Z teatru: "Klątwa"
Na scenie porozsypywane są prawdziwe kamienie. Z lewej strony stoi plebania. Przez otwarte okno widać wiszący na ścianie obraz Matki Boskiej. Nad plebanią rozsiadł się kościół. Jego fronton wygląda jak żywy. W tle majaczy stos przygotowany do całopalnej ofiary.
Klątwa i zdrada. "Klątwa" Wyspiańskiego na scenie i Jerzy Zdrada w loży, obok Józefy Hennelowej... Na widowni pojawiło się wiele znakomitości, ponieważ na premierach ciągle jeszcze się bywa. Ale z foteli wybitych czerwonym suknem od początku spektaklu wieje chłodem. Zawsze mnie dziwi skąd publiczność wie, kiedy może kredytować artystów, a kiedy nie. Zdarza się - choć niezwykle rzadko - że jest podniecona jeszcze przed podniesieniem kurtyny. I co ciekawe: właściwie nigdy nie myli się. Pojedynczy widz tak! Sala nie!
Wsłuchuję się więc w mało przyjazną ciszę, która towarzyszy "Klątwie" i zastanawiam dlaczego Jerzy Goliński wybrał akurat ten dramat. Młoda krzyczy na gromadę. Gromada drze się na Młodą. Tematem jest obraza boska, ale nikt, łącznie z Panem Bogiem, tego nie słucha. Fanatyzm z końca XX wieku stroi się w nieco inne piórka argumentów.
Z plebanii wybiega ksiądz w nie dopiętej sutannie. Jak grzech to grzech. Od razu widać o co chodzi. Osoba duchowna wygląda jak pączek w maśle. Niczego więcej o niej powiedzieć nie potrafię. Realizm absolutny. Tętent koni zbliżających się do plebanii, Matka na wieść o zdradzie kapłańskich ślubów czystości mdleje, a wtedy syn wylewa na nią półlitrowy garnuszek wody. Wyliczać dalej...?
Publiczność dawno już nie przestrzega ciszy. Pogaduje między sobą. Trwa wymiana uwag między sąsiednimi rzędami. Potem następuje długa przerwa i równie długi drugi akt. Z przerażeniem myślę o finale. Boję się, że w tym przesadnie dokładnym przedstawieniu, dzieci zostaną na naszych oczach spalone na stosie, który ciągle złowróżbnie majaczy w tle. Ale nie. Do tego nie dochodzi. Oglądamy tylko Młodą: - oszalałą, upaloną, gołą, zakrwawioną i w dodatku łysą strzygę! Boże!! W ogóle nie umiem odpowiedzieć na pytanie po co i dlaczego... Co z tej "Klątwy" wynika poza glątwą (jeśli takie słowo istnieje to pochodzi od ględzenia), glątwą o fanatycznej wsi, fanatycznie skruszonej jawnogrzesznicy i fanatycznie bojaźliwym księdzu. Komu zabrakło wyobraźni i krytycyzmu?
Zabawną historyjkę Państwu opowiem. Kilka dni temu odbywały się w Krakowie ogólnopolskie zawody kung-fu. Popisywała się na nich poza konkursem zawodniczka, która ostatnio reprezentowała Polskę na mistrzostwach w Chinach. Jest przyciężkawa, masywnie zbudowana, a ruchy jej - jak się łatwo domyślić - nie mają nic z kota w błyskawicznym susie wyginającego się w precel. Przypominają raczej ospałego lwa. Grubaska pojechała powalczyć sobie z Chinkami, choć było wiadomo, że przegra. Straceńcza nonszalancja?
Młoda w "Klątwie", sołtys, matka: Mariola Pietrak, Gena Wydrych oraz Andrzej Grabowski - trójka aktorów wyrasta ponad obowiązkową przeciętność. Walczą o swoje role. Czasem coś na scenie zaiskrzy, ale w tym przedstawieniu nie mają szans. Jest to odwrotność sytuacji zawodniczki kung-fu, która uparła się, żeby pokazać Chińczykom, że jest świetna. Sytuacja odwrotna, ale szanse równe.