Artykuły

Dramat wiewiórki

"Wiewiórka" w reż. Marcina Jarnuszkiewicza w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

"Wiewiórka" zapowiadana była jako spektakl dla najmłodszych dzieci. Kilkoro z nich opuściło widownię z płaczem.

Śliczna, ruda dziewczyna ze śliczną, rudą wiewióreczką w dłoni martwi się, że zgubiła coś w lesie, tyle że nie bardzo pamięta, co to właściwie było. Zapomniała. Ale dlaczego na Boga ma oczy otwarte aż tak szeroko, a głos aż tak przeraźliwie smutny? Dlaczego aż tak się denerwuje? Cóż, może dlatego, że dookoła niej aż się roi od rzeczy dziwnych, smutnych i strasznych. Wiewióreczce przyjdzie się zmagać z niejednymi okolicznościami przyrody. Co gorsza, w tej bajce niewiele jest okoliczności sprzyjających. Słońce nie jest bowiem żółciutkim słoneczkiem. To kapryśny, zapatrzony w siebie stwór. Deszcz nie jest wiosennym deszczykiem, ale zapłakanym stworzeniem, którego nikt nie lubi. Mgła snuje się i pokłada cała spowita w białe woale: straszy, że nic w niej nie widać. Księżyc w czarno-białym garniturze ma właśnie wolne i za nic w świecie nie chce pokazać swojej jaśniejszej strony. Są i postacie mniej tragiczne w wymowie: Wiatr, który kręci wiatraczkami, plącze wstążeczki i dmucha do ucha; Tęcza, która sunie przez scenę z bajecznie kolorowym trenem; Błyskawica, która wcale nie jest groźna, a marzy po prostu o karierze gwiazdy; Drzewo, które ma dziuplę. Ale one jakoś nikną w ogólnym smętku i przygnębieniu.

Na scenie jest przede wszystkim ciemno. Muzyka przeważnie pojękuje, snuje się i zawodzi. Aktorzy mówią z ogromnym przejęciem, napięciem i dramatyzmem. Mogłoby się wydawać, że oglądamy co najmniej Strindberga w reżyserii Bergmana. I to mi się w tym spektaklu nie podoba. Podobnie jak finał: pokrętny, poplątany, rozłożony na raty. Oto sowie mądrości: nie ważne, czy się znajdzie, bo przy szukaniu można się dowiedzieć różnych pożytecznych rzeczy. Oto przestrogi i groźby: wiewióreczka nie ma zapasów na zimę i mówi, że w takim razie będzie musiała umrzeć. Oto pocieszenie od gałązki leszczyny, która wyrosła z wiewiórkowej zguby - orzeszka zakopanego w ściółce. Oto skrzyneczka, do której aktorka wkłada figurkę rudego zwierzątka i zamyka je na kluczyk. Wiesza go sobie na szyi i niknie w ciemności.

Dzieci protestowały: jak się zgubiło, to trzeba szukać! Dziwiły się: po co oni tak robią? Podpowiadały: to nie gwiazdka, to sowa! I płakały: bo ciemno, bo straszno, bo smutno. Nie sądzę, że maluchom należy opowiadać wyłącznie słodkie, lukrowane historyjki. Ale jeszcze bardziej jestem przekonana o tym, że poważna rozmowa nie polega na straszeniu ani nużeniu mętnymi wywodami. A opowieść, która oglądamy na scenie jest, niestety dziwaczna, przygnębiająca i ciężka jak tona orzechów. Na jedną małą wiewiórkę to zdecydowanie za dużo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji