Morska metafizyka
Są nazwiska, które łączą się z określonymi formacjami intelektualnymi, postawami - modami w końcu. Dotyczy to klas społecznych, generacji, kultury i subkultur... Claudel symbolizuje intelektualne szczyty i artystyczną rafinadę dla śmietanki inteligencji katolickiej. Ten niezaprzeczalny Wielki współczesnego teatru ma nie tylko własny styl, ale i manierę. Wzniosłość i retoryka Claudela mogą niekiedy męczyć - lub nawet drażnić! Ale kto się do tego przyzna! Paul Surer ("Współczesny teatr francuski") przytacza anegdotę na ten temat. Otóż pewien krytyk miał wykrzyknąć na próbie generalnej jednej ze sztuk Claudela: "To wzniosłe gadulstwo".
Zważywszy to wszystko, pomysł Krzysztofa Wójcickiego, aby Teatr Miejski przygotował dramat Claudela, mógł się wydawać pomysłem karkołomnym. Tymczasem w ubiegłą sobotę zobaczyliśmy prapremierę polską, w pięćsetlecie odkrycia Ameryki "Księgi Krzysztofa Kolumba", zaliczanej do scen "dialogowych i animowanych"! I to wcale nie w wersji rapsodycznej, jak można by się spodziewać. Obejrzeliśmy zrealizowane z inwencją i rozmachem ogromne widowisko plenerowe, w którego scenerię włączony został "Dar Pomorza" - żaglowiec niezwykle znaczący w naszej, związanej z morzem, świadomości narodowej.
Rzeczą drażniącą, nawet szokującą, wydaje się złączenie poetyckiego tekstu Claudela traktującego nie tylko o konkretnym bohaterze historycznym, ale o micie i historii, z muzyką Czesława Niemena. Jednak pomysł ten sprawdza się w pełni, a występujący artysta staje się, w ten sposób, drugim - obok Stefana Iżyłowskiego - Komentatorem, wprowadzającym nas w rozwój wydarzeń i ich znaczenie.
Widowisko reżyserowali studenci PWST w Warszawie, pod artystyczną opieką Andrzeja Wajdy. Ryszard Nyczka, Wojciech Starostecki, Artur Hoffman mieli, jak się wydaje, trudności ze skontrastowaniem i przenikaniem się planów realnych i bliskiej mistyce wizyjności. W moim przekonaniu np. błędem było zatrudnienie w scenach zbiorowych także dziatwy, rozpraszającej uwagę i napięcie widowni świeżym naiwnym wdziękiem. Stanowiło to, niepotrzebne, rozjaśnienie i "zmiękczenie" nastroju. Są tu - jak choćby końcowa - sekwencje nie opisanie piękne, o niezwykłej wymowie i intensywności niedopowiedzianego do końca snu. Wielka w tym zasługa artysty ruchu Bohdana Głuszczaka (choreografia).
W roli tytułowej występuje Daniel Olbrychski, gwiazda klasy - śmiało możemy tu sobie powiedzieć - światowej. Tą, niezwykle trudną, rolą, po raz kolejny potwierdza swoją renomę. Wszystkie pułapki, jakie niesie zawiły i patetyczny tekst, pokonuje z absolutną naturalnością. Jest równie świetny w scenach mistycznego cierpienia, jak i w pojedynku. Spaja obie strony postaci - realną i tę z mitu, obserwującą wydarzenia - w pełną sprzeczności, intrygującą całość. Jest kimś pomiędzy świętym - a zabijaką... Scenografia Józefa Napiórkowskiego eksponuje kostiumy, jak ze starych portretów - wspomagając aktorów w tworzeniu postaci i geście.