Artykuły

Kolumb w Gdyni

NA NABRZEŻU, przed "Darem Pomorza", żaglowcem-muzeum, robotnicy budują scenę. Pozostaje jeszcze montaż widowni. Na 1400 miejsc. Pod gołym niebem. W cza­sie "Operacji Żagiel '92", 7-10 sierpnia, do Gdyni zawinie około setki jednostek uczestniczących w regatach. Będą dos­konałym tłem dla przedstawienia "Księgi Krzysztofa Kolumba", która przez cztery kolejne wieczory uświetni żeglarską imprezę.

Będzie to polska prapremiera pow­stałej w 1927 r. sztuki Paula Claudela. W 1961 r. próbował ją wystawić twór­ca Teatru Rapsodycznego Mieczys­ław Kotlarczyk. Rozpoczął próby bez zgody cenzury i po dwóch tygod­niach musiał przerwać z powodu za­kazu. Chodziło zapewne o obecność wątków amerykańskich i katolickich. Kilka lat później z "Księgą" usiłował się zmierzyć Tadeusz Byrski. Chciał ją zaprezentować na dziedzińcu Ka­tolickiego Uniwersytetu Lubelskie­go. I znowu przedsięwzięcie zablo­kowała negatywna decyzja cenzury.

Tym razem przeszkodzić może tyl­ko zła pogoda. Krzysztof Wójcicki, dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni, odpukuje tę ewentualność o blat za­bytkowego stołu. Ze stosu złożonych na nim papierów wydobywa eksper­tyzę Instytutu Meteorologii i Gospo­darki Wodnej. Ma być chłodno, ale sucho. Trochę chmur nawet by się przydało. Za pomocą lasera można by wyświetlać na nich różne obrazy. Jeżeli chmur zabraknie, to trzeba bę­dzie wyemitować dymy. Inscenizacja "Księgi Krzysztofa Kolumba" zmie­rza bowiem w kierunku widowiska typu "światło-dźwięk". Muzykę skomponuje i wykona "na żywo" Czesław Niemen, odziany w kos­tium z epoki i umieszczony w przez­roczystej budce, przypominającej ambonę.

Plenerowym spektaklem Teatr Miejski zamierza nawiązać do trady­cji przedwojennej. 22 sierpnia 1927 r. Juliusz Osterwa wystawił w Gdyni "Księcia Niezłomnego" z udziałem 300 statystów na koniach. Publiczność oglądała to ze stoków Kamien­nej Góry.

W "Księdze" koń będzie tylko je­den, a statystów około 80. Grają ma­rynarzy z "Santa Marii", dzieci z dworu Izabelli Kastylijskiej, miesz­kańców indiańskiej wioski. Realiza­torzy przedstawienia, wzorem Oster­wy, zwrócili się o pomoc do wojska. W sąsiadującej z teatrem hali sporto­wej "Startu", przy trzydziestoparostopniowym upale turlają się po par­kiecie młodzi mężczyźni odziani w zielonkawe dresy. Ciągną nad sobą płachtę niebieskiego płótna. Słychać łoskot. Płótno faluje, poruszane przez ukrytych pod nim ludzi. Tak wygląda sceniczna burza na morzu.

Żołnierze pełnią służbę w kompa­nii reprezentacyjnej Marynarki Wo­jennej. Nie skarżą się na przydzielone zadanie. To urozmaicenie. Do tej sa­mej kategorii zaliczają defilady na powitanie ważnych gości, składanie kwiatów pod pomnikami, święcenie sztandarów i msze. Te ostatnie towarzyszą teraz większości oficjalnych imprez. Młodzi ludzie nie kryją, że wolą się turlać, niż stać na baczność przez 2-3 godziny.

Z teatralnego przedsięwzięcia każ­dy chciałby wyciągnąć jakieś pożytki. Dyrektor Wójcicki planował, że za­płaci żołnierzom, jak statystom, po 25 tys. zł za każdą próbę i po 30 tys. za spektakl. Dowódca zatelefonował jednak, iż tak nie można, bo wojsko otrzymuje żołd. Ale byłoby miło, gdyby teatr ufundował dla kompanii kolorowy telewizor. Czemu nie? Koszty honorariów i telewizora były akurat porównywalne. Ale przy oka­zji następnego telefonu wyszło, że do telewizora przydałby się magneto­wid. W trzeciej rozmowie jednak padło nowe hasło: nie telewizor, nie magnetowid, ale stół bilardowy. W teatrze szybko zbadano sprawę. Stół taki kosztuje 20-25 mln złotych.

Szef teatru nader oszczędnie wy­powiada się na temat strony finanso­wej całego przedsięwzięcia. Podobno honoraria artystów nie zostały jesz­cze uzgodnione do końca. Wspomina tylko, że Film Polski jest w stanie za­płacić wybitnemu aktorowi 5 mln za dzień zdjęciowy. Tyle Teatr Miejski rzecz jasna nie wysupła. Zresztą gażę Daniela Olbrychskiego, który wciela się w tytułowego bohatera, pokryje najprawdopodobniej "Coca-Cola". Natomiast Czesława Niemena opłaci przedsiębiorstwo "Hartwig". Nie­men - twierdzi dyrektor Wójcicki - standardowo za koncert otrzymuje ok. 15 mln. Tu w grę wchodzą 4 wys­tępy oraz honorarium za skompono­wanie muzyki.

Trudno się dziwić niechęci do roz­mów o pieniądzach. Gdynia, mimo że uchodzi za miasto bogate, nie jest wolna od kłopotów finansowych. W sytuacji, kiedy władze miejskie wprowadzają opłaty za rejestrację w przychodniach i szpitalach, reali­zacja monumentalnego widowiska teatralnego może się spotkać z różny­mi ocenami. Kierownictwo teatru za­pewnia, że wydatki z miejskiej kiesy nie przekroczą 800 mln złotych. Resz­tę pokryją rozmaici sponsorzy.

Koszty nagłośnienia oraz oświetle­nia zostaną uiszczone pieniędzmi uzyskanymi za przekazanie telewizji praw do nagrania spektaklu. W sa­mym przedstawieniu natomiast rolę pieniędzy odegrają kapsle od bute­lek. Pani prowadzącej teatralną ka­wiarenkę przykazano, żeby zebrała parę kilogramów.

Oprócz splendoru teatr spodziewa się bardziej prozaicznych pożytków. Na przykład tego, że uzupełni swoje magazyny. Po marynarzach i oficerach pozostanie, bagatela, kilkadziesiąt par długich butów, nadających się do wy­korzystania w następnych przedsta­wieniach. Podobnie z kostiumami. Do tego dochodzi jeszcze szansa wyposa­żenia w laser. W związku z inscenizacją znalazły się firmy skłonne zrobić te­atrowi taki prezent.

Sponsorzy otrzymają w zamian reklamę. Na przykład, płaszcze ich królewskich mości Izabelli i Ferdy­nanda od wewnątrz mają być pokry­te emblematami "Coca-Coli", co zos­tanie zaprezentowane w finale. Pos­tacią wprowadzoną do spektaklu przez reżyserów jest smok, a właści­wie pierzasty wąż, symbolizujący zło. Kolumb widzi go we śnie o swo­im posłannictwie. Jako święty Jerzy naciera na koniu i rozbija łeb bestii. W finale ów smok, animowany przez 20 aktorów, będzie popijał coca-colę z podświetlanego kubka. A na naj­wyższym maszcie "Daru Pomorza" zawiśnie flaga firmy, która w czerw­cu uruchomiła w Gdyni swoją no­wiutką wybudowaną w ciągu kilku miesięcy, fabrykę.

Reżyserzy - Ryszard Nyczka, Woj­ciech Starostecki i Artur Hoffman, trzej młodzi ludzie, którzy rok temu ukończyli PWST w Warszawie, też mają swoje rachuby. Z "Księgą Krzysztofa Kolumba" wiążą nadzieje na dobry dyplom, dyplom, który zos­tanie dostrzeżony w kraju. Dyrekcji teatru zależało wprawdzie, aby reży­serował Andrzej Wajda, ten jednak, zajęty inscenizacją "Wesela" w Salz­burgu, stwierdził, że to zadanie dla młodych. Wskazał na swoich studen­tów. Lecz podjął się sprawować nad nimi opiekę artystyczną Uczestni­czył w dyskusjach przygotowaw­czych. Tu ponownie przyjedzie dopie­ro na próby generalne. Jak coś nie bę­dzie grało, to pozmienia - twierdzą jego protegowani.

- Według mnie - powiada Ryszard Nyczka - "Księga Krzysztofa Kolumba" przekazuje ideę, że trzeba iść w życiu za własna intuicją, za marze­niami. Droga ta, choć bolesna, daje nadzieję spełnienia. Człowiek może nie rodzi się po to, by być szczęśliwym, wolnym jak ptak, lecz żeby wspiąć się na wyższy szczebel rozwoju.

Ową symboliczną wspinaczkę po linach "Daru Pomorza" ćwiczy pod okiem studenta Wyższej Szkoły Mor­skiej 14-letnia "Kropa" - Pola Głuszczak. Jej ojciec Bohdan Głuszczak, twórca olsztyńskiej Pantomimy Głu­chych, opracowuje ruch sceniczny. Wspinaczka przebranej za chłopca "Kropy" ma trwać ok. 40 minut.

- Dobrze jej idzie - chwali kapitan Eugeniusz Łukaszewicz, zawiadują­cy obecnie fregatą Kapitan, który w 1946 r. jako uczeń przygotowywał "Dar" do powtórnej służby w szkol­nictwie morskim, w zasadzie nie ma nic przeciwko teatralnemu wyko­rzystaniu żaglowca. Lecz w jednej sprawie zgłosił stanowcze weto - nie będzie rozwijania żagli. Realizato­rom widowiska zależało na tym, aby żagli było jak najwięcej. Można by na nich przy użyciu lasera wyświetlać różne obrazy, na przykład, zbliżenia aktorskich twarzy, które przy dużych odległościach będą słabo widoczne. Ekspertyza sporządzona przez Pols­ki Rejestr Statków wypadła pomyśl­nie. Jednak wilk morski zaprowadził dyrektora teatru pod sztaksle na dziobie i zapytał: - A pan sobie zdaje sprawę, co się dzieje, kiedy się żagiel urwie? Uderzy pańskiego aktora w nogę i po nodze. Uderzy aktorkę w głowę - utnie - leci głowa.

"Dar Pomorza" zbudowany został w 1909 r. Od 1981 stoi przy Skwerze Kościuszki jako obiekt muzealny. Od tego czasu żagli nikt nie ruszał. Zde­cydowano się więc nie ryzykować i teraz.

Claudel napisał "Księgę Krzyszto­fa Kolumba" jako libretto operowe. Reżyserzy gdyńskiego spektaklu zaproponowali inne ujęcie - mocno osadzoną w polskiej tradycji kon­wencję teatru romantycznego. Uzna­li, że romantyzm stanowi jakby wspólny mianownik dla takich indy­widualności, jak Wajda, Olbrychski i Niemen. - Początkowo - relacjonu­je Ryszard Nyczka - byliśmy dość krytyczni wobec dramatu Claudela. Potem stwierdziliśmy, że jest bardziej pojemny, aniżeli sądziliśmy. Walczy­my z naiwną religijnością. Na przyk­ład, Izabella krzyczy do Boga. Ko­lumb ma w sobie wiele pychy. Pod­kreślamy, że mimo cech pomazańca boskiego był to człowiek, który na podbitych przez siebie ziemiach rzą­dził dosyć okrutnie. Nasuwa się py­tanie, czy niewdzięczność, z jaką się spotkał, wynikała z jego małości, czy z małości innych ludzi.

- Przede wszystkim jednak - do­daje Artur Hoffman - budujemy na­prawdę widowiskowy, atrakcyjny spektakl. Teatr totalny.

W pracowni krawieckiej na ma­nekinach wiszą ciężkie, lśniące, brokatowo-atłasowe stroje. Podczas prób anioły w hieratycznych po­zach stają nad Izabellą i Kolumbem. Lecz finał ma być w całkiem innej konwencji - happeningu, karnawa­łu. Z orkiestrą. Z 20-minutowym pokazem fajerwerków. Z coca-colą i Andy Warholem, kwintesen­cją amerykańskiej pop-kultury. Z Ameryką dzisiejszą, 500 lat po odkryciu jej przez genueńskiego podróżnika. Kto chce, może szukać w tym widowisku wzruszeń. Kto nie chce - ma znaleźć zabawę.

Daniel Olbrychski prawie nie opuszcza sali prób. Ale broni się sku­tecznie przed opowiadaniem o pracy nad rolą, o swoim odczytaniu postaci Kolumba. - Śmieszy mnie - twierdzi - gdy koledzy to robią. Opowiadać o czymś, co nie jest gotowe... Proszę popatrzeć.

Z boku na niziutkiej ławeczce przysiadł Szymon Pawlicki, kiepski aktor, który scenę teatralną zamienił na polityczną. Został wysokim urzęd­nikiem w Kancelarii Prezydenta. Po jednej z "wojen na górze" wylądował we Wspólnocie Polskiej, kierowanej przez Andrzeja Stelmachowskiego.

- Jestem tylko aktorem - zapew­nia Pawlicki - nie politykiem. W ru­chu sierpniowym i posierpniowym uczestniczyłem w imię humanizmu. W teatrze zwykle dawano mi role lu­dzi złych, negatywnych, na tej dru­giej scenie mogłem zagrać to, co się działo w sercu - "Cyrana de Bergerac", sztukę o nonkonformizmie, nieprzejednaniu, wierności. Teraz wracam do teatru. Z nowymi doś­wiadczeniami na pewno będę lep­szym aktorem.

Kogo teraz gra? Przyjechał na pró­bę z Warszawy. Ma rolę umierającego marynarza, który wypowiada tylko jedno zdanie. Cóż, Solski jako Stary Wiarus z "Warszawianki" przeszedł do historii teatru polskiego, nie mó­wiąc ani słowa.

Pawlickiego - marynarza przecią­gają na derce przez scenę. Wyczerpany do cna, półżywy, na poły oszalały - wie­loryby dmuchające parą brał za wyspy... - charakteryzuje go komentator. Kolumb-Olbrychski szarpie umierające­go: Czy to prawda, że jest jakiś drugi świat? Czy jest jakaś inna ziemia stąd na zachód? Zrywa medalion zawieszony na szyi marynarza, pod odzieżą. Pawlicki osuwa się na podłogę.

- Przejdę przez ciebie - informuje Olbrychski. - To będzie dostatecznie brutalne.

Zdecydowanym krokiem poko­nuje przeszkodę. W ręku ściska zdobycz: Na zachodzie jest ziemia! Na zachodzie jest ziemia! Na zachodzie jest ziemia! - powtarza tryumfalnie, bawiąc się efektem, jaki daje przesuwa­nie akcentów.

- Wszyscy patrzą na zachód jako na kierunek ideowy - uśmiecha się Krzysztof Wójcicki.

Jeżeli przedstawienie okaże się udane, to nieznany, cośkolwiek zapy­ziały gdyński teatr wyjedzie z nim w przyszłym roku na gościnne wys­tępy. Pokażą "Księgę" w Bremie. I w Sztokholmie, na sławnym statku "Waza". A marzy się im jeszcze wy­prawa za ocean, do Stanów, może do Kanady...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji