Artykuły

"Matka Courage i jej dzieci" w interpretacji Michała Zadary

"Matka Courage i jej dzieci" Bertolta Brechta w reż. Michała Zadary w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Witold Sadowy.

Moją ocenę przedstawienia Michała Zadary zacznę od tego, że nie wiem, ile w sztuce "Matka Courage i jej dzieci" Bertolta Brechta, napisanej jako protest przeciwko wojnie, jest oryginalnego tekstu, a ile tekstu Michała Zadary. Jako człowiek długowieczny, który widział w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia w Warszawie, na scenie Teatru Narodowego gościnnie "Mutter Courage und ihre Kinder" w oryginale, z wielką rolą Heleny Weigel, w wykonaniu artystów Berliner Ensamble, o przedstawieniu Michała Zadary nie mogę napisać, że mi się podoba.

A to dlatego, że tamto naprawdę mnie poruszyło. Do dzisiaj pozostało w mojej pamięci. Głęboko je przeżyłem. Aktorzy autentycznie przeżywali swoje role. Dwie sceny szczególnie wbiły mi się w pamięć. Scena Katarzyny z bębnem na dachu i scena jej śmierci. Były wstrząsające.

Natomiast przedstawienie Michała Zadary jest zimne i nijakie. Beznamiętne. Niewiele mnie obchodziło. Ciągnące się, długie i w dodatku nudne. Nie mające nic wspólnego z teatrem. Jest publicystyką. A poza tym efekciarskie. Nie wiem, po co reżyser przeniósł je do współczesności. To wszystko, o czym mówił przed premierą w wywiadach, nie jest widoczne na scenie. W przedstawieniu biorą udział znakomici aktorzy Teatru Narodowego. Ale nie mają tu możliwości stworzenia postaci. Są jak gadające automaty. Nie są w wstanie przekazać, czym naprawdę jest wojna, którą ja sam przeżyłem. Ze sceny wygłaszają slogany wprost do widowni. Nie rozmawiają ze sobą, tylko krzyczą. Scena jest niezabudowana i połowa tekstu jest niesłyszalna.

Znakomitej aktorce Danucie Stence reżyser kazał udawać babo-chłopa. Nie wiem, kim ona jest? Nie kocha swoich dzieci i nie wyraża żadnych uczuć. Jest beznamiętna. Snuje się po scenie, siedzi w samochodzie albo pozuje na masce. Mówi sztucznym głosem. Drugi przykład to Zbigniew Zamachowski. Znakomity aktor, wszechstronnie utalentowany, tu jest nijaki. I tak można mówić o wszystkich aktorach biorących udział i ciężko pracujących w tym przedstawieniu. Nie czuje się w nim grozy wojny. Nie wiem, czemu to ma służyć? Jedyna, której udaje się zbudować jakąś postać, to Ewa Konstancja Bułhak.

Wszystko, co u Brechta jest czytelne, u Zadary odwrotnie. I do tego jeszcze niekonsekwentne. Nie wiem, po co zostawił scenę rąbania drzewa siekierą, która w jego inscenizacji wygląda sztucznie. Mnóstwo jest tu niekonsekwencji. Ale cóż, ma on układy. Dostał do dyspozycji narodową scenę, duże pieniądze i możliwość bawienia się w teatr. Jest wprawdzie uczniem wielkiego Krystiana Lupy, ale niewiele po nim przejął.

Po pierwszej części byłem tak zmęczony, że chciałem już wyjść, ale nie wyszedłem. Mając nadzieję, że będzie lepiej, ale nie było. Powtarzał się. Wiele rzeczy widziałem już wcześniej w jego długich i nudnych przedstawieniach. Zastanawiam się też, kto jest w stanie oglądać jego czternastogodzinne "Dziady"? I dla kogo je zrobił?

Nie jestem zwolennikiem poprawiania dawnych sztuk, które się już zestarzały, ale w przypadku Brechta nie było to potrzebne. Nie jestem też zwolennikiem wystawiania na siłę klasycznych sztuk polskich, które już trącą myszką. I nie interesują młodych. Ostatnio obejrzałem w TVP słynne "Dziady" w reżyserii Swinarskiego z roku 1973, zrealizowane w Starym Teatrze w Krakowie. Oglądając je wtedy na żywo, byłem oczarowany. Teraz przerażony. Poza Jerzym Trelą nie do strawienia. Świat się zmienił. I my też. Inaczej patrzymy na świat. Nie wiem, jaki ma być dzisiejszy teatr? Na pewno nie taki, jaki proponuje Zadara. Powinien mówić do nas językiem zrozumiałym. A przede wszystkim pięknym i wyzwalać w nas uczucia szlachetne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji