Goldoni na palcach
Goldoni z Vivaldim, komedia dell'arte z baletem, karnawał wenecki z zabawą dla mas. Do tego momentu wszystko współgra ze sobą idealnie. Kłopoty zaczynają się dopiero od chwili, gdy tańczyć zamierza "Sługę dwóch panów" z całym gąszczem występujących tam osób, intryg, zdarzeń. Trzeba by może potraktować opowieść Goldoniego jako pretekst tylko, zredukować postaci, skondensować akcję i pójść w czystą zabawę teatralną. Ale nowozelandzki choreograf Gray Veredon postanowił jednak "opowiedzieć" nam tańcem komedię Goldoniego. I to od początku do końca.
Jego przedstawienie w wykonaniu artystów Polskiego Teatru Tańca z Poznania jest miłe dla oka, pogodne i nawet momentami zabawne. Głównie zresztą dzięki pomysłowo animowanemu zespołowi, zgrupowanemu w ruchliwą, zamaskowaną, karnawałową jakby gromadkę. Jednak prawdziwą zabawę teatralną oferują nam tu nie tyle choreograf i jego protagoniści, ile raczej scenograf Kristian Fredrikson - twórca pomysłowo rozwieszonych, pięknie pomalowanych, "roztańczonych" połaci lekkiego, fruwającego jedwabiu.
Gdyby Veredon poszedł jego śladem, zabawił się raczej formą komedii dell`rte i nie mozolił się tak strasznie z relacjonowaniem fabuły Goldoniego, gdyby trafniej dobrał obsadę i wprowadził może nieco stosownej tu improwizacji aktorskiej, byłoby znacznie lepiej.
Osobiście żałuję, że nasze pierwsze, po latach, zetknięcie z twórczością Graya Veredona wypadło nie tak efektownie, jak zasługiwałby na to liczący się w Europie twórca baletowy. Mało kto już pamięta bowiem pokazywany u nas kiedyś przez Balet Lyoński jego spektakl "Romea i Julii", mało kto oglądał wcześniej jego udane łódzkie przedstawienia: ,,Sen nocy letniej" i "Wolfganga Amadeusa". Warto byłoby nadrobić kiedyś te zaległości.