Artykuły

Różowa choroba

"O szczytach rozpaczy i uśmiechu stewardessy" Agaty Baumgart i Michała Pabiana w reż. Agaty Baumgart w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Wiktoria Tabak w Teatrze dla Was.

Widzów wchodzących do sali teatralnej wita aktorka ubrana w różowy kostium stewardessy. Dziękuje za wybranie linii lotniczych, które reprezentuje i życzy miłego lotu. "Pasażerowie" powoli zajmują swoje miejsca. Destynacja podróży nie jest jednak egzotyczną wyspą ani bogatym w architektoniczne zabytki miastem, a podróżą do wnętrza umysłu bohaterki. Już po chwili staje się jasne, że nachalnie wtargnęliśmy w sen, a właściwie koszmar, który regularnie nawiedza kobietę. Zupełnie bez wstydu, nawet z pewną dozą ciekawskiego i wścibskiego obserwatora, trochę jak w gabinecie psychoanalityka, przyglądamy się wydarzeniom, które rozgrywają się w przestrzeni scenograficznie dość oszczędnej - na środku sceny ustawiona jest trampolina.

Carl Gustav Jung twierdził, że "W każdym z nas jest ktoś, kogo nie znamy. Przemawia do nas w snach i tłumaczy, że widzi nas zupełnie inaczej niż my siebie". Jest to pewnego rodzaju wyjaśnienie paradoksu, z którym mierzy się postać stewardessy. Okazuje się, że w rzeczywistości boi się ona latać. Strach nie daje jej spokoju nawet w nocy. Tym razem jest jednak trochę inaczej, bo w dobrze znany scenariusz snu wkrada się nowa postać - mistrzyni sportowa. Z przyklejonym do ust sztucznym uśmiechem, krok po kroku opisuje ona, jak wyglądają przygotowania do zawodów sportowych. Dewiza walki tak zawładnęła jej życiem, że pomimo autodestrukcji psychicznej nie pozostawia miejsca na nic innego. Walczyć trzeba przecież o wszystko i stale konkurować ze wszystkimi - czy to w sporcie, czy w sklepie, czy gdziekolwiek indziej. Scena, w której czempionka uczy stewardessę jak odgrywać rolę zwycięzcy za sprawą markowania stałych i oczywistych ruchów, jest doskonałym odbiciem wyreżyserowanego świata, w którym żyje. Tego pozbawionego słabości, zwykłych ludzkich emocji i uczuć.

Do dwóch bohaterek dołącza trzecia - Virginia Woolf. Wpada na scenę niczym mara z zaświatów, z buta wylewa jej się woda, a w kieszeni płaszcza ma kamienie, co jest dość jasną aluzją do samobójczej śmierci angielskiej pisarki. O ile postać i zachowanie olimpijki jest do zaakceptowania, odczytanie Woolf wielu może wprowadzić w konsternację. Choroba, z którą zmagała się właściwie całe swoje życie, potraktowana zostaje jako rodzaj kaprysu. Odnosi się wrażenie, jakby twórcy próbowali przekonać odbiorców, że załamania nerwowe, niemożność pogodzenia się ze światem, traumatyczne przeżycia, niezrozumienie czy nadwrażliwość nie mają wpływu na akt twórczy. Czy mielibyśmy dziś w dorobku literatury współczesnej takie dzieła jak "Pani Dalloway" czy "Fale", a także licznie zebrane eseje i opowiadania, gdyby Virginia Woolf była szczęśliwą modernistką, podporządkowaną patriarchatowi mężatką? Pisarka pojawia się na scenie w roli opiekunki. Na podstawie własnego doświadczenia próbuje pouczać różową panienkę, zagubioną zarówno w życiu, jak i we własnym śnie. Przywodzi to na myśl relację na linii matka-córka, jednak z zabarwieniem lekko masochistycznym, gdyż śniąca kobieta prosi pisarkę o stałe przytaczanie fragmentu "Pani Dalloway" mimo że - jak sama stwierdza - nie jest na tyle mądra, by go zrozumieć.

Sceny przerywane są projekcjami wideo wyświetlanymi na ekranie umieszczonym za trampoliną. Jednym z zaprezentowanych filmików jest między innymi reklama środka na depresję, który powoduje "pocenie się jak świnia", czego potwierdzeniem są ukazujące się na ekranie zdjęcia spoconych pach z dorysowanymi uśmiechami. Trudno w tym zabiegu doszukiwać się jakiegoś głębszego sensu.

Jednym z głównych założeń spektaklu wydaje się być ukazanie w łatwy i przyswajalny sposób problemu depresji. Choroby przez wielu lekceważonej i minimalizowanej, sprowadzanej do zwykłego niezadowolenia z życia. Oniryczna konwencja przedstawienia pozwolić miała na lepsze zrozumienie problemu w miejscu jego rozwoju - w psychice. Jednak pomimo szczerych chęci twórców odnosi się wrażenie, że wszystkie zamierzenia przynoszą odwrotny efekt, a spektakl balansuje na krawędzi kiczu i fałszu. Końcowy przekaz jest - w moim mniemaniu - infantylny i zamiast zmuszać do refleksji, pozostawia raczej lekkie uczucie zażenowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji