Artykuły

(Nie)codzienna lekcja muzyki

"Soundwork" w reż. Wojciecha Blecharza w TR Warszawa. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Wojtek Blecharz postanowił przygotować w TR Warszawa spektakl, którego głównym bohaterem będzie dźwięk w jego najprzeróżniejszych odmianach i konstelacjach, a nie słowo, które kojarzy się najczęściej z występem aktora w teatrze. Nic w tym dziwnego, w końcu autor przedstawienia od bodaj dziesięciu lat poszukuje własnych koncepcji realizowania się w muzyce współczesnej. Reżyser był przed premierą niezwykle aktywny, dlatego też w wielu mediach mogliśmy usłyszeć jego sposób pojmowania i traktowania dźwięku, który niezależnie od swojej jakości czy pochodzenia kompozytor traktuje tak samo. Zresztą Blecharz stara się w tej dźwiękowej materii, odwołującej się przede wszystkim do melodyki, rytmiki i dynamiki, unikać w ogóle jakichkolwiek sztywnych podziałów. Często w swoich prasowych wypowiedziach nawiązywał do poglądu Johna Cage'a, jednego z najbardziej kontrowersyjnych przedstawicieli muzycznej awangardy, który twierdzi, że muzykę można odnaleźć wszędzie, zarówno w ciszy, jak i w miejskim gwarze.

Trzeba powiedzieć, że artykułowana przed premierą idea i koncepcja widowiska wybrzmiewa w kameralnej przestrzeni TR-u z całą swoją mocą - dźwięki wydobywane z różnych instrumentów i przedmiotów, pełne raz niesamowitości, to znów wypełnione zmysłowością, tworzą swoistą strukturę muzyczną, która rozwibrowuje nie tylko nasz zmysł słuchu, ale i całe ciało. Efekty tych działań, które powstawały w trakcie improwizacji, interpretacji określonych partytur i konstruowania instrumentów, a także uruchomienie sfery dźwiękowej w przedmiotach zdawałoby się zupełnie martwych, są z jednej strony zaskakujące, z drugiej pokazują całe bogactwo muzyki, wykraczające poza zwykłą melodię czy brzmienia czysto harmoniczne.

Libretto stworzone przez Wojtka Blecharza jest oryginalnym zapisem struktury dźwiękowej, która swoje barwy i kolory buduje z różnego rodzaju szeptów, świstów, szelestów, szmerów, zgrzytów, szumów, łoskotów, tupań, hałasów, stukotów, skrzypień, brzdęków Wykorzystana do tego została cała gama przedmiotów, oscylatorów i mikrofonów kontaktowych. Aktorzy - pewnie niejedni woleliby ich nazwać performerami - używają nie tylko kieliszków, trójkątów, kotłów, cymbałków, gitar czy pianina, ale także akcesoriów zupełnie innego przeznaczenia czy też wyciągniętych z głębokiego lamusa niepamięci. W "Soundwork" dźwięki wydobywa rama od łóżka stając się nagle harfą, suszarka do prania, papier ścierny, szeleszcząca folia, kamień, styropian, pudełko na odpadki, plastikowe opakowanie i butelka, wiatrak wentylatora, kij, a nawet stalowa "wiolonczela" nazywana przez artystów wielorybem.

Zaangażowani w to przedsięwzięcie aktorzy są tutaj czarodziejami, którzy potrafią z najprzeróżniejszych dźwięków lepić nowe światy i nowe, dziwne przestrzenie, bawić się wydobywanymi odgłosami i tym co dostępne wokół na wyciągnięcie ręki. Całe instrumentarium zgromadzone jest na stołach i obok nich - w antrakcie każdy z widzów może leżący przedmiot wziąć do ręki, może uderzyć w kocioł, może sam spróbować wydobyć jakikolwiek dźwięk, posłuchać go, pobawić się nim i w bezpośrednim kontakcie czerpać z niego energię. A ta po przerwie może zostać wykorzystana do wspólnego muzykowania, albowiem publiczność zostaje podzielona na grupy i razem wydobywa dźwięki z różnych materii - można trafić na łyżeczkę z kubeczkiem, można na kaczuszki Zresztą najważniejsze w tym wszystkim jest budowanie wspólnoty, może nie aż tak wysublimowanej formie jak wcześniej to można było zauważyć między aktorami, bo w charakterze bardziej zabawowej, co nie znaczy, że nieistotnej i pozbawionej odpowiedzialności za rytmiczną punktualność. Zresztą na filmie pokazującym, jak aktorzy uczyli się ściągać izolację z kabli, jak uczyli się operować lutownicą, by łączyć poszczególne elementy w syntetyzatorach, też nie było jakiegoś szczególnego rodzaju namaszczenia, tylko radość z otwierania się na nowe przestrzenie również i w tej konstruktorskiej dziedzinie. A wszystko po to, by być jak najbliżej każdego dźwięku i poznać jego tajemnicę. W całym tym przedsięwzięciu chodzi bowiem o pewien rodzaj duchowego przeżycia i umiejętności pozyskiwania wolności, którą daje wzajemne słuchanie i wspólnotowe bycie razem. Ale to wszystko można osiągnąć tylko wtedy, kiedy przepuścimy dźwięk przez swoje ciało, kiedy zaczniemy z nim obcować jak z kimś żywym, kiedy poczujemy cały potencjał jaki w nim tkwi w budowaniu struktur opartych na określonym rytmie, tempie czy artykulacyjnej dynamice.

Blecharz w bardzo intensywny sposób stara się nas uwrażliwić na codzienność i jej plastyczną muzykalność, którą można odkrywać wszędzie, w ogrodzie, w parku, w lesie, w tramwaju czy na ulicy. Jednocześnie widać tutaj dbałość reżysera i kompozytora, by konstrukcja spektaklu też miała swój określony rytm, niezależnie od tego czy czerpie z dokładnie zapisanej partytury, czy pozwala formę otworzyć na przykład na elementy improwizacji. Ten dźwiękowy collage obok utworów chóralnych, zawiera również sekwencje solistyczne (rewelacyjna praca ciała i rąk Mai Wachowskiej we fragmencie utworu "blacksnowfalls" zainspirowanym Sarah Kane), kwartet smyczkowy i wspaniałą choreografię, która ekstatycznym tańcem wieńczy ten wyjątkowy i niepowtarzalny teatralny wieczór.

Wojtek Blecharz w sugestywny i w niezwykle zmysłowy sposób pokazuje nam, jak można obcować z materią dźwiękową, by czerpać z niej intensywność doznań, emocji i prawdziwej radości. Jak jej uważnie słuchać, by nie umknęła nam cała jej wyjątkowość i odmienność. Jak odnajdywać dynamikę i życie nie tylko w tym co gładkie, miłe, ekskluzywne i przytulne, ale i w tym co szare, proste, chropowate i brzęcząco-warczące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji