Artykuły

Nieznany Szekspir w mało interesującym wydaniu

"Dwóch szlachetnych krewnych" Williama Shakespeare'a i Johna Flethera w reż. Gabriela Gietzky'ego w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Pomysł inscenizacyjny, owszem, jest interesujący, jednak nie rozwija się w czasie, a zastyga niczym magma. W rezultacie przez niecałe półtorej godziny oglądamy właściwie wciąż to samo.

Na zakończenie jubileuszu 70-lecia Teatr Dzieci Zagłębia porwał się na wystawienie mało znanej sztuki Williama Szekspira, którą dramatopisarz prawdopodobnie napisał tuż przed śmiercią wespół z Johnem Fletherem. Być może lepiej byłoby, gdyby nadal znali ją nieliczni.

Sztuka nie była dotąd grana na polskich scenach, ponieważ nie była dostępna w tłumaczeniu na nasz rodzimyjęzyk. Podjęła się tego dopiero Anna Woj tyś. Tekst, po dramaturgicznym podrasowaniu przez Radosława Paczochę, postanowił przenieść na scenę Gabriel Gietzky, zamykając rym wydarzeniem trwające cały rok obchody 70. rocznicy powstania Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie.

Dyrektor będzińskiego teatru znany jest z ambitnych i raczej udanych pod względem artystycznym przedsięwzięć. To chybajednak nieco go przerosło.

Bohaterami spektaklu o tytule "Dwóch szlachetnych krewnych" są kuzyni Palamon i Arcite, żyjący w starożytnej Grecji. Obaj bardzo się ze sobą przyjaźnią, są mężni i waleczni. Tacy towarzysze broni. Wydaje się, że wspierać się będą do końca swoich dni. Tak się jednak nie dzieje, bo panowie zakochują się w tej samej kobiecie, pięknej Emilii. Sęk w tym, że niewiasta nie potrafi zdecydować się, którego z nich ma wybrać na męża. Zorganizowany więc zostaje pojedynek, który ma rozstrzygnąć sprawę.

Arcite wygrywa bitwę, Palamon ma zostać stracony przez kata. Jednak opatrzność za nic ma tę ziemską sprawiedliwość. Tuż po walce Arcite nagle spada z konia i umiera. Na jego prośbę egzekucja pokonanego kuzyna zostaje wstrzymana. Prosi zwyciężonego, by zajął się ich ukochaną. W ten przewrotny i nieoczekiwany sposób Palamon staje się zwycięzcą i bierze wszystko.

Przesłanie spektaklu jest oczywiste: człowiek nie jest panem swego losu, albowiem rządzi nim przeznaczenie. Wydarzenia, które nam się przytrafią, są z góry zaplanowane. Nasze wysiłki, by było inaczej, są więc płonne - zdaje się mówić Szekspir. Mówi to jednak, niestety, dość infantylnym językiem. Nie wiem, czy taki jest oryginał, czy też to wina niefortunnego tłumaczenia. W każdym razie w dialogach aż roi się od patetycznych przemówień i banalnych wyznań. Niektóre zamiast poważnie brzmią śmiesznie. Aż się nie chce wierzyć, że ów tekst wyszedł spod pióra wielkiego Szekspira, w dodatku na spółkę z Johnem Fletcherem, jego utalentowanym następcą na stanowisku głównego autora sztuk dla King's Men, angielskiej grupy aktorskiej.

Reżyser spektaklu też nie grzeszy pomysłowością. Po pierwsze, nie wiadomo, do kogo "Dwóch szlachetnych krewnych" jest adresowane. W opisie czytam, że do starszej młodzieży i dorosłych, ale trudno to dostrzec, oglądając przedstawienie. Właściwie do tej pory nie wiem, kto miał być odbiorcą. Dzieci nie, bo historia w nim przedstawiona mogłaby być dla nich nadto zawiła. Młodzież nie wysiedzi, bo i w słowie, i w obrazie przedstawienie jest monotonne. Dorośli zaś czują, że jakoś zbyt to wszystko naiwne. Jak również przydługie i w obrazie dość jednostajne.

Pomysł inscenizacyjny, owszem, jest interesujący, jednak nie rozwija się w czasie, a zastyga niczym magma. W rezultacie przez niecałe półtorej godziny oglądamy właściwie wciąż to samo. Warstwa wizualna i dźwiękowa ciekawi widzajedynie przez pierwszy kwadrans, potem zaś zaczyna nużyć. Spowita ciemnościami scena skrywa odzianych w czarne suknie aktorów (aż trzynastu!) z perukami na głowach. Wszyscy dzierżą w rękach jasnobrązowe ażurowe lalki, jedne w formie marionetek, inne kukiełek. Ażurowe są także poszczególne elementy scenografii, choć na scenie jest skromnie. Tu dwie kolumienki, tam drzewko. Z lewej księga z wycinanką sugerująca miejsca akcji.

Wybrane sceny dzieją się w teatrze cieni, za co reżyserowi należy się duży plus, bo taka konwencja dziś to rzadkość. Materia nieożywiona też wygląda dobrze, ale zbyt mało w ogólnym rozrachunku dzieje się na tej scenie, by widz mógł dobrnąć do końca historii bez wiercenia się. Nie rozumiem też, dlaczego Gietzky pozwolił jednej z aktorek mówić w śląskiej gwarze podczas scen z wieśniakami. Pewnie ku uciesze widzów i dlatego, że to modne. Ale w tym przypadku brzmiało to dość karykaturalnie. No i animacja lalek przez niektórych aktorów doprawdy mogłaby być bardziej dopracowana! o

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji