Artykuły

Hauptmann wiecznie żywy

"Przed wschodem słońca" w reż. Marianne Wendt w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Violetta Waluk w Odrze.

To nie jest kpina z leciwych sloganów czy dowcipów z brodą. Odgrzebana przez wałbrzyski teatr debiutancka sztuka niemieckiego noblisty nieodparcie nasuwa mi myśl: jakie to "wiecznie żywe"! Efekt z pewnością wzmocniony został przez uwspółcześniony przekład tekstu dokonany przez młodziutką Sabinę Fiebig, absolwentkę wałbrzyskiej germanistyki - kierunku w miejscowej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej, oraz doświadczonego reżysera Piotra Kruszczyńskiego, też miejscowego dyrektora artystycznego. Zbliżenie do naszych czasów stało się tak znaczące, że sam Hauptmann mógłby się zdziwić, skąd u niego np. wątek budowy supermarketu. Sama zaś reżyserka Marianne Wendt, która już wcześniej, i to w tym teatrze, dała próbkę swego ostrego społecznego wyczulenia, ma przecież szczególną awersję do komercjalizmu. Cóż bowiem zabiło pięknie rozkwitającą miłość w "Psie, kobiecie i mężczyźnie" Sibylle Berg, poprzedniej jej wałbrzyskiej realizacji? Kult dorabiania się i konsumpcji, oczywiście; Mariannę nie pozostawia tu żadnych wątpliwości.

Gdy Wendt znów wzięła pod lupę naszą rzeczywistość, ujrzała świat - wypisz, wymaluj Gerharta Hauptmanna; nawet gorszy, bo wówczas górnicy szli do legalnych kopalń, teraz pozostały im bieda-szyby. Tę zbieżność rzeczywistości miała symbolizować równoległa akcja na scenie i na ekranie, otwieranym niczym panoramiczne okno w salonie nowobogackich. Pomysł ten się tu podoba stosowany jest dość często w wałbrzyskich realizacjach, nawet czasem - nadużywany. Bywa. że te sekwencje "ekranowe" stosowane są na przyczepkę, ale nie tym razem. Choć przyznam, że dziewiętnastowieczna wersja miłości głównych postaci sztuki bardziej mnie ujęła. Ten świat z panoramicznego okna wydawał się jakiś jaśniejszy, lepszy - na pozór... bo rodzinne brudy, bezwzględność młodego kapitalizmu, śmiesznostki nowej klasy - to w obu planach "Hauptmann wiecznie żywy". Na scenie największą uwagę przykuwa fałszywa przyjaźń bohatera do starego kumpla, pogardą podszyta, bo mu przecież według tych standardów nie wyszło. W roli czarnego bohatera dobrze prezentował się Dariusz Maj.

Wałbrzyski spektakl był przedsięwzięciem wspieranym szeroko, bo i przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej, i Fundusz Darstellende Kuenst i miasto Szczawno Zdrój, gdzie urodził się noblista. Kiedy tyle oczu patrzy na końcowy wynik, trudno spodziewać się braku starań. Na Mariannę Wendt można było liczyć, okazuje się, że na scenografkę Malve Lippmann również. Dekoracje dopracowano tu w każdym szczególe: ten choćby nieustający remont, te folie na meblach, żeby się nie niszczyły...

W 1889 roku prapremiera sztuki wywołała skandal, zwłaszcza jej finał - z porodem. Obecnie z pewnością nie mógł on wywołać szoku, nawet pokazany tak dosłownie. Szybciej może mógł umęczyć widza. Generalnie - to już kolejna ponura propozycja repertuarowa wałbrzyskiego teatru... Hauptmann nawet po tylu latach potrafi wywołać burzę. Pamiętam wałbrzyskich Tkaczy gdzieś z początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to z ich wystawienia uczyniono zarzut ówczesnemu dyrektorowi Wowo Bielickiemu. Zarzut niezwykle poważny, bo chodziło wręcz o próbę wskrzeszania komuny. To taka mała dygresja na temat niezamierającej aktualności naszego dolnośląskiego noblisty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji