Artykuły

NAJCIEKAWIEJ NIEUDANE

Na półmetku sezonu 1985/86 na myśl o kolejnej premierze w warszawskich teatrach oble­wa mnie zimny pot, a strwożo­na podświadomość podsuwa ty­siące wymówek, aby nie pójść na przedstawienie. Stan sto­łecznych scen osiągnął bowiem dno i nic nie wskazuje na to, aby na serio zabierano się do twórczej pracy. Chociaż zabrzmi to jak pro­wokacja, przecież trzeba obie­ktywnie przyznać, że najcie­kawszym przedstawieniem drama­tycznym (od strony koncepcji reży­serskiej) bieżącego sezonu stają się jak dotąd inscenizacja opery "Zloty kogucik" Rimskiego-Korsakowa (reż. Laco Adamik) w Teatrze Wiel­kim, zaś najgłośniejszym wydarze­niem teatralnym - zorganizowany z inicjatywy ZPR-ów, koncert piosenek Jerzego Wasowskiego "Pejzaż bez ciebie", zaprezentowany ledwie kilka razy, około północy, na scenie Teatru Współczesnego.

I jeszcze wznowione widowisko poetyckie "Pan Cogito szuka rady" według poezji Zbigniewa Herberta, ułożone, wyreżyserowane i zagrane przez Zbigniewa Zapasiewicza (z udziałem Ewy Dałkowskiej) na ma­łej scenie Teatru Powszechnego. To wszystko! Cała reszta propozycji warszawskich teatrów, jakie pojawi­ły się od września 1985, to mniej lub bardziej zawstydzające pomyłki. Na prawie trzydziestu scenach. Warszawskie teatry przyjęły w tym sezonie doktrynę zamierzonej przeciętności, zaniżonych ambicji, taryfy ulgowej i warsztatowej non­szalancji. I oto dokonał się na na­szych oczach teatralny antycud nad Wisłą: wspaniali aktorzy, szereg znakomicie wyposażonych scen, skwapliwa reklama w środkach ma­towego przekazu, niezrozumiała przychylność niezasłużenie wyrozu­miałej publiczności, znakomite sztuki seria straszliwych knotów scenicznych. Długich, rozwleczonych, bez inwencji reżyserskiej. Przestańmy kłamać. Przestańmy udawać, że nic się nie stało, i "tak krawiec kraje, jak materii staje". Nieprawda. Materiał wyśmienity, tylko z krawca partacz!

NIECHAJ HAFTKI NIE KALECZĄ...

Na świecie panuje nadal anach­roniczne przekonanie o randze pol­skiego teatru. Z podziwem wspomi­na się wybitna spektakle, z bał­wochwalczym zachwytem wymienia się nazwiska kolejnych teatralnych guru, którzy nadeszli z Polski: Grotowskiego, Kantora, Szajny, Wajdy, Wiśniewskiego, Tomaszewskiego. Pozbądźmy się złudzeń, mówiąc o polskim teatrze, myśli się dzisiaj o sześciu lub siedmiu nazwiskach, na podstawie ich prac wyrabiając sobie zdanie o teatrze w naszym kraju. A my, tymczasem z najwyższą trudnością przyswoiliśmy tobie po latach oporu dokonania owych kilku no­watorów, na co dzień satysfakcjo­nując się mieszczańską konfekcją teatralną. Cóż, jeśli taki jest gust polskiego odbiorcy, niechże tak bę­dzie. Ale dbajmy przynajmniej o ja­kość owej konfekcji. Niechaj haftki nie kaleczą, guziki się dopinają, a suwaki nie psują co centymetr. Teatry warszawskie nigdy nie sły­nęły z odkrywczości, ani z zamiło­wania do eksperymentów, za to szczycono się wysokim poziomem aktorskiego rzemiosła, sprawnością reżyserii, "zawodowością". Minęło.>>>

<<

Przecież nie sposób przyjąć za pewnik, że dobry teatr jest niemoż­liwy w Warszawie. Wręcz przeciw­nie, nadaj wierzę, że tak nie jest, a "warszawski syndrom" można przezwyciężyć. Udowadnia to Marek Okopiński, który zdaje się wypro­wadzać od kilku miesięcy Teatr Dramatyczny na szersze i ciekawsze wody. I chociaż ani "Ósmy dzień ty­godnia" Marka Hłaski (reż. Marek Wilewski), ani "Dziewczynki" Ire­neusza Iredyńskiego (reż. Tadeusz Kijańaki) nie są spektaklami wybit­nymi, to przecież oba są po swojemu interesujące. Powiedziałbym nawet, że są to "najciekawiej nieudane" wi­dowiska tego sezonu w stolicy, co wobec opisane] powyżej sytuacji należy czytać jako komplement.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji