Artykuły

Dyrektor Brzoza i plan 6-letni

Przez pięć lat biliśmy się w li­teraturze, także dramatycznej, przede wszystkim - o temat, o przezwyciężenie w polskim współczesnym pisarzu zamiło­wań do tematyki mieszczań­skiej, do przewagi tematyki in­teligenckiej, do obracania się w kręgu konfliktów wczorajszych, które coraz bardziej stawały się konfliktami przedwczorajszymi.

Obecnie - jakaż zmiana! Co­raz mniej pisarzy śniedzieje w problemach klasy schodzącej do grobu, coraz więcej wdziera się na teren uprzednio dziewiczy i karczuje go, zagospodarowuje się na nim nienajgorzej. Rośnie ilość dobrych utworów o tema­tyce walki o pokój i walki z imperializmem, a przede wszystkim utworów o fabule zaczerp­niętej ze środowiska robotnicze­go, obrazującej kształtowanie się nowego oblicza Polski i po­kazującej ludzi budownictwa so­cjalistycznego. Ostatnio i tema­tyka chłopska weszła zwycięsko na karty literatury, także na sceny teatrów (teatr, jak wiado­mo, najdłużej był oporny zmia­nom), ukazując nową wieś, po­wstającą w ostrej walce klaso­wej z burżuazją chłopską.

Gdy więc w ostatnim okresie dokonał się w literaturze pol­skiej stanowczy zwrot, polegają­cy na metaforycznym i dosłow­nym wymarszu wielu pisarzy w teren - teren Polski Ludowej- gdy temat pomału zaczął dopi­sywać - padło najsłuszniej ko­lejne hasło: walki o jakość. Tę walkę podjął Związek Literatów Polskich, pod sztandary tej wal­ki zaciąga się krytyka.

I oto znów zjawisko charakte­rystyczne i krzepiące: wraz ze wzrostem ilościowym także ja­kość polepsza się i pomału za­czyna spełniać coraz większe wymagania, przeciętny poziom coraz lepiej wyrównuje doły i zapadliny. Dowodem choćby wysunięte do grania sztuki w Festiwalu polskich sztuk współ­czesnych. "Zwycięstwo", to już utwór celniejszy, niż pierwotna "Zapora". "Awans", to już coś więcej, niż pionierski "Inżynier Saba".

"Awans" jest debiutem tea­tralnym. Jest - jak na debiut- sztuką wcale dojrzałą, przede wszystkim w ograniczeniu się do jednego, choć słusznie szero­ko rozbudowanego wątku. "Awans", to sztuka o robotniku, wysuniętym przez partię na dy­rektora fabryki, którą jako ro­botnik poznał on do sedna. To zarazem sztuka o kolektywie fa­brycznym. To wreszcie sztuka o fabule naprawdę i w pełni współczesnej, związanej bezpo­średnio z planem 6-letnim i bu­dową Polski socjalistycznej.

Konflikt socjalistyczny! Oto co jest najbardziej charaktery­styczną cechą sztuki Żółkiew­skiej i co zarazem przesuwa "Awans", jeśli chodzi o temat, do czołówki naszej współczesnej literatury dramatycznej. Jesteś­my tu już nieskończenie daleko od świata Dulskich, od całego odrażającego kłębowiska wielo­kątów erotycznych i szachrajstw burżuazyjnych. Czy również od konfliktów psychologicznych? Oczywiście nie. Żółkiewska sta­ra się pokazać robotników zróż­nicowanych - przykładem ta­kich postaci może być w "Awansie" Wanda Kolasowa, bo­jowa komunistka, a także Woj­ciech Matusiak, stary kapepowiec, główna postać "Awansu". Atmosfera "gospodarnego domu" zacieśnia horyzonty Matusiaka i osłabia jego czujność klasową. Ale w chwili próby odzyskuje Matusiak w pełni swoją partyj­ną postawę.

Rzecz w tym, że ludzie "Awansu" są ludźmi epoki budo­wania podstaw socjalizmu, ich radości i smutki, ich wielkie i małe sprawy rozgrywają się za­tem w ramach nowego układu sił i stosunków społecznych i związanej z tym nowej problematyki. Wystarczy przytoczyć, że oś konfliktu "Awansu", to za­gadnienie przebudowy fabryki metalurgicznej w montażownię kombinatu przemysłu metalo­wego i związana z tym sprawa ludzi, sprawa załogi robotniczej, która musi być zmieniona, z której do innych fabryk odej­dzie wielu zasiedziałych specja­listów, a do której przybędzie bardzo wielu nowych pracowni­ków z okolicznego terenu wiej­skiego.

Temat to mało charaktery­styczny dla rozbudowy naszego przemysłu w ramach planu 6-letniego, ale niewątpliwie na­dający się do opracowania, a pozwalający autorce pokazać na scenie zagadnienie niezmiernie ważne, węzłowe zagadnienie troski o człowieka i powiązanie spraw fabryki z problematyką ogólnonarodową. Jako dalszą zaletę "Awansu" podkreślmy dobrą robotę sceniczno-warsztatową. W ujęciu sytuacji zbio­rowych (posiedzenie egzekuty­wy, wiec robotniczy) dzierży bo­daj Żółkiewska prym pośród na­szych współczesnych scenopisarzy.

Natomiast rola partii w fa­bryce, jakkolwiek szeroko uwzględniona, przedstawiona jest schematycznie i w wielu mo­mentach nie ukazana w sposób właściwy. Postacie sekretarza podstawowej organizacji partyj­nej i sekretarza komitetu po­wiatowego narysowane są sza­blonowo, piórem o wiele mniej dramatycznym, aniżeli na przy­kład Matusiak. O wiele lepiej wypadła rola ZMP. Jeśli zaś chodzi o rolę przedsta­wicieli Centralnego Zarządu, stanowiącą po części motor akcji, zaznaczona jest ona wyraziście, ale znowu w sposób prowokują­cy dyskusję z autorką. Trzebi jednak przyznać, że wymogi skrótu scenicznego przemawiają w obronie skrótów sytuacyjnych "Awansu".

Umiała też Żółkiewska unik­nąć "specożerstwa" czy lewac­kiego "inteligentożerstwa". Większość inżynierów i personelu urzędniczego w fabryce pracuje z oddaniem i ofiarnością, a wy­stępujący w sztuce kierownik techniczny, inż. Bieluń - jedna z najlepszych narysowanych po­staci w sztuce - to człowiek co­raz bardziej oddany Polsce Lu­dowej i klasie robotniczej. Szkoda tylko, że żaden z inży­nierów czy pracowników umy­słowych fabryki z "Awansu" nie jest, wbrew rzeczywistości Pol­ski Ludowej, członkiem partii.

Ukazując wroga klasowego, umiała Żółkiewska ominąć rafy szablonu życiorysu tego wroga, nie zdołała jednak ominąć pew­nych mielizn i uproszczeń psy­chologicznych. Kierownik biura Kazimierz Wiśniewski (ów wróg) za łatwo daje się zdemaskować, zbyt grubymi nićmi szyta jest jego intryga. Przez tę naiwność działanie mobilizujące sztuki słabnie właśnie w najlepszym scenicznie akcie ostatnim.

Nie tylko ów Wiśniewski, in­trygant i szkodnik, bruździ w fabryce: złą robotę wykonuje też Śliwa, jeden z majstrów, da­jący chętny posłuch reakcyjnym plotkom i bzdurom; autorka trafnie jednak uwydatniła róż­nicę klasową pomiędzy obu chwilowymi kompanami. Wiś­niewski jest zdeterminowanym klasowo wrogiem; Śliwę da się jeszcze uratować. Oto parę innych jeszcze wad "Awansu": przydługa ekspozy­cja; przesadny kult technicyzmu, wyrażający się nadmiarem pa­dających ze sceny określeń i omówień, których niefachowiec nie rozumie; pewne naiwności kompozycyjne nawet w ostatnim akcie (kompromitujące papiery w kieszeni Wiśniewskiego); po­stać urzędniczki Sosnowskiej; wreszcie natrętna monotonia kompozycji (co akt to zebranie: dwie narady u dyrektora, po­siedzenie egzekutywy podsta­wowej organizacji partyjnej, wiec załogi fabrycznej).

Równocześnie trzeba jednak stwierdzić, że śmiałość, z jaką autorka stawia pewne ważne za­gadnienia, związane z Planem 6-letnim - zasługuje na pełne uznanie. Umiała też Żółkiewska prawidłowo rozwiązać politycz­ną treść sztuki; nawet niebez­pieczne zakręty dyskusji na egzekutywie - tak jak się ona toczy w "Awansie" - brała Żół­kiewska przeważnie w dobrej formie. Tu zresztą tkwi najbar­dziej wątpliwe i sporne miejsce sztuki: przeciw niektórym ro­botnikom wysunięty zostaje, przez jednego z członków egzekutywy, zarzut zbytniego jak gdyby "porastania w pierze" (polegającego na prowadzeniu gospodarstwa wiejskiego) i trace­nia przez to właściwej partyj­nej postawy.

W stosunku do Matusiaka jest to prawda. Opłotki gospodar­stwa przesłaniają mu szersze ho­ryzonty: spoza fabryki, w którą wrósł, przestaje dostrzegać pro­blematykę całości. W gruncie rzeczy stanął w miejscu i stąd jego zatarg z córką, przodownicą pracy. Ale sformułowane przez Żółkiewską uogólniające zarzuty brzmią ze sceny nieprzekonywająco i nie byłyby słuszne nawet, gdyby im autorka przyznała sto procent racji. A na ich pod­łożu wyrastają niepokojące pe­rypetie aktu ostatniego.

Robotnicy pokazani są pry­mitywnie, a powody, dla któ­rych zbiegają się na nagły wiec, przedstawione są naiwnie i ana­chronicznie. Wbrew najlep­szym intencjom autorki widać tu jej niedostateczną znajomość środowiska robotniczego i nader uproszczone wyobrażenia na temat stopnia świadomości socjalistycznej ogółu robotników w Polsce z 1950 r. Autorka w tym ostatnim akcie swej sztuki mocno się chwieje na wąskiej kładce nad głębokim parowem. Ostatecznie, zdołała utrzymać równowagę i dotrzeć cało do celu. Ale znowu ułatwi sobie finał akcentem o zbyt wielkim ciężarze gatunkowym jak na teatralne widowisko - odśpiewaniem Międzynarodówki.

Przedstawienie "Awansu" w Teatrze Powszechnym jest nierówne i to mimo starannej, peł­nej temperamentu reżyserii Zbigniewa Sawana. Tadeusz Bar­tosik ani w wyglądzie ze­wnętrznym, ani w sposobie mówienia nie był prawdziwym robotnikiem, choć miał dobre momenty np. w zakończeniu drugiego aktu. Słabo obsadzone były role sekretarza partyjnej organizacji Sędzika i sekretarza KP Kotarby, oraz role młodzie­żowe. Co dziwniejsze, źle wy­padły również role większości inteligentów, zwłaszcza Wiśniewskiego i Sosnowskiej (grali Wojdan i Pollakówna).

Wielką natomiast zaletą przedstawienia w Teatrze Pow­szechnym jest to, iż główny właściwie bohater "Awansu", Matusiak, znalazł bardzo dob­rego interpretatora sceniczne­go w osobie Mieczysława Serwińskiego. Trafną sylwetkę na­rysowała również Elżbieta Wie­czorkowska, grająca Wandę Kolasową. Sukces artystyczny mają do zanotowania Jan Ko­chanowicz w roli inż. Bielunia i Tadeusz Kubalski, jako Cieloch, dyrektor naczelny Centralnego Zarządu. M. Orsza miał dobry epizod w roli Śliwy, a J. Bu­kowski jako kasjer Rymkiewicz.

Dekoracje Sadowskiego i Buśkiewicza, przeciętne, a nawet nie pozbawione błędów w pierwszym akcie, słusznie zostały nagrodzone oklaskami za dobry realizm i artystyczną wymowę w akcie ostatnim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji