Przeszłość - i co z tego?
Stanisław Świder chciał dramatowi Ibsena nadać rangę uniwersalnej opowieści o zdzieraniu kolejnych warstw kłamstwa i pozorów zasłaniających prawdę. Udaje się to właściwie tylko jednemu aktorowi
Przemysław Sejmicki (Oswald), skupiony i subtelnie grający, niesłychanie wciąga w swój dramat, szczególnie w intymnie prowadzonych scenach z matką. Zamysłowi reżysera pomaga muzyka (fragmenty kwartetów Beethovena), sugerująca tajemnicę, niepewność czy domagające się rozwiązania napięcie. Interesująca jest także scenografia: pusta przestrzeń z wielkim stołem (ołtarz?) na środku, ogromnym oknem w tle, zalewanym padającym ciągle - bynajmniej nie oczyszczającym - deszczem.
Ale zamysłowi więcej przeszkadza, niż pomaga. Przeszkadza brak gradacji, obecnej przecież w dramacie. Zaraza odsłania się w nim powoli, toczy się krok po kroku i wypływa, wydobywana kolejnym słowem czy sytuacją. Na scenie od razu wszystko jest jasne; nie czuje się napiętej i dusznej atmosfery tego co było, co dzieje się i co się stanie. Wszystko przez pierwszą część spektaklu, która przypomina raczej telenowelę niż pulsujący tragedią dramat. Marek Kępiński (pastor Manders) za pomocą farsowych grepsów usiłuje wydobyć się z aktorskiej nijakości. Jolanta Januszówna (Helena Alwing) zachowuje się jak osoba niespełna rozumu, co świadczyć ma o ciężkich przeżyciach, ale sprowadza postać do pozbawionej półcieni karykatury.
Odrzuca przede wszystkim jej gra, nademocjonalna i nadekspresyjna, sprawiająca, że oglądamy (a nie współczująco patrzymy) wiedźmę, upiora - któremu nie wierzymy i którego losem się nie przejmujemy. Scenicznej prawdy brakuje także Markowi Kępińskiemu i (zwłaszcza w pierwszej części) Annie Lenczewskiej. Broni się, interesująco prowadząc wątek stolarza Engstranda, Marek Walczak.
Uwalnianie się reżysera od XIX-wiecznej rodzajowości wpędziło go w pułapkę. "Upiory", zatrzymane w pół drogi między dawnością a uwspółcześnieniem, pozbawione (bo od początku wszystko wiadomo) ciśnienia tajemnicy, przekształciły się w letni spektakl o karykaturalnych figurach, które właściwie nikogo nie są w stanie zainteresować.