Artykuły

To już przestało być śmieszne

W Teatrze Polskim od soboty można oglądać Great Poland w reżyserii Aleksandry Jakubczak. Nowy spektakl to, niestety, zmarnowany potencjał na to, by opowiedzieć coś ciekawego o współczesnej Polsce

Zaczyna się polonezem. Tym studniówkowym, z Pana Tadeusza. Gra muzyka Wojciecha Kilara, a aktorzy (występująca gościnnie Małgorzata Zielińska, Barbara Krasińska, Wojciech Kalwat, Przemysław Chojęta i Mariusz Adamski) zapętlają się w mechanicznym odtwarzaniu kroków narodowego tańca. W tym samym momencie Michał Kaleta, który gra rolę narratora i przewodnika, czyta krótki i ironiczny opis naszej ojczyzny: Polska to kraj, gdzie tylko chleb, sól i wódka, kraj, gdzie wszyscy całują się trzy razy w oba policzki, gdzie bieda, nierówności społeczne, antysemityzm i kredyt we frankach.

Taki początek ustawia właściwie cały spektakl. Aleksandra Jakubczak (znana poznańskim widzom m.in. jako reżyserka spektaklu Po co psuć i tak już złą atmosferę z Teatru Nowego) bardzo zgrabnie odwołuje się do tradycji krytykowania „formy polskiej". Nieprzypadkowo zaczyna polonezem — nie chodzi tu tylko o Pana Tadeusza, ale także o Popiół i diament i inne narodowe teksty kultury, które w jakiś sposób odwołują się do polskości i silnie eksploatują metaforę tańca (Wesele Wyspiańskiego czy Tango Mrożka).

Krytyka naszych narodowych wad ma być tu w zamierzeniu prześmiewcza i groteskowa (pamiętamy o Gombrowiczu!). Niezbyt wyszukane i niezbyt śmieszne dowcipy chłoszczą i lewą, i prawą stronę, i biednych, i bogatych, i „inteligencję", i tych z wykształceniem jedynie podstawowym. Aktorzy odgrywają kolejne scenki. A to o lewicującej poznańskiej mieszczce, która wykorzystuje pomoc domową (Ukrainkę) próbując edukować ją w zakresie marksizmu, wegetarianizmu, poliamorii i feminizmu. A to o ojcu, który tresuje własne dzieci w nienawiści do uchodźców, Żydów, pedałów, lewaków i innych „złych". Wszystkim dostaje się równo. Gdy odgrywane są scenki dotyczące inteligenta, który z wyższością czepia siębiednego ochroniarza, światło zapala się na widowni. Bo na widowni Teatru Polskiego siedzą właśnie tacy inteligenci? To właściwie jedyny moment, w którym ten spektakl może w jakiś sposób poruszyć widzów. Ale nie porusza.

Scenografia Agaty Baumgart to głównie sztuczne paprocie i płaskie drewniane figury przypominające kształtem niektóre z narodowych emblematów. Jest orzeł, jest żołnierz, jest nawet chochoł, jest wygięta kusząco sylwetka kobieca. Wszystkie te symbole są zdeformowane — tak jak rzeczywistość pokazana  w spektaklu, która ma być chyba naszym własnym odbiciem w nie tak znowu krzywym zwierciadle.

Choreografia Pawła Sakowicza (nominowanego w tym roku do Paszportu „Polityki") wykorzystuje charakterystyczne elementy naszych narodowych postaw — jak choćby dłonie składane do modlitwy. Problem w tym, że ruchu aktorów jest o wiele więcej w pierwszej części spektaklu. Im dalej, tym wszystko staje się bardziej statyczne, całość gubi rytm i pomysł. Niestety, widać dobrze, że twórcy pracowali w zbyt dużym pośpiechu i po prostu część przedstawienia jeszcze nie jest zrobiona. Aktorzy próbują grać formą, stosować różne komediowe tricki. Bez powodzenia. Spektakl, który miał obśmiewać nasze przywary, w ogóle nie jest śmieszny. Wina lezy po stronie autora tekstu Krzysztofa Szekalskiego. Dowcipy są siermiężne, brakuje precyzji.

Mogło być ciekawiej i boleśniej. Perspektywa stworzenia na scenie Great Poland jako kolejnej polskiej antyutopii to bardzi interesujący punkt wyjścia własnie do stworzenia komedii, która może mieć wielką siłę społeczną i polityczną. Niestety, tu wszystko zatrzymało się na poziomie odgrzewanej satyry, która już mało kogo bawi i niewiele nam mówi o nas samych.

Kolejne spektakle — we wtorek i środę w Malarni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji