Gra o władzę
JERZY STUHR opowiada o "Ryszardzie III", którego przygotował na 50-lecie Teatru Ludowego
Na jubileusz 50-lecia Teatru Ludowego reżyseruje Pan "Ryszarda III" Szekspira, grając w nim jednocześnie tytułową rolę. Czy zatęsknił Pan za scenicznymi deskami?
- Po kilkunastu latach przerwy wracam do źródeł, czyli do teatru, który mnie wychował, któremu ofiarowałem miłość, oddałem część zdrowia i gdzie wylałem wiele potu. Jeszcze mam na tyle sił, by zmierzyć się z postacią, która prawie nie schodzi ze sceny. Może to ostatnia chwila, by zmierzyć się także z samym sobą?
Czy długo dojrzewał Pan do tej roli?
- Ona kiełkowała we mnie, rosła od trzydziestu lat, kiedy to mój przyjaciel Krzysztof Kieślowski powiedział mi, że chętnie zrobiłby ze mną "Ryszarda III". Gdy dostałem propozycję zrealizowania spektaklu na jubileusz teatru, zacząłem szukać utworu, który celnie trafiałby w nerw współczesności. I wtedy pomyślałem, że przecież właśnie "Ryszard III" jest piekielnie aktualnym tekstem.
W czym upatruje Pan jego aktualności?
- To jest utwór o bezwzględnym wyścigu do władzy. O człowieku, który jest mistrzem w dążeniu do niej, który zawiera pakt z diabłem, zaprzedaje duszę, by tę władzę posiąść. A kiedy już trzyma ją w garści, to nie wie, jak ją sprawować.
Robi Pan przedstawienie polityczne?
- Nie, raczej będące studium psychologicznym bohatera. Oczywiście, polityka jest tu nieuchronnie obecna, ujawnia się choćby w brutalnych decyzjach podejmowanych przez Ryszarda, ale jednak jest tylko tłem. Ten spektakl to studium zła rodzącego się z kompleksów i pożądania władzy. To są dwa zasadnicze wektory interpretacyjne. Ryszard często powtarza: "Bom jest ostatni, jeślim nie jest pierwszy". Jakże silna jest w nim determinacja, by tę władzę przejąć. Nie uznaje stanów pośrednich: albo jesteś pierwszym, albo zepchniętym na dno. On chce być pierwszym za wszelką cenę - zapominając o Bogu, Dekalogu, o drugim człowieku. Tragedia Ryszarda polega na tym, że jego talent w dążeniu do władzy nie jest równoznaczny z umiejętnością jej sprawowania. Chwila triumfu staje się równocześnie jego klęską. Z psychologicznego punktu widzenia ten aspekt jest dla mnie najbardziej interesujący.
W czym, Pana zdaniem, tkwi istota zła Ryszarda?
- Przede wszystkim w jego obłudzie. Największe zło upatruję w tym, kiedy nie wiem, co naprawdę myśli ten, z którym wchodzę w jakiekolwiek związki. Tego boję się w życiu najbardziej: obłudy, o której sam Ryszard mówi tak często. A teatr, będąc przecież niewinną instytucją, też na obłudzie bazuje, wykorzystując swoją iluzyjność. Tak więc, używam obłudy teatru, tej całej jego sztuczności, by za jej pomocą opowiedzieć o świecie bohatera.Chcę, aby widzowie stali się świadkami stwarzania przez niego teatru, którym opowie o stanie swej duszy. Bo dla Ryszarda wszystkie metody prowadzące do osiągnięcia celu są dobre: z jednej strony Faustowskie paktowanie z diabłem, z drugiej zaś obłuda, która staje się metodą jego gry o władzę. Ten spektakl będzie właściwie opowieścią o człowieku, który powołując teatr jako narzędzie swojej opowieści, stawia jednocześnie widzów w pozycji świadków swej sprawy. Chciałbym, aby najbardziej wstrząsające w tej inscenizacji było to, że widzowie, czyli my wszyscy, jesteśmy milczącymi świadkami, a więc i symbolicznymi współwinowajcami rodzącego się zła.
Chodzą słuchy o nadzwyczajnych efektach, które wprowadza Pan do swojego przedstawienia.
- To prawda i podziwiam teatr, że podjął się tak trudnej realizacji. Powiem pani, że jak widzę w polskim teatrze tę bidę, to tęsknię za teatrem inscenizacji. Jestem ze szkoły Swinarskiego, Jarockiego, Wajdy i wiem, że teatr to jest wielka machina, która ma widza oczarować. I to staram się robić, oby z jak najlepszym skutkiem. W spektaklu wykorzystujemy film nakręcony przez Piotra Trelę, w którym "grają" helikopter i transportery opancerzone. A na scenie znajdą się inne atrakcje, o których nie chcę wspominać, by nie zdradzać wszystkiego.
Czym dla Pana jest ten powrót po latach do Teatru Ludowego?
- Jest prezentem na jego jubileusz, a także wzruszającym spotkaniem z wieloma moimi kiedyś studentami i z zespołem, z którym pracowałem przy kilku spektaklach. Jest to też szczególnie uroczysta chwila, bo nie myślałem, że jeszcze kiedyś wrócę na scenę. To po "Kontrabasiście" największa moja teatralna rola. Kto wie, czy nie ostatnia?