Artykuły

W świecie wzruszeń nie tylko dziecięcych

Gorąca, letnia, rosyjska noc. Srebrzą się w księżycowej poświacie pszeniczne łany. Tylko na jednym skrawku pszenicznego pola połamane i zgniecione kłosy wdeptane są w ziemię, stratowane...

Od kilku już nocy ktoś depce pszenicę na ojcowym polu Wani. Od kilku już dni, każdej nocy czuwają na zmianę obaj bracią Wani, by pochwycić sprawcę zniszczenia. Daremne jednak ich zamiary. Leniwi, tak samo do czuwania jak i do roboty, przesypiają beztrosko noc. Tej nocy po raz pierwszy na pole wybrał się Wania. Mały Wania, złośliwie przezywany "głupkiem"...

I właśnie Wani udaje się odkryć szkodnika. A dopomaga mu w tym odkryciu...

Nie. Nie wolno zdradzać tajemnic czarodziejskiej baśni. Do tego ma prawo tylko siwy dziad-lirnik, który długo i szeroko opowiada o dzielnym i pracowitym Wani z bajki "Konik-Garbusek" - najbardziej lubianej przez dzieci spośród bajek wystawianych przez Państwowy Teatr Lalek "Groteska" w Krakowie.

Mnie, w zastępstwie dziada-lirnika opowiadała tę bajkę Zofia Jaremowa - dyrektor "Groteski". Opowiadała dlatego, bo właśnie w tych dniach, kiedy byłam w Krakowie, Teatr nie wystawiał przedstawień dla dzieci. Dlaczego? - o tym później.

Szczerze żałowałam, że nie mogłam obejrzeć na scenie żadnej baśni z dziecięcego repertuaru, a szczególnie "Cyrku Tarabumba". Z "Cyrkiem Tarabumba" łączą mnie bowiem odległe wspomnienia, sięgające roku, w którym z małżonków Jaremów urodziła się "Groteska" - a raczej nie "Groteska" tylko teatr nazwany dużo później tym imieniem.

Było to w Grodnie, jesienie 1939 roku. Niemal bezpośrednie po wyzwoleniu miasta przez armię radziecką przystąpiono do wznowienia po kilkumiesięcznej przerwie działalności grodzieńskiego teatru. Rozpoczęło się kompletowanie zespołu. Wojenna zawierucha zapędziła do Grodna wielu aktorów z innych scen Polski. Węgierko zbierał ich, wyszukiwał, zgłaszali się do niego również sami. Na uboczu pozostał tylko przebywający również w tym czasie w Grodnie aktor Władysław Jarema. Jego niezrozumiała początkowo przez kolegów "rezerwa" w przyjęciu engagement niedługo się wyjaśniła. Władysław Jarema razem ze swą młodziutką żoną Zofią, postanowił bowiem zrealizować swe marzenia: stworzyć teatr kukiełkowy. Realizowanie projektu okazało się jednak dużo trudniejsze od podjęcia decyzji. Główną przeszkodą był brak przygotowania, brak doświadczenia.

Ale niespodziewanie przyszła pomoc. Do Grodna przyjechał akurat Obrazcow. Rozpoczęły się między dyrektorem jednego teatru, a dyrektorem in spe drugiego - rozmowy, konferencje, przyjacielskie dyskusje. Nie upłynął może nawet od tego spotkania miesiąc, gdy przechodząc przez park koło teatru zobaczyłam obok afisza teatru Węgierki - nowy afisz z nagłówkiem: Państwowy Polski Teatr Lalek. A pod spodem: "Cyrk Tarabumba". Jeszcze tego samego wieczoru byłam na przedstawieniu. Na pierwszym kukiełkowym przedstawieniu w moim życiu. Sama już przekroczyłam o kilka lat wiek dziecięcej publiczności, ale w teatrze była prawie połowa widzów bardziej ode mnie dorosłych. Może tak samo było to pierwsze przedstawienie kukiełkowe w ich życiu.

O teatrze "Groteska", o jego repertuarze, można pisać wiele. Można by wyliczać, ile tysięcy wystawiono widowisk, ile premier one obejmowały, ilu widzów je obejrzało, ile wsi i miasteczek widziało przedstawienia "Groteski". Byłyby to niewątpliwie cyfry imponujące, świadczące o stałym rozwoju tego teatru. Dużo można by też powiedzieć o zespole, w którym najmłodsi aktorzy liczą sobie po 17-18 lat, a najstarsi nie przekroczyli 35. Jednego tylko nie trzeba tłumaczyć - bo rozumiemy to wszyscy: roli, znaczenia i potrzeby teatru lalek w wychowaniu dziecka.

Trzeba natomiast pisząc o "Grotesce" powiedzieć o czymś innym. O tym, dlaczego Zofia Jaremowa opowiadała mi bajki i dlaczego nie zobaczyłam "Cyrku Tarabumba". Napisałam, że teatr dla dzieci był wtedy nieczynny. To prawda. W ciągu tych dni bowiem, gdy byłam w Krakowie, "Groteska" wystawiała widowisko dla dorosłych. Pokazując świetny spektakl, składający się z dwóch wielkich "Zielonych Gęsi" Gałczyńskiego.

"Groteska" spróbowała stać się jednocześnie teatrem dla dorosłych. Artystyczne ambicje i możliwości zespołu daleko przekroczyły ramy teatru, w którym się zrodziły. "Groteska" stała się dziś ambitną sceną eksperymentalną. Więcej: wystawiana obecnie przez nią jedna z "Zielonych Gęsi" - "Babcia i wnuczek", czyli "Noc cudów" - jest rewelacyjnym odkryciem możliwości nowoczesnego teatru w maskach. Po premierze "Groteski", pokazującej Gałczyńskiego na scenie, słyszałam wiele uwag, że spektakl ten jest za trudny, niezrozumiały. Że na afiszu, który go zapowiada, powinno być umieszczone wyraźnymi literami ostrzeżenie: "Wstęp tylko dla ludzi z wyobraźnią". Nic dziwnego. Nowa premiera "Groteski" nie jest typem widowiska, do którego przyzwyczaiły nas ostatnio nasze teatry. Jego sens artystyczny nie leży łatwo i zwyczajnie na wierzchu. I stąd te głosy. Ale właśnie rolą "Groteski" jest zmuszać widza do wysilania dawno już nie używanej i może nawet zardzewiałej wyobraźni i pobudzać ją u tych - u których wyobraźnia w ogóle nie istnieje. Nawet kosztem wysłuchiwania narzekań czy głosów oburzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji