Artykuły

Sługa dwóch panów

"Sługa dwóch panów" Carla Goldoniego w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

"Sługa dwóch panów" to spektakl wybitnie rozrywkowy, przynoszący wytchnienie, ulgę. Gwarantujący znieczulenie od wszelkich trosk, smutków, smętków. Działa jak teatralne SPA o przyspieszonym, kompleksowym działaniu. Reaktywuje w nas nadzieję, że teatr może jeszcze bawić używając całego swego instrumentarium scenicznych środków. Nie ma opcji, by go nie obejrzeć, pytanie tylko brzmi kiedy. Nie można sobie bowiem odmówić przyjemności tak oczywistej, tak pięknie, optymistycznie nastrajającej. Tym bardziej, że nie potrafimy oderwać od obrazu oczu, wciągnięci jesteśmy od pierwszego wejrzenia w akcję, która galopuje w tak dużym tempie, że czar nieprzerwanie trwa do końca.

Jego cala tajemnica polega na tym, że przenosi nas w czasie do komedii dell'arte, co brzmi jak zaklęcie otwierające sezam ze skarbami. Bo któż tak naprawdę dziś wie, co to za gatunek, co się w nim kryje, na czym polega, jaki niesie potencjał? To science fiction z przeszłości, tajemnicze, nieznane oblicze teatru, bo konwencja jest tak archaiczna, przebrzmiała, daleka, ze wydaje się pochodzić z innego świata. Teatr teleportuje nas do XVIII wiecznych Włoch, do Wenecji, pozwala nam weń wkroczyć i czyni to ochoczo, z werwą. Możemy cieszyć się nim i smakować go wszystkimi zmysłami jak nowo narodzone dzieci. Niewinna to zabawa, łatwa i przyjemna, dla wszystkich, pozwalająca poznać wspaniałe ludzkie charaktery, poczuć nastrój epoki, przeżyć niegroźne perypetie zakochanej pary ale też Arlekina służącego jednocześnie dwóm panom, który myli ich polecenia, miesza rzeczy, potrawy i sprawy wymagające dyskrecji, taktu, precyzji, sumienności. Narracja żywa, dynamiczna, z zaskakującymi zwrotami akcji i wiara w miłość, co wszystko przezwycięży i doprowadzi do szczęśliwego zakończenia, pozytywnie nastrajają, absorbują bez reszty. Zwłaszcza że oczu nie można oderwać od sceny, na której ruch sceniczny tworzy piękne, kolorowe, grupowe kompozycje. Każdy gest ma znaczenie, każdy krok swoją oprawę. Co dopełnia charakterystyki postaci, naznacza je szczególnym piętnem. Bohaterowie przemieszczają się w wyszukany, precyzyjnie przypisany im sposób. Zdaje się, że tańczą. Płynnie, lekko, skocznie. Wprowadza to porządkującą ten sceniczny świat harmonię, wyczuwalną równowagę. Buduje w efekcie poczucie bezpieczeństwa, spokoju, mimo, że tak wiele się dzieje. A niektórzy aktorzy noszą tajemnicze, skórzane maski.

Aktorstwo przechodzi w tych warunkach piekielną próbę. Role są sprawdzianem warsztatu i kondycji, bezwzględnie obnażają wszelkie niedociągnięcia, niedostatki. Czy brak koncentracji. Trzeba wytrzymać narzucone akcją tempo, zgrać się z całym zespołem, wyćwiczyć koordynację ruchów tak, by była adekwatna z wypowiadaną treścią, wpisywała się w kontekst. Nie do pogardzenia są też zdolności szermiercze, akrobatyczne. Obraz nigdy w komedii dell'arte nie kłamie, zawsze ujawni fałsz, potknięcie, błędy.

Ale ta inscenizacja imponuje zsynchronizowanym aktorstwem. Nie daje wytchnienia. Nadzwyczaj brawurowo swą rolę Arlekina prowadzi Krzysztof Szczepaniak. Jest go wszędzie pełno. Bezbłędnie ciało go słucha. Poddaje się woli roli. Jest zwinny, giętki, nakręcony. Dynamiczny gdy trzeba, statyczny gdy musi. Kompletnie zaprogramowany. A jeszcze zabawny, sprytny, nieporadny, bystry, szczęśliwie zakochany. Iskrzy. Swą sprawnością imponuje. Brawo!Z pięknej strony pokazała się hipnotyzująca Anna Szymańczyk. Za każdym razem gdy pojawia się na scenie dominuje, co nie przeszkadza czy razi. Elektryzująco poraża jej wyraziście nakreślona rola. Jakby wyciosana z jednej interpretacyjnej bryły. Miło szarżuje. Zaskakuje miło. Tak jest silna i zdeterminowana, szczera i prawdziwa jej Smeraldyna! Kinga Suchan wypada poprawnie, Agata Góral nierówno, choć tu zadanie było bardzo trudne, rola wymagająca, złożona. Ujmuje równą grą Waldemar Barwiński. Świetni są pozostali aktorzy. Zwłaszcza, że piękne kostiumy i złożona, bardzo wymagająca choreografia stanowiły dodatkowe obciążające wyzwanie.

Siła tej konwencji ma źródło we wszelkiej perfekcji, najwyższym profesjonalizmie. Wszystko musi doskonale się uzupełniać, dopełniać. Wtedy jeden element wzmacnia drugi i kolejny układając się w sekwencje, sceny, w końcu spójną całość. Gdy wkrada się dysonans, choćby najmniejszy, ten cudowny zamek z kart się rozpada, jakby zaklęcie nagle przestawało działać. W tym wypadku są to drobiazgi /np.: zgrzyt wulgaryzmów brzmiących jakoś sztucznie, uwspółcześnienia na siłę w nowym, dobrym przekładzie sztuki, buty choćby Arlekina jakby obok kostiumu, przytłaczająca, przygnębiająca swym kolorem scenografia z malarstwem Kandinskiego i wpisanymi weń plemnikami, co wcale nie śmieszy, za mało, stanowczo za mało jest wspaniałej muzyki Radwana, pięknie granej na żywo/.

Inscenizacja imponuje świeżością, lekkością, dynamiką. Trafia w zapotrzebowanie na solidną rozrywkę w konsekwentnym monolicie konwencji. Tak, że całkowicie znieczula współczesnych od realiów życia codziennego. Oddala ich skutecznie od rzeczywistości, która uwiera proponując perypetie, które dobrze się kończą, manewry miłosne, które wzmacniają tylko uczucie. A natura ludzka nie sprawia tu większych kłopotów. Jeśli nawet błądzi, to tylko po to, by pokazać siłę szczęśliwego zakończenia. Podróż do przeszłości kończy się pełnym sukcesem. Na ziemię wracamy usatysfakcjonowani i zadowoleni. Z poczuciem, że każdy wykorzystał swoją szansę. Aktorzy stworzyli ciekawe, niecodzienne role, reżyser skomponował zgrabną opowieść, teatr solidną sztukę. Widzowie okazję na kulturalny relaks.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji