Artykuły

Mucha kapucynka

"Wizja Mozarta, czyli teatr totalny" pod opieką pedagogiczną Romana Gancarczyka w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Mój mąż, proszę pana, ma na napletku wytatuowaną muchę, taką wielką, tłustą muchę. Gdy go spytałam, po co mu ona, odrzekł, że jak się onanizuje - to ma takie miłe złudzenie, jakby mucha latała...".

Prawda, że urocze! Jeśli nawet nie absolutnie ściśle, czyli ściśle co do słowa i przecinka, zacytowałem powyżej zdanie, com je na scenie PWST, w trakcie obcowania z dyplomowym spektaklem studentów specjalizacji wokalno-estradowej usłyszał wyraźnie, to z pewnością zacytowałem je prawie ściśle, czyli precyzyjnie jeśli o urodę ducha idzie.

Tak, mamy w PWST muchę ciekawą. Interesującą, zwłaszcza jeśli o przyszłość absolwentów wybitnej tej uczelni idzie. Mucha kapucynka! I jaka z niej spryciula! Wmyślcie się tylko w jej możliwości: lata i lata - a nie odleci! Nigdy! Nigdy też nie bzyknie. Nie ukrywajmy, dla członków elitarnego klubu przyjaźni z tymi, rzekłbym, uroczymi przytulankami, którzy to członkowie są zarazem miłośnikami geniuszu Wolfganga Amadeusza Mozarta - pełna pokory i wyrozumiałości, wrodzona milkliwość much siną farbą kłutych, to skarb bezcenny! Użyję klasycznej frazy bodaj Boya-Żeleńskiego i powiem: dzięki takiemu skarbowi wspomniani członkowie mogą sobie "Czarodziejskiego fletu" w ciszy i skupieniu do woli - słuchać jedną ręką!

Nie bez przyczyny padło tutaj nazwisko: Mozart. Sztuka dyplomowa nosi tytuł "Wizja Mozarta, czyli teatr totalny" i jest autorstwa niejakiego Franzobla. Nie bez kozery też tak dużo uczucia poświęciłem musze kapucynce. Idzie mi nie tylko o jej wyrozumiałe dla swego pana milczenie ani też o iście psią wierność. Ba, więcej niż psią, bo jak już muchę masz, to spacerując z nią alejami Plant, nie musisz się bez przerwy idiotycznie wydzierać: mucha, do nogi!, lub też: leżeć! Głównie idzie mi o potęgę i poziom iluzji, czyli o potęgę i poziom teatru, który we wtorek w gmachu PWST oglądałem.

Otóż, jest tak, że wspomniana mucha kapucynka w istocie nie jest prawdziwa, a przecież zdarza się, że w czyimś realnym życiu lata niczym Małysz w turbulencjach! Identycznie w teatrze. Tu też, jak się chce uzyskać muszy efekt - robi się muchy sztuczne, choćby z bibuły, a nie wyłapuje się ich w toaletach. Tyle co do zasad scenicznej iluzji. A teraz przejdźmy do sedna - do poziomu iluzji w tym dyplomie. Czyli do pytania: kto w PWST odpowiada za taki poziom teatru, poziom przedstawienia, w którym studenci walczą o życie?

Mówiąc krótko, jasno, nade wszystko zaś - delikatnie: poziom myślowy, literacki, reżyserski, wokalny, recytatorski, ruchowy i scenograficzny, słowem, ogólny poziom dobrego smaku jest w tym dziele ściśle taki, na jakim w cytowanym we wstępie zdaniu przebywa mucha kapucynka. Czy rektor Jerzy Stuhr widział dyplom?

Najpierw - autor. Franzobel wyszedł z klasycznego założenia scenicznych grafomanów, że skoro żyjemy w postmodernizmie zmieszanym z dekonstrukcjonizmem oraz setką innych izmów, to autor zwolniony jest nawet z zachowania pozorów spójności. Stąd właśnie burdel w opowieści Franzobla panuje - jak tytuł podpowiada - totalny. Totalny bigos! Nikt, literalnie nikt nie wie, komu i o co w tym garze bełkotu idzie. A najmniej - studenci. Czy rektor to słyszał?

Snuje się więc skołowana studenteria wokół balii z mętną cieczą, zmusza się do wydukiwania banialuk, w których Franzobel, na szczyty pretensjonalności się wznosząc, łączy Mozarta z Chappi, Chappi z serialem kolumbijskim, serial kolumbijski z octem, ocet ze zmianą płci, zmianę płci z psem, psa z przebraną za psa babą, przebraną za psa babę z rybą, rybę z kosmosem. Chyba tylko Sierotki Marysi w tym bigosie nie było, choć głowy nie dam.

Snują się studenci z przerażeniem w oczach - i ja im się nie dziwię. To znaczy - dziwię się. Na ich miejscu zszedłbym ze sceny i u rektora zawitał. I zagadnąłbym Jego Magnificencję: "Czy pana bawi publiczne robienie z nas znaków nicości?". Cóż, nie poszli... Może wiedzieli, że rektor bywa, by metaforycznie rzec, zajęty mieszaniem sinego tuszu? Co? Mniejsza z tym.

Między jakimiś na sztorc ustawionymi czarnymi blachami, jakaś postać o kulach kuśtykająca co raz to wyła, by jej ocet oddać. Ktoś okno bez sensu mył. Inny w mętnej cieczy się taplał. Kobieta rzęziła, że jej żal, bo właśnie zmieniła płeć na męską, członka już przyszyła - i się naraz zakochała w... chłopie. Jakiś smyk wciąż wąchał małą rybkę. Chuda babinka palnęła znaną już strzelistą frazę o musze, inna zaś błysnęła taką rewelacją o Mozarcie: "Tam, gdzie przeciętny chłop ma jaja, on ma klawisze!". Pięknie, tylko czemu nie powiedziała, czy klawisze są czarne, białe czy mieszane. Szkoda, bom wielce ciekaw!... No i z grubsza tak się sprawy mają w PWST przez 90 minut. W finale zaś studentka, co jadła psią karmę, dzieli się z nami z grubsza takim oto nad pływającym w mętnej cieczy trupem Mozarta wyjęczanym songiem funeralnym. Posłuchajcie!

"Mooozaaart... Mooozaaart... Jaaa nieee pozwooolę cię... wydyyyymać...". Gdzie był wtedy rektor? Właśnie odkładał mieszadło?

Wstyd jest, gdy w poważnej uczelni nikt nie panuje nad utrzymaniem dobrego smaku. Żenada jest, gdy po dyplomach takich jak piękny "Kapelusz pełen deszczu" albo czysta "Gra snów" trzeba mrzeć nad balią mętnej cieczy. Mrzeć i dojść do wniosku trzeba, że skrót PWST oznacza może też Państwową Wyższą Szkołę Tatuażu, której szefa nie rusza nawet to, że kursanci na dyplom wykłuwają siną muchę na karmazynowym czole starego sępa.

PWST w Krakowie. Franzobel " Opieka muzyczna Ewa Kornecka. Scenografia i kostiumy Joanna Ciepielewska. Spektakl dyplomowy IV roku Wydziału Aktorskiego, specjalizacji wokalno-estradowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji