boruty, diabła butnego, chciwego i świadomego swej roli, Kusy powinien być uosobieniem sił przyrody i to polskiej przygody, diabłem zamieszkującym wnętrze spróchniałych wierzb, raczej figlarnym niż złośliwym. Zgodnie z topografią okolic Łęczycy - po prostu błędnym ognikiem. W każdym razie powinien być wyraźnie różny od Boruty. Bo skoro w sztuce zjawiają się dwa diabły, to muszą być dwa różne diabły, różniące się od siebie nie tylko wzrostem :i chwostem
Temat o Borucie został przez autorkę zaledwie muśnięty. Czeka on na swego Goethego, Drdę, czy choćby Rydla, a może na samą Zofię Lorentz; jeśli po przejściu "seminarium lalkowego" będzie miała jeszcze raz cierpliwość podjąć ten temat.
Teraz o realizacji sztuki. Robiąc ze szlachciców jawajki, a z postaci ludowych kukły, z natury rzeczy mniej ruchliwe, reżyser uczynił szlachtę ruchliwszą od chłopów. Najlepiej można się było o tym przekonać patrząc na efektownego poloneza szlachty, porównując go z prymitywizmem i chropowatością tańca chłopskiego, Masa chłopska jest mało ruchoma, sztywna, należałoby ją zdynamizować i ożywić. Kukiełki umieją wybornie tańczyć, ale są bardzo wymagające. Trzeba się koło nich potrudzić. Poza tym zamiast dążyć do scen małoosobowych Ryl porwał się na olbrzymie ensemble, pomysłowo zresztą nieraz uruchamiając tłum i synchronizując ruchy wielu kukieł. Mimo tych niewątpliwych sukcesów, wprowadzenie masy mało zindywidualizowanych aktorów, pokazanie ich - z konieczności - w pewnej statyce, utrudnia widzowi orientację, przyćmiewa odbiór sztuki. Lalka, alby żyć, musi się poruszać. A poza scenami zbiorowego tańca trudno, aby naraz ruszało się kilkanaście lalek.
Aktorzy mieli wielkie trudności. Musieli dosłownie wychodzić ze skóry, aby sprostać zadaniom. Zarówno autor jak i ambicja reżysera podyktowały im maksimum wysiłku. Wydaje mi się, że należałoby wyróżnić: Jerzego Leszczyńskiego w roli Boruty i Zdzisława Owsika w roli Kuby. Jeśli chodzi o dekorację, nie podobało mi się zajęcie przez sylwetkę zamku łęczyckiego całego otworu sceny i więcej niż otworu sceny. Oko gubiło się w szczegółach i nie obejmowało od jednego rzutu całości. Sądzę, że na większej scenie wyszłoby to o wiele lepiej. Najsłabszą częścią plastyki była bezwzględnie postać Kusego.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń gorąco oklaskiwałem teatr. Dotąd nie spełniał on swoich obowiązków wobec regionu. Jest to pierwsza premiera łódzkich teatrów lalek, związana jeśli nie z samą Łodzią, to z jej okolicą. I za to autorce i teatrowi - dzięki!