Artykuły

Lekcja polskiego z nacjonalizmem w tle

"Mosdorf. Rekonstrukcja" Beniamina B. Bukowskiego w reż. autora w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Bartłomiej Kalinowski w Teatrze dla Was.

"Mosdorf. Rekonstrukcja" jest po "Myślach Nowoczesnego Polaka" drugim poznańskim spektaklem przywołującym postać narodowo-radykalnego polityka z początku XX wieku. Beniamin M. Bukowski podobnie jak Grzegorz Laszuk interesuje się nie tyle samą biografią przywoływanej postaci, ile powiązaniami pomiędzy ówczesną sytuacją społeczno-polityczną a tą dzisiejszą. O ile Roman Dmowski w Teatrze Polskim był przez reżysera przedstawiony w sposób dość jednoznaczny i sugestywny, to postać Jana Mosdorfa z Teatru Nowego zbudowana jest na narracji pełnej sprzeczności.

Przywoływany na scenie działacz Obozu Wielkiej Polski zaangażowany był także w działalność Młodzieży Wszechpolskiej oraz Obozu Narodowo-Radykalnego. Pod opieką prof. Władysława Tatarkiewicza obronił doktorat poświęcony filozofii Augusta Comte'a. Był znany ze swoich nacjonalistycznych i antysemickich poglądów; zginął przez rozstrzelanie w 1943 roku w Auschwitz. Tak prezentujący się w skrócie życiorys Jana Mosdorfa stał się dla Bukowskiego pretekstem do refleksji na temat mechanizmów powstawania i utrzymywania się władzy oraz próbą przybliżenia zasad, na podstawie których funkcjonują nacjonalistyczne ruchy społeczne. Bo choć w tytule spektaklu pojawia się słowo rekonstrukcja, to nie mamy tym razem do czynienia z przełożeniem biografii przywołanego polityka/filozofa (?) na teatralną formę. W tym przypadku chodzi nie tyle o odtworzenie, co raczej o składanie poszczególnych zdarzeń z życia Mosdorfa i porównanie ich z otaczającą nas rzeczywistością. Choć finalnie otrzymujemy spektakl udany pod względem swojej wymowy i treści, to formalnie jest niejednokrotnie dość naiwny.

Wśród porozrzucanych na scenie krzeseł pojawia się dziennikarka, narratorka (Antonina Choroszy). Można by powiedzieć, że tym, co ją najbardziej charakteryzuje, jest brak nadziei i zniechęcenie. Trudno jednak jednoznacznie orzec, do jakiego świata należy - tego, który doprowadził ludzkość do Zagłady? Czy może tego, który codziennie spotykamy na ulicach? Tych subtelnych połączeń przeszłości z teraźniejszością doświadczymy jeszcze w spektaklu wielokrotnie. Aktorka siada na jednej z dwóch platform i pyta widzów: "Kto z Państwa wie, kim był i co osiągnął Jan Mosdarf?". Rękę podnosi trzech, może czterech widzów. Choroszy dziękuje i znika ze sceny. Pustka i jakieś wewnętrzne zrezygnowanie zostaje po chwili skonfrontowane z niewybrednymi żartami o Żydach i Polakach. Opowiadane są one przez Hitlera (Sebastian Grek) i Mosdorfa (Łukasz Chrzuszcz), którzy ubrani są w samą bieliznę. Komiczność tego obrazu przeplata się z brutalnością wypowiadanych słów, aby wprowadzić widzów w świat pełen zawiłości, których ocenę reżyser pozostawia nam samym. Antonina Choroszy towarzyszy aktorom przez większą część spektaklu, przygląda się ich twarzom, używając w tym celu kamery, której projekcja wyświetlana jest na sceniczne platformy i teatralny horyzont. Niestety, faktura platform (malarska folia, a potem folia lustrzana) niejednokrotnie rozbija wyświetlany obraz, przez co staje się on mało wyraźny. W kolejnej scenie aktorka czyta z tabletu nienawistne komentarze internautów pod adresem muzułmanów i palestyńskich uchodźców. Siła tej postaci tkwi przede wszystkim w jej wewnętrznym rozedrganiu oraz niepokoju, który prowadzi do bierności i zrezygnowania. Spektakl oparty jest częstokroć na przeciwnościach, dzięki czemu sama postać Mosdorfa staje się niejednoznaczna. Poza Antoniną Choroszy i Łukaszem Chrzuszczem na scenie występuje jeszcze sześciu innych aktorów. Ich role zmieniają się wraz z kolejnymi odsłonami głównego bohatera.

Tytułowy Mosdorf z jednej strony odważnie wykrzykuje radykalne hasła, z drugiej zaś prowadzi z prof. Tatarkiewiczem (Tadeusz Drzewiecki) rozmowę dotykającą kwestii filozoficznych i narodowych. Mistrz wydaje się być niezwykle cierpliwy wobec skrajnych poglądów swojego ucznia, daje jednocześnie Mosdorfowi jasny znak, że nie jest w stanie zaakceptować jego antysemityzmu. Profesor reprezentuje świat przepełniony humanizmem, z niezwykłym skupieniem przygląda się zachodzącym na jego oczach społeczno-politycznym przemianom. Za parę lat znajdziemy się w sytuacji totalnego upadku, który na myśl przywołuje scenografia złożona z krzeseł, ziemi i folii. Część widowni odbija się na dwóch platformach pokrytych lustrzaną folią, dzięki czemu jest nie tylko świadkiem przywoływanej rekonstrukcji, lecz także jej aktywnym uczestnikiem. Bukowski wysuwa bowiem w spektaklu hipotezę, że znajdujemy się w podobnym momencie dziejowym, co przywoływane na scenie postaci. Do ukazania tych wzajemnych powiązań twórca wykorzystuje również widownię.

W pewnym momencie spektaklu gaśnie światło. W pierwszej chwili moglibyśmy pomyśleć, że jest to po prostu zbyt dłużące się przejście pomiędzy kolejnymi scenami. Reżyser jednakże nie daje za wygraną. Aktorzy chodzą po teatralnej scenie, a z ich komentarzy możemy dowiedzieć się, że mamy do czynienia z awarią prądu. Oczywiście wbrew założeniu nikt w taki stan rzeczy nie wierzy. Widzowie teatralni od dawna są przyzwyczajeni do najróżniejszych reżyserskich chwytów, które mają uaktywnić odbiorcę i włączyć go w przestrzeń spektaklu. Trudno ich w tej mierze zszokować, za to bardzo łatwo zażenować. I tak schylam głowę ze wstydu (bo przecież nie da się czegoś odwidzieć), gdy jeden z aktorów zaczyna udawać widza oburzonego spektaklem. Nie zgadza się na takie przedstawianie Mosdorfa i kieruje w stronę aktorów rozemocjonowany monolog (na marginesie: jest on przez aktora tak bardzo "odegrany", że w konsekwencji sztuczny). Tutaj od razu przychodzi mi na myśl sławetna "hańba!" ze Starego Teatru w Krakowie podczas spektaklu "Do Damaszku" Jana Klaty. Publiczność krakowskiego teatru uznała, że prezentowane przed nimi sceny są zbyt wulgarne i postanowiła przerwać spektakl. Oczywiście tamta sytuacja miała w sobie jeszcze drugie dno, na którego opis nie ma tutaj miejsca. Być może Bukowski chciał w jakiś sposób nawiązać w swoim przedsięwzięciu do tamtego zdarzenia. Mimo wszystko scenę tę uważam za najsłabszy punkt spektaklu. Tego typu nieudane zabiegi są jednak wciąż popularne w teatrze. Mnie pozostaje zadawać na nowo pytanie "dlaczego?". Być może wynika to z braku reżyserskich pomysłów lub niezbyt dogłębnego zastanowienia się nad rolą widza w teatrze? A może wystarczyłoby odświeżyć pamięć i spojrzeć, jak widzów uaktywniał tzw. teatr alternatywny na czele z The Living Theater? Wielokrotnie przecież reżyserzy teatrów repertuarowych zdają się wyważać już dawno otwarte drzwi. Będąc niezwykle wyczulonym na sposób, w jaki twórcy traktują widza, irytuje mnie sytuacja, w której światło na widowni gaśnie, zapala się, gaśnie itd. Oczywiście jestem w stanie zrozumieć, że tego typu zabiegi wynikają wielokrotnie z potrzeb technicznych. A jednak wolałbym, aby nie traktowano nas - widzów - jako elementu "używanego" jedynie wtedy, gdy jest to zgodne z reżyserską wizją.

Z kolei w scenie lekcji języka polskiego nauczyciel (Radosław Elis) uczy publiczność odmiany czasowników "mieć" i "być". I choć wskazuje palcem na konkretne osoby, to zabieg ten jesteśmy w tej sytuacji w pełni zrozumieć. Poszczególne zdania z użyciem tych dwóch słów zostają powtarzane przez widzów. Tutaj Bukowski wykonuje fenomenalną sztuczkę - wskazuje, w jak pozornie niewinny sposób jesteśmy w stanie ulec propagandzie, nawet tej w teatrze. Od zwykłego "Mieć czy być?" przechodzimy do "Jestem Polakiem, więc mam godność". I tu po raz kolejny jestem zmuszony schylić głowę z grymasem na twarzy. Tym razem Elis przyznaje się przed widzami, że nie jest nauczycielem, ale aktorem tego teatru. Powinienem się zdziwić? A może zaśmiać? Reżyserska zabawa z realnością i iluzją z całą pewnością nie wychodzi temu przedsięwzięciu na dobre. Spektakl negatywnie zaskoczył mnie także formalną dosłownością niektórych scen. I tak wyjazd Mosdorfa do Francji zostaje przedstawiony za pomocą aktorów trzymających w dłoniach bagietki, a w tle pobrzmiewa szlagierowa francuska melodia. Być może twórca dzięki tym prostym rekwizytom chciał jedynie zarysować miejsce akcji, ale czy należało to robić właśnie w taki sposób?

Bukowski stworzył spektakl, który w przeciwieństwie do przywołanej na samym początku realizacji "Myśli Nowoczesnego Polaka" jest otwarty na dialog i oczekuje go ze strony widzów. Reżyser niejednokrotnie ukazuje przed nami swoje filozoficzne zainteresowania (choćby w przywoływaniu Kartezjusza i Arystotelesa) i stara się nie oceniać Mosdorfa. Jakby uważał, że próba opisania świata jedynie przez pryzmat czerni i bieli nie jest dziś możliwa. Co jednak może nas uratować? Odpowiedź zdaje się być ukryta w postaci prof. Tatarkiewicza. Nawoływanie do myślenia, którego mogliśmy być świadkami także w spektaklu Laszuka, ma w przypadku spektaklu Teatru Nowego charakter mniej widowiskowy. Bukowski zwraca uwagę, abyśmy pozostawali wciąż czujni na różnego rodzaju impulsy płynące z otaczającej nas rzeczywistości. Mimo wszystko należy pamiętać, że nie jesteśmy na sali wykładowej, ale w teatrze, a tym samym moglibyśmy wymagać od tego spektaklu nieco więcej reżyserskiej finezji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji