Ambitne próby teatru Baj
Dość trudno jest streścić "Pastereczkę i kominiarczyka". Zbyt pięknie opowiedział już tę czarującą baśń J. Ch. Andersen. Na jej tle właśnie Zbigniew Kopalko stworzył sztukę, która przez dwie godziny trzyma uwagę widza w ciągłym napięciu. Frapuje nie akcja, znana niemal każdemu, lecz baśniowa fantastyka i różnorodność form. Każda niemal lalka jest w innym stylu, każda niemal scenka reprezentuje inne ujęcie a mimo to nie powstaje jakaś dzika kakofonia, jakby się mogło wydawać. Baśń ma swoje odrębne prawa i "Baj" potrafił prawa te narzucić publiczności.
Główne, tytułowe postacie - pastereczka i kominiarczyk to realistycznie ujęte, pospolite, żeby już nie powiedzieć - banalne - figurki z porcelany. Ich losy są osnową akcji, ale bohaterowie ci ustępują na plan dalszy wobec całego tłumu postaci pobocznych, na których zdaje się zarówno autor i reżyser (Zb. Kopalko) jak i twórca lalek Marian Stańczak, położyli główny nacisk. I nie tytułowe postacie ale właśnie te poboczne stanowią o wartości sztuki. Oto wojsko blaszanego generała - śrubki, trybiki, sprężynki - słowem, zawartość szuflady z rupieciami potęgą fantazji ożywione i podniesione do poziomu poezji. Te tańczące i walczące części starego zegara są jakby żywcem wyjęte z dziecięcej wyobraźni, skłonnej animalizować cały świat przedmiotów martwych, nawet takich, które w niczym nie przypominają żadnej istoty żywej.
Na szczególną uwagę zasługują intermedia - przedstawienia "teatru w szufladzie". Pierwsza to burzliwe dzieje miłości waleta do damy, którą pragnie porwać as. Ta scenka, ściśle związana z akcją przewodnią jest zamkniętą w sobie całością nie tylko pod względem treści, co jest zresztą cechą każdego intermedium, ale i pod względem ujęcia artystycznego. Postacie występujące to karty do gry. Słowo zastępuje tu skąpy gest (karta ma ograniczoną możliwość gestykulacji) oraz muzyka. Ta oryginalna pantomima jest podobnie jak tańczące śrubki przeniesionym na scenę i w szaty artystyczne przybranym wytworem dziecięcej wyobraźni. Któreż z dzieci nie ożywia figur karcianych i nie snuje na temat ich losów zawiłych historii!
Od tej scenki różni się zasadniczo intermedium drugie - zapożyczone z innej baśni Andersena - dzieje ołowianego żołnierzyka. Tu obok scen pełnych humoru - (przegląd wojska, tancerka na linie) mamy momenty o silnym napięciu dramatycznym. Bitwa odtworzona jest tu za pomocą gry świateł i muzyki, walki sztandarów, pobojowisko - nad pustą sceną fruwają w powietrzu strzępy odzieży i sztandarów, ukazuje się na chwilę poległy żołnierz, inwalida bez nogi wraca do domu. Te sceny dosyć trudne, dają poważne przeżycia artystyczne i jak całe przedstawienie są nie tylko dla dorosłych, ale i dla dzieci zwłaszcza starszych w pełni dostępne. Moim zdaniem intermedium to jest najsilniejszym momentem w całym przedstawieniu, jest jednym z najciekawszych ujęć, jakie widziałem w teatrach lalkowych. Ważną rolę w całości odgrywają dekoracje, przeważnie ruchome, zmieniające się w trakcie akcji - barwne lampiony, krążące w przestworzach gwiazdy i księżyc. Smok i stary Chińczyk są czymś pośrednim między postacią sceniczną i dekoracją.
Przedstawienie świadczy o dużych ambicjach zespołu, o poszukiwaniach twórczych w większości wypadków uwieńczonych powodzeniem. Oczywiście są tu i potknięcia. Mnie osobiście razi włączenie do tego przedstawienia pary rąk (żony blaszanego generała). Wydaje mi się, że w doskonałym i zharmonizowanym widowisku to już jest o jeden grzyb za dużo. No, ale nad tym można dyskutować.