Artykuły

Artur Kakadu Barciś

Krakowski Salon Poezji. Wiersze Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego czytał Artur Barciś. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Aż tak wybitnego krawata nie było w Krakowie od lat, albo nawet w ogóle. Z tym Krakowem - przesadziłem chyba. Lecz nie przesadzę, jak zamienię Kraków na Salon Poezji.

Owszem, lata temu Jan Nowicki wiersze w foyer Teatru Słowackiego czytał, ozdobiony pod szyją stadem maleńkich białych słoni na ciemnym, bodaj jedwabnym tle, ale jednak nie był to widok tak wybitny jak ten z ostatniej niedzieli. Kształty na tym krawacie? Figury?

Jakby je sam Pablo Picasso stworzył. Barwy figur? Odcienie? Mięsistość ich i moc? Godne tylko Vincenta van Gogha. Niebywała, podłużna maestria! Powiedzieć, że to krawat, to właściwie głupotę palnąć. To nie był krawat. Ostatniej niedzieli Artur Barciś na Salon przybył z cudowną papugą na piersi. I żeby to jeszcze chodziło o jakąś banalną ptaszynę w jednym, góra dwóch wyblakłych kolorach, co ją w każdym zoologicznym sklepie kupić można za cenę kilku małych piw!

Nie, to nie była ptaszyna, a strzelista egzotyka warta majątek! To była fioletowo-karmazynowo-biało-żółta Rozella Białolica! Ba, to był nawet cud lekkości i najsubtelniejszego smaku, zwany Bright Rainbow Lorikeet, cud, którego barw chyba nikt jeszcze nie zdołał zliczyć! I było to dobre, na miejscu. Było to sedno ostatniego Salonu.

Barciś czytał wiersze Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego. Właśnie - czytał. Nie śpiewał. Na początku mówił o pewnej dziwności. Że gdy słucha się słów Osieckiej i Młynarskiego, kiedy zlepione są z muzyką - w niepojęty sposób jakoś banalnieją one. Rzecz jasna, są to piosenki fenomenalne - któż ich nie zna i nie wielbi! - ale też zarazem umykają w nich poetyckie subtelności.

Jak to bywa z estradowymi dziełami, nawet z estradowymi perłami śpiewanymi, w ostatecznym rachunku - wpadają one uchem jednym, przez mgnienie bawią nas, a za chwilę wypadają drugim uchem. Czyż nie? Dlatego czytał, nie śpiewał. Czytał, żeby słowa nie wypadły drugim uchem, żeby zostały na dłużej. Nade wszystko - by wybrzmiało, co umyka, kiedy wiersze te są śpiewane. I wybrzmiało.

Barciś ma nieprzeciętnie uważny słuch. Jak Rozella Białolica, Bright Rainbow Lorikeet lub Kakadu. Słuch papug być może nie jest w świecie zwierząt najwybitniejszy, lecz niewątpliwie jest wybitnie uważny. Spotkał ktoś kiedyś, dajmy na to, nietoperza, zwierzę o uchu przecież doskonalszym niż ucho Mozarta, który - nietoperz, nie Mozart - mówiłby po ludzku? A papugi mówią po ludzku. Lecz zanim coś powiedzą - długo, bardzo długo i bardzo uważnie wsłuchują się w nas. Wyłuskują ze zdań naszych wszelkie subtelności odwiecznej gry samogłosek ze spółgłoskami, a później powtarzają subtelności, ale już własnym głosem. Identycznie sprawy się mają z Barcisiem i zdaniami Osieckiej i Młynarskiego.

Wszystkie odcienie ironii i ciepła, falowania uszczypliwości, ziarna goryczy, ażurowa lekkość, dyskretna elegancja i ten nie do podrobienia wdzięk wersów. Te ingrediencje, te i spora garść podobnych - mówię "garść", bo chyba nikt ich nie zliczy - pulsowały w niedzielę, kiedy Barciś czytał.

Młynarski wyznał: "Nim się sny poetów ziszczą,/ nim się wina dzban utoczy,/ zanim szczęściem nam zabłyszczą/ umęczone nasze oczy,/ nim nas głupcy brać przestaną/ na wypranych słów taniochę,/ ludzie, gdy wstaniemy rano,/ lubmy się trochę!"

Lubmy się. Cóż miałoby to znaczyć? Wiele. Więc i to: słuchajmy się. Po prostu. Wsłuchujmy się. Długo, jak najdłużej. I uważnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji