Artykuły

Matka Courage w beczce

"Matka Courage i jej dzieci" Bertolta Brechta w reż. Michała Zadary w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

Jedno z czołowych dzieł Bertolta Brechta, wystawione po raz pierwszy w Zurichu w kwietniu 1941 roku, wielokrotnie gościło na polskiej scenie. Odtwórczyniami głównej roli, tytułowej Matki Courage, bywały aktorki wybitne, choć oczywiście nie tylko. Do niezapomnianych zaliczyć można zwłaszcza kreacje Idy Kamińskiej w Teatrze Żydowskim, Ireny Eichlerówny w warszawskim Narodowym czy Lidii Zamkow w Teatrze Kameralnym w Krakowie. Bertolt Brecht, znany ze swoich anarchistycznych i antywojennych poglądów, sztukę "Matka Courage i jej dzieci" napisał we wrześniu 1939 roku, tuż po wybuchu II wojny światowej. W swej "Kronice wojny trzydziestoletniej" przywołuje lata 1618-1648, gdy zaraza, głód, długotrwałe walki, nienawiść, chaos i okrucieństwo dziesiątkują ludność, obracają w zgliszcza miasta i wsie. Ku przestrodze, by nieustannie ostrzegać przed okrucieństwami i bezsensem wojny. Pytanie czy dziś kolejna inscenizacja brechtowskiego dramatu i kolejna aktorka w roli markietanki z czasów wojny trzydziestoletniej może mieć coś nowego do powiedzenia? Może ukazać nieodkrytą, a może tylko niechcianą prawdę o sobie samej i ludziach?

Wbrew obwieszczonej już dawno tezie o zdezaktualizowaniu się sztuk Brechta Michał Zadara postanowił sięgnąć po tekst niemieckiego, komunistycznego pisarza. Wykorzystał scenę stołecznego Teatru Narodowego, by zrobić przedstawienie, które pokaże, iż słowa "bardzo długą łyżkę musi mieć ten, kto chce śniadać z diabłem", są wciąż aktualne. To prawda, choć szata, w jaką odział dramat Brechta młody reżyser, niekoniecznie jego inscenizacji służy (a Narodowy widział już wcześniej znakomite realizacje utworów wspomnianego autora).

Anna Fierling, zwana Matką Courage, ("courage" znaczy "odwaga"), podąża za armią wraz z trojgiem swych dzieci - niemową Kattrin, słabo rozgarniętym Schweizerkasem i Eilifem. Wyładowany towarami mercedes ma im zapewnić przetrwanie. W czasach nieszczęścia, religijnych konfliktów, pożogi i śmierci próbuje się wzbogacić, przekonując samą siebie i innych, iż wojna pozwoli jej przetrwać. Od przebiegu wojennych działań uzależnia byt swój i dzieci. Dla niej pokój to ruina. Rezolutna i sprytna kobieta kieruje się trzeźwą logiką i naturalnym instynktem przetrwania. Tylko czy zawsze z powodzeniem? Tytułowa bohaterka dramatu, markietanka, handlarka obozowa już na dobre zagościła w słowniku mitów i tradycji kultury europejskiej. Reżyser tak o niej mówi: "Courage chciałaby żyć z wojny i jednocześnie się od niej odgrodzić, oddzielić od niej także swoje dzieci". Potem dodaje: "Jeżeli ktoś myśli, że można handlować, sprzedawać broń za granicę i potem po prostu się od wojny odciąć - tak, by do nas nie wróciła - to ma złudne nadzieje".

Zadara zmienił miejsce i czas akcji. Rzecz dzieje się podczas wojny w roku 2025 w Polsce. Przed widzem wizja zrujnowanej, zniszczonej Warszawy (wszak, jak ironicznie stwierdził reżyser: "Warszawa jest takim miastem, które lubi i jakby celebruje swoje zniszczenie"). Potem dodaje, ostrzegając: "Wojna już teraz jest kilkaset kilometrów od granicy Polski, prócz tego między innymi w Syrii. Możemy zamykać granice, wzmacniać przemysł zbrojeniowy i być oddzieleni od reszty świata, ale to nie będzie wieczne". Reżyser podobno chcąc pozostać wiernym duchowi Brechta, eksponuje tło religijne - katolicy kontra protestanci. Celowo, obrazoburczo, a szczerze mówiąc - nie wiedzieć czemu. Polacy kontra błękitne hełmy Unii Europejskiej? Słowo "katolicy" (znaczy naród polski) pada często - z naciskiem i podkreśleniem. Tani chwyt i efektowne zagranie. Niestety, mało czytelne i niezrozumiałe. Ponadto reżyser jest mało konsekwentny w prowadzeniu postaci i samej linii dramaturgicznej. Całość rwie się i rozpada. Jak określić przedstawienie Zadary - satyra to, pamflet, komedia czy tragedia antyczna? Nikt tego nie wie. Spektakl jest nierówny, pierwsza część ciągnie się i nuży, druga - krótsza, mija szybciej, jednak widzów na widowni coraz mniej. Drażni obsługa techniczna, która plącze się po scenie. Podobnie przygotowanie scen, charakteryzacja, wszystko na oczach widzów, przy udziale pań i panów odzianych w strój codzienny. Ani to ładne, ani potrzebne. Rozumiem, że chodzi o przełamanie teatralnej iluzji, ale przy okazji cierpi na tym akcja, napięcie spada, a widz ziewa.

Scenografia jest niezwykle ważnym elementem tej inscenizacji. Na scenie pojawia makieta miasta, starannie wykonana i intrygująca ze względu na dokładność i szczegółowość. Początkowo obserwujemy ją jedynie na dużym ekranie, filmowaną bezpośrednio przez operatorów kamer. To wizja wojennej Warszawy, tej z roku 2025, z częściowo zburzonymi budynkami obecnego centrum, zniszczonym hotelem Mercure, Biurowcem Rondo 1, nawet charakterystycznym żaglem Libeskinda. Po jakimś czasie makieta zostaje odsłonięta. Jest bardzo duża, zajmuje prawie połowę scenicznej przestrzeni, straszy oraz fascynuje spalonymi budynkami. Trzeba przyznać, że Zadara w pełni wykorzystuje możliwości sceny w Teatrze Narodowym- z jej zapadniami i ruchomymi platformami. I trzeba to docenić.

Kolejnym znaczącym "bohaterem" spektaklu jest zdezelowany, pordzewiały mercedes W123, czyli tak zwana "beczka", którym tytułowa bohaterka przemieszcza się po deskach sceny. To jej ukochany wóz, ostoja, dom, schronienie. Centrum małego wszechświata ogarniętego wojenną zawieruchą. Kamera powoli filmuje jego wnętrze i twarze aktorów. Wysmakowana, ale i przytłaczająca obrazami całość ma zapewne sprzyjać współczesnym gustom, a także trafić do młodych, odwoływać się do znanego im sposobu postrzegania rzeczywistości, przesyconej nieustannym szumem medialnym i bodźcami wizualnymi. Dlatego jest komiksowo, z elementami kina akcji, samochodami, bronią i innymi gadżetami oraz nowinkami technicznymi. W tak przeładowanej przestrzeni można zapomnieć, iż jesteśmy w teatrze... Poza tym należy pamiętać, że scenografia, tło, projekcje to tylko sceniczny dodatek, choć nie ukrywam, iż wielce istotny.

Powróćmy do treści. Piękne songi, spajające poszczególne sceny, komentujące akcję brzmią u Zadary dziwnie. Oryginalne piosenki Paula Dessaua w nowych aranżacjach autorstwa Jacka "Budynia" Szymkiewicza do mnie akurat specjalnie nie przemawiają. Dysonans i zgrzyt wręcz "bije po uszach". W rezultacie muzyka zamiast podkreślić wymowę dramatu, psuje przesłanie widowiska. A przecież aktorzy wykonujący songi są naprawdę dobrymi wokalistami! Szkoda, że reżyser tego potencjału nie potrafił w pełni wykorzystać.

Jaka jest ta brechtowska Matka Courage? Bezwzględna, cyniczna i tyle? Lata tułaczki oraz nieszczęść pozbawiły ją wszelkich złudzeń. Kolejne aktorki różnie pokazywały charakterystyczne cechy osobowości bohaterki. Danuta Stenka niczego nie powiela. Buduje własną, niepowtarzalną postać. Jej Courage to kobieta silna, choć drobna, bardzo zwinna i sprawna fizycznie. Superhero w kobiecej skórze. Krótko ostrzyżona, w szortach i wojskowych butach, przypomina samotne, zdane tylko na siebie bohaterki filmów akcji. Niepozbawiona humoru, cynizmu jest przy tym bardzo ludzka, autentyczna. To twardzielka z sercem, postać niejednoznaczna, z rysem tragizmu. Kocha swoje dzieci, drży o nie i broni, jak umie. Prawdą jest, iż uczuć pokazywać nie potrafi i nie chce, ale ciężki los ją tego nauczył. Bo chwila słabości może ją zgubić. Pod koniec drugiej części przedstawienia nawet ona mięknie, pozwala sobie na krótką, nieporadną rozpacz. Tylko na moment, po kilku minutach już wstaje i znów rusza do przodu, ciągnąc swojego mercedesa. W czasach, gdy zagrożenie stało się stanem permanentnym, nie ma czasu na moralne skrupuły. Trzeba trwać, bez względu na wszystko i wszystkich, nie sprzeciwiać się obłudzie, ignorować piękne idee i przeć do przodu. Kobiety to potrafią.

Dzięki Stence i kilku innym aktorom, spektakl może zyskać pozytywne opinie. Pani Danuta jest znakomitą artystką i poradzi sobie w każdej sytuacji, nawet gdy reżyseria przedstawienia do udanych nie należy. Artystka wyciśnie z roli tak dużo, iż widz nagrodzi ją rzęsistymi brawami. Obok niej Zbigniew Zamachowski, który wciela się w rolę pastora. Całkiem udany, choć momentami zbyt przerysowuje graną postać, ale cały czas w konwencji. Uwagę przyciąga też Arkadiusz Janiczek (Kucharz). Pożeracz serc niewieścich, groteskowy macho budzi sympatię, choć jego zachowanie trudno pochwalać. Potrafi mrugnąć oczkiem, rozbawić, rozładować napięcie. Ciekawie buduje swoją postać Barbara Wysocka. Jej infantylna Kattrin raz drażni, raz budzi współczucie. Największe wrażenie robi scena, w której dziewczyna wali w bęben. Te uderzenia - mocne, rozpaczliwe i wściekłe, niczym alarm na trwogę - mówią o niej więcej niż wcześniejsze gesty, próby migowych rozmów czy grymasy twarzy. Barwną, bardzo dynamiczną bohaterką jest też Yvette Ewy Konstancji Bułhak. Panna lekkich obyczajów, trzeźwo myśląca o życiu, zapobiegawcza, a przy tym urocza, sympatyczna. Obdarzona głębokim głosem, stworzonym do śpiewu i ponętnym ciałem, co z radością eksponuje, z humorem i dystansem do samej siebie.

Czas na podsumowanie. Spektakl Zadary to raczej dla publiczności spore rozczarowanie. Reżyser bezwzględnie realizuje swoją indywidualną koncepcję, nie bacząc ani na widza, ani na autora czy aktorów. Ubarwił ją udaną scenografią, ale to za mało. Nadmiar inscenizacyjnego efekciarstwa teatru nie ratuje. Gdyby nie kilka udanych kreacji aktorskich, po godzinie cała widownia spałaby snem sprawiedliwych...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji