Artykuły

Dziecko Słońca rozpromieniało w finale

Koniec wieńczy dzieło. I rzeczy­wiście finał nowego widowiska ba­letowego dla najmłodszych, przy­gotowanego przez Polski Teatr Tańca, był najlepszy. Porwał i na­prawdę rozbawił widownię, a wy­konawców zachęcił do bisu ostat­niej sceny.

"Dziecko Słońca", pierwsza u nas próba połączenia konwencji spektaklu baletowego z wykorzys­taniem elementów gry komputero­wej, popularnej formy spędzania wolnego czasu już omal przez przedszkolaków, jest bardzo dob­rym pomysłem. I być może przycią­gnie do teatru nowych widzów. Wszystkie dzieci, które zaczepiłem na czwartkowej premierze, były w gmachu pod Pegazem po raz pier­wszy.

Ewa Wycichowska (autorka cho­reografii i libretta) oraz jej tan­cerze, włożyli bardzo dużo swego talentu i pracy, by jak najstaran­niej i najbardziej ciekawie przedstawić opowieść o niezwykłym Dziecku. O jego wędrówce przez pustynię, oazę, sawannę i dżunglę i przygodach z łowcami dzikich zwierząt. Cała menażeria w nie­ustannym, tanecznym wirze, toczy walkę dobrego ze złem, w której szczęśliwie to pierwsze zwycięża. Bohaterowie przedstawienia, m. in. małpy i koty, papuga i flamingi, antylopa, struś i zebra, niestety nie zawsze od razu rozpoznawalni - prezentują wysokiej klasy kunszt baletowy, a wielu także aktorski. Chciałoby się tutaj wymienić na­zwiska wszystkich, ponad dwu­dziestu wykonawców. Ograniczę się przynajmniej do dwóch: Kari­ny Adamczak, znakomitej odtwó­rczyni tytułowej roli oraz Wojtusia Sobiaka - cztero, może pięcio­letniego brzdąca, prawdziwego "dziecka słońca" i teatru.

Barbara Kędzierska zaprojekto­wała bardzo funkcjonalną oprawę scenograficzną, złożoną z trzech ścian wielkich ekranów ze zmie­niającymi się, jak na monitorach, obrazami. Efektowne i barwne są też kostiumy.

Elementem zaś szczególnie po­ruszającym wyobraźnię młodego widza, fascynującego się bardziej komputerem, niż żywym teatrem, ma być w tym spektaklu muzyka Marka Bilińskiego. Mistrz w komponowaniu i przetwarzaniu dźwięków przez instrumenty elektroni­czne, chwilami rzeczywiście frapu­je - to pięknym tematem, oryginal­nością skojarzenia, to znów wy­punktowaniem scenicznej fabuły. Nim jednak doprowadzi swe dzieło do radosnego finału, po drodze (zwłaszcza w pierwszej części) zbyt często męczy banalnym hałasem, bądź jednostajnością, czyli po pros­tu nudą. Odnoszę wrażenie, że świetnemu fachowcowi od tego ga­tunku muzyki, zabrakło wystar­czającej ilości pomysłów na pełne dwie godziny teatralnej zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji