Artykuły

Upiory Świdra

GALERIA RECENZENTA AMATORA jest miejscem, gdzie młodzi autorzy mogą próbować swoich sił w recenzowaniu twórczości artystycznej profesjonalistów i amatorów, z dowolnych dziedzin. Mogą się tu znaleźć teksty dotyczące spektakli teatralnych, koncertów, książek i wszelkich innych wydarzeń czy zjawisk kulturalnych. Zachęcamy do ostrzenia piór i korzystania z GRA. Dziś o scenicznych "Upiorach" pisze studentka Katarzyna Dyląg.

Jakież to prawo do szczęścia mamy my, ludzie? Przede wszystkim winniśmy spełniać swój obowiązek! To zdanie wy­powiadają najczęściej bohaterowie upiornego spektaklu Stanisława Świ­dra, opartego na sztuce norweskie­go pisarza Henryka Ibsena. Dramat wystawiany na deskach tarnowskie­go teatru to tragedia uwikłanych w życie postaci, rozdartych pomiędzy głęboko wrośniętą w nie żądzą rado­ści a zatrutym, narzuconym przyka­zaniem obowiązku.

W spektaklu ciekawe jest wyróżnienie dwóch planów demaskujących rzeczywistość. Reży­ser zbudował płaszczyznę, na której kłamstwo, obnażane przy masywnym stole, uzyskuje perspektywę w rozciągającym się przed wi­dzem dużym oknie. W ten sposób stworzył dwuwymiarową przestrzeń, która jest nośni­kiem treści. Wydaje się to być istotne, ze wzglę­du na światło, przez które autor "Upiorów" za­znaczył proces odkrywania prawdy.

Szyba niemal przez cały spektakl pogrążo­na jest w strugach deszczu. Czerwone, nie­wyraźne światło łamie ciemność tylko w kry­tycznym momencie pożaru i w finałowej sce­nie obalenia kłamstwa, kontrastując z szarą scenografią i kostiumami. Upiorne tło tragedii potęguje oprawa muzyczna, która tworzy na­pięcie na scenie i w pewien sposób wyznacza ciężki rytm spektaklu.

Można jednak zaryzykować stwierdzenie o rozrzutności twórcy. Wprowadzenie linii hory­zontalnej, wyznaczonej przez inne meble, na których także zatrzymują się ak­torzy, wydaje się być zbędne. Na scenie panuje permanentny cha­os. Żadna z postaci nie posiada własnego miejsca, stąd widz jest świadkiem nieustannego ruchu, chociaż nie ma on nic wspólne­go z rytmem sztuki.

Na szkle pojawia się także upiór przeszłości, który dla bo­haterów tragedii jest jedynym punktem odniesienia. Istotnie, aktorów na scenie zupełnie nic nie łączy, są sobie obcy. Migru­jąc od drzwi do stołu zdają się być niemal bezdomni, przypad­kowi. Chłodny dystans dzielący aktorów, przede wszystkim od publiczności, objawia się tym, że nie wchodzą ze sobą w żadne relacje, nawet fałszywe czy chore. Stoją obok siebie, unikając kontaktu, a jakikolwiek dotyk nosi znamiona nerwowego odruchu. Cisza, która zapada raz po raz, za­skakuje widza nic nie znaczącą pustką. Naj­bardziej widoczne jest to podczas scen z udzia­łem Marka Kępińskiego i Jolanty Januszówny. Trudno oprzeć się wrażeniu, że aktorzy się mijają. Pomiędzy karykaturalnie pozbawionym wyrazu Pastorem a egzaltowaną neurotyczką, Panią Alwing, znajduje się przepaść nie­porozumienia.

Gra aktorów jest nierówna. Tym bardziej na szczególną uwagę zasługuje kreacja Przemysława Sejmickiego. Wciela się on w tragicz­ną postać artysty buntownika, żyjącego z upior­nym piętnem na duszy. Z zadowoleniem trze­ba przyznać, że postać Oswalda jest auten­tyczna. Odnosi się wrażenie, że Sejmicki ma świadomość tego, co staje się jego udziałem na scenie. Jest rzeczywiście synem, buntow­nikiem, zagubionym, chorym. Gra prawdziwie, podobnie jak Marek Walczak, sceniczny Sto­larz Engstrand.

Spektakl utrzymany jest w klasycznej formie, do której widzowie tarnowskiej sceny przywy­kli. Reżyser niemal dosłownie przetranspono­wał dziewiętnastowieczny dramat Ibsena. Widz obserwuje konkretne sceny demaskatorskie, w których właściwie wszystko jest wypowie­dziane i dopowiedziane. Całość jednak ujęta w dosyć karykaturalny sposób stwarza poczu­cie odrealnienia postaci. Można zaryzykować stwierdzenie, że przesada konkretu doprowa­dziła do abstrakcji rzeczywistości. Należałoby zatem postawić pytanie: czy przerysowane kreacje próbują udowodnić, że coś upiornego staje się udziałem nie tylko aktorów, ale przede wszystkim odbiorców?

Ważną rolę odgrywa w sztuce perspektywa dwóch planów, znacznie poprawiająca optykę spektaklu, pozbawiając go płaskości przeka­zu. Wszystko to tworzy pozory uniwersalno­ści, co wydaje się szczególnie ważne, gdy wziąć pod uwagę przepaść czasową dzielącą realia dramatu i współczesnego widza. Zresz­tą sama treść "Upiorów" ma charakter ponad­czasowy. Niezależnie od konkretnych tematów podnoszonych w sztuce, które z różnych przy­czyn mogą się zdezaktualizować, problem odwagi względem prawdy pozostanie zawsze aktualny. Przykładowo, bulwersujące w cza­sach Ibsena życie w konkubinacie czy bunt przeciw autorytetom ducho­wieństwa nie zaszokują większości młodego poko­lenia. Natomiast nadal bo­daj najważniejszą ze wszystkich jest kwestia uczciwości, chociażby względem siebie.

Słowem, interpretacja dramatu według Stanisława Świdra nie porywa świeżo­ścią. Kto szuka nowości for­my, najprawdopodobniej jej nie znajdzie.

Widza, który nie zna tek­stu, spektakl prawdopodob­nie nie postawi obojętnym wobec klasycznego wybo­ru pomiędzy chorobliwym buntem a paraliżującym lę­kiem, tragicznym dylematem oczekiwań i powinności, z którym każdy z nas wcześniej lub później może mieć do czy­nienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji