Artykuły

Urok stylu

Jest to spektakl stylo­wy. Zrealizowany z au­tentyczną elegancją. Już choćby dlatego wart obejrze­nia, zwłaszcza że wielu na­szych reżyserów cierpi wciąż na przerost pomysłów, a nie dostatek wyczucia stylu.

Tymczasem Ludwik René przedstawił Komedię Apolla Nałęcz-Korzeniowskiego (Teatr Dramatyczny) w sposób nad­zwyczaj oszczędny. Zgroza bierze, co mogłaby wciąż modna "wyobraźnia aluzyjna" uczynić z tej dziś prawie nie znanej sztuki. Ileż aktualnych dowcipasów można by wpisać do intrygi o samotnym obroń­cy prawdy poecie Henryku. Szczęśliwie René postanowił tylko uważnie przeczytać tekst. Jeśli zdarza mu się odbiec od oryginalnego układu, rzecz do­tyczy charakterystyki postaci Henryka. Otóż Henryk staje się komentatorem wprowadza­nych zdarzeń. Zważywszy chwilami nieznośny dydaktyzm pierwowzoru, zadanie niełatwe i dla reżysera, i dla aktora (Tomasz Stockinger). Sądzę, że rys autobiograficzny, który niewątpliwie posiada gniewny bohater, zaważył na tonie tra­gicznego serio, jaki przede wszystkim akcentował Stoc­kinger. Co prawda widz traci w ten sposób niespodziankę finału, lecz cały dramat zy­skuje szerszą perspektywę, stając się jakby wyzwaniem pokolenia.

Urodzony w 1820 r. należał Korzeniowski do generacji, którą kształtował czas między powstaniami. Do generacji skazanej na wieczny sen o wolnej Polsce. Niepokorny, utalentowany - przeżywał sprawę ojczyzny mocniej, in­tensywniej niż wielu współ­rodaków. Stefan Żeromski charakteryzując go napisał: "był jednym z "palaczów" du­cha polskiego, jednym z "zapaleńców", jednym z "podrzegaczy" wybuchu powitania w roku 1863"

Jednak los okazał się dla dramaturga wyjątkowo bezli­tosny. Po przyjeździe do War­szawy (1861) zaledwie kilka miesięcy działa w stronnictwie "Czerwonych", ponieważ wkrótce zostaje aresztowany. Najpierw Cytadela, później zsyłka w głąb Rosji. Załama­ny śmiercią żony nie potrafi odzyskać siły walki. Gdy zwolniony, ze względu na stan zdrowia, wraca z małym syn­kiem do kraju (1868), jest człowiekiem ciężko chorym. Niby jeszcze podejmuje próby literackie, ale już było za późno. Umiera 23.V.1869 r. w Krakowie. Jego pogrzeb oka­zał się wielką patriotyczną manifestacją. Biografii twórcy Komedii starczyłoby na tęgą epikę. I nic dziwnego, że René, wyodrębniwszy postać Henryka, zasygnalizował odautorski głos. Tyle że przy tamtym praw­dziwym wizerunku - obraz pióra Korzeniowskiego wypa­da dość blado. Choć trzeba stwierdzić, że w ożywieniu ko­lorów biorą udział wszyscy aktorzy. Również delikatna i zarazem dyskretna scenografia Teresy Ponińskiej ładnie eks­ponuje materiał literacki.

"...sądy, zarzuty, wyrzecze­nia różnorodne, pełznące na moją Komedię po szpaltach pism periodycznych, po listach do mnie pisanych, syczące w rozmowach - były głosem wielkiego tłumu Prezesów, Dudkiewiczów, Dam co nadeptani słowem moim wili się szepluniąc fałsze". - Tak bronił się autor rozżalony na­walą krytycznych opinii. Tekst Komedii wydobył z zapomnienia Edmund Wierciń­ski. Zaś kilka lat po wojnie Maria Wiercińska pokazała sztukę wrocławskiej publiczności. No cóż? Wielką krzyw­dą dla Nałęcza-Korzeniowskiego byłby tytuł: Ojciec Josepha Conrada, przekreśla­jący własny dorobek pisarza. Lecz trudno uznać Komedią za szczyt teatralnej literatury. Nawet powinowactwo z "Mądremu biada" Gribojedowa (o którym w inscenizacji deli­katnie przypomina muzyka Tadeusza Bairda), choć wcale nie obniża wartości utworu, ale sytuuje autora w kręgu szlachetnych epigonów. Wróćmy teraz do przedsta­wienia. Że satyra brzmi za­bawnie, chwilami ostro - jest w znacznym stopniu zasługą aktorów. Szczególną uwagę zwraca rola Ewy Dec. Jej Barbara stanowi kwintesencję wdzięku oraz perfidii. Tona­cja głosu, dobór gestów, swo­bodnie noszony kostium kon­struują sylwetkę "kobiety im. moralnej". Dec gra jakby na granicy stylizacji. Ten element dystansu, podkreślający lite­rackie proweniencje postaci, zjawia się też u Prezesa - Zygmunt Kęstowicz (radzę podejrzeć metodę wymawiania słów. Co za mistrzowska dba­łość o brzmienie!) oraz Dut­kiewicza - Wojciech Duryasz. Niestety, zabawy w rodzajo­wą satyrę nie mogli podjąć, mimo widocznych starań wy­konawców (M. Jóźwiak, S. Orzechowski) bohaterowie bro­niący dobra. Jednak tak już so­bie życzył Pan Apollo Nałęcz-Korzeniowski. Przedstawiciel krajowych romantyków, o którym z precyzją i właści­wym doborem środków wyra­zu opowiadał Ludwik René.

Na Małej Scenie Teatru Dramatycznego zapachniało suszonymi różami, co zdaje się rzeczą nieprawdopodobną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji