Artykuły

Festiwal Nowego Teatru. 55. Rzeszowskie Spotkania Teatralne

O III Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie pisze Ryszard Zatorskiw miesięczniku Nasz Dom Rzeszów.

Teatr to nie film, gdzie obraz za każdym razem, gdy się go ogląda,

jest taki sam. W teatrze każde przedstawienie jest inne żywością planu, gdzie wszystko może się zdarzyć i na scenie, i na widowni. Takim było zapewne "Pogorzelisko" dla tych, co spotkali się z nim na prapremierze polskiej i miesiąc później na 3. Festiwalu Nowego Teatru, gdy być może pewne szczegóły dostrzegało się już inaczej. Dla mnie jest to widowisko sceniczne przemyślane reżysersko w każdym szczególe przez Cezarego Ibera - składne aktorsko oraz spójne w poetyce, choreografii, obrazie, muzyce i scenograficznych efektach. Mądry wstrząsający przekaz, bez dydaktyzmu i tanich chwytów czy przesadnych multimedialnych zapożyczeń dla samego ich istnienia na scenie, jak często to teraz widzimy.

Rzeszowska propozycja na festiwal - który dział się w Rzeszowie w Teatrze im. W. Siemaszkowej, kierowanym przez Jana Nowarę, ale wedle artystycznego pomysłu dyrektora programowego festiwalu Joanny Puzyny-Chojki - była interesująca nie tylko prapremierową świeżością, ale przede wszystkim scenicznym przekazem wysokich lotów. Z podobnym sentymentem oglądałem pozakonkursowe inne rzeszowskie przed stawienie - Jerzego Satanowskiego "Beksiński. Obraz bez tytułu". Dla widza bowiem wszystko, co działo się w tym teatralnym maratonie od 18 do 26 listopada, mogło być ciekawym przeżyciem. A festiwal zyskiwał również spektaklami niekonkursowymi - na początku była to przygotowana przez Kubę Falkowskiego z artystami Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi "Śmierć siedzi na gruszy i się nie ruszy" oraz wieńcząca sceniczne pokazy propozycja dyplomowa studentów krakowskiej PWST - "Jednak Płatonow", skrząca się humorem Czechowa, jego filozoficzną mądrością oglądu świata i postaw ludzkich, ciągle wybrzmiewającego świeżo, aktualnie.

Podobnie wielką wartością tych spotkań - bo zachowano nawet w drugim członie nazwy festiwalu miano Rzeszowskich Spotkań Teatralnych, 55. już w tym roku - były owe dyskusje z artystami po przedstawieniach i moc towarzyszących wydarzeń, którymi można zagospodarować nie tydzień, ale miesiąc cały. Owe dramalabowe przeżycia, poznawanie bezpośrednie twórców pióra (np. spotkanie z prof. Stefanem Chwinem) i teatru, obserwowanie styku filmu i teatru oraz sztuk innych. Banalne to, co powiem, ale zaczerpnąć mogli z wszystkich tych wartości tylko przyjezdni uczestnicy i obserwatorzy festiwalu, bo miejscowi miłośnicy teatru nierzadko ten tydzień musieli dzielić jeszcze między inne ważne obowiązki.

Oczywiście jak zawsze pokłonić się należy organizatorom, którzy tyle różnorodnych propozycji teatralnych sprowadzili do Rzeszowa, skracając nam drogę do ich obejrzenia. Konkursowe spektakle to widowiska już znane i recenzowane. Ale każde z nich, jak choćby inaugurujące przedstawienie z Narodowego Teatru Starego w Krakowie "Wróg ludu" Ibsena w reżyserii Jana Klaty, z racji wspomnianych na wstępie możliwości żywego planu, były inne niż na rodzimej scenie. Potwierdzali to także w rozmowach artyści. Juliusz Chrząstowski (Stockman) w owej wiecowej przemowie osiągnął chyba zamierzony efekt, gdy z widowni z trzaskiem drzwi wyszły niektóre osoby. Może dojrzały siebie w tym zwierciadle scenicznym? Podobne odczucia mieli aktorzy bydgoscy po swym kameralnym spektaklu "Krew na kocim gardle", bardzo plastycznym i interaktywnym i tak kosmicznie ziemskim w ocenach zjawisk, gdzie wszystko zamknięte zostało w obrębie sceny - widzowie i artyści. Zawsze zastanawiam się przy takich przeistoczeniach, jak to samo widowisko wybrzmiałoby, gdyby aktorzy byli normalnie na scenie, a widzowie na swoich zwykłych miejscach? I podobnie nurtujące pytanie, czy grzmot wydzierający wnętrzności i zagłuszający wszystko w Radosława Rychlika propozycji "Samotność pól bawełnianych", pokazanej w studenckim Klubie Pod Palmą, to jeszcze teatr, czy koncert rockowy ubrany w teatralne atrybuty, obnażający (nawet w dosłownej gołej ekspozycji męskiej przez kilka minut) lęki i obsesje współczesne, a może tylko twórcy. Podobnie jak myślenie poetyką filmową Marcina Libery było przekładane w wałbrzyskim widowisku "Być jak dr Strangelowe", albo wybiórcze czytanie "Nocy i dni" w udramatyzowanej formie przez bielszczan. Ale w sumie był to tydzień mocnych, ciekawych przeżyć i smakowania nowego, młodego spojrzenia na teatr młodych twórców.

I dla kronikarskiego zapisu dodam, że jury obejrzawszy 7 przedstawień konkursowych uznało ich poziom za wyrównany i nie przyznało nagrody dla najlepszego spektaklu, chociaż najwyższą pieniężnie nagrodę dla zespołu właśnie i także w postaci statuetki otrzymali jednak wykonawcy "Krwi na kocim gardle, czyli Marilyn Monroe kontra wampiry" z Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji