Artykuły

Makijaż dziewczynek

Kobiet literatura pol­ska nigdy nie pieści­ła. Więcej: nie ceniła. Zdaniem autorów (nie wiem - czy prywatnym?) godniej było i dla interesów potomnych korzystniej - sypiać z szablą niźli z kobietą. To schemat w przedmiocie ciała. Jeśli o uczucia chodzi, to się nimi wcale nie przejmowano. Kobieta oddaje swojego męż­czyznę ojczyźnie, i już! Tak więc literacki stereotyp Polki do naszych nieomal czasów to - wyjąwszy parę twórczych incydentów - puch marny i odpoczynek bohaterów. Teatr - sztuka szczególnej konwencji - ów wizerunek wyostrza, schemat podnosi do rangi prawdy objawionej. Od strony praktyczno-zawodowej jest ona przykro znana aktor­kom oraz reżyserom i dyrek­torom teatrów. Pierwsze wie­dzą najlepiej, ile miały w ży­ciu ról pełnych, satysfakcjo­nujących twórczo i zwyczaj­nie po ludzku, w których nie pętałyby się w cieniu męż­czyzn. Reżyserzy wołają nie­odmiennie o tłumy mężczyzn - bo takie są obsady, szcze­gólnie w dramach narodowych i współcześnie patriotycznych. Zaś dyrektorzy drapią się w głowy, bo nie wiedzą co czy­nić z paniami na etatach.

Na przełomie roku zdarzy­ły się w teatrach polskich dwie premiery, które można uznać za reakcję na zastarza­ły schemat. Gdyby nie tylko drgnęło, ale ruszyło na dobre w tym nurcie, ulice zaroiłyby się bezrobotnymi aktorami. Żaden kościół na tę męską nędzę by nie pomógł... Myślę o przedstawieniach Makijażu Henryka Jachimowskiego w krakowskim Teatrze STU i Dziewczynek Ireneusza Iredyńskiego w Teatrze Drama­tycznym, M. St. Warszawy. Sztuki wieloobsadowe i ani jednego mężczyzny na scenie! Panom pozostały satysfakcje autorów i reżyserów tych widowisk - bo na swój spo­sób są one widowiskowe. Czy te sztuki zagrane przez kobie­ty pod dyktando mężczyzn by­ły rzeczywiście przedstawie­niami o kobietach, o ich spra­wach, a nie o sprawach męż­czyzn, którzy lubią stawiać zawsze i wszędzie zwierciadła dla swego samczego ego, naj­częściej w postaci kobiet? To czujne pytanie ewentualnych czytelniczek jest w pełni usprawiedliwione. Otóż feno­men Makijażu polega na tym, że Jachimowski napisał rzecz naprawdę o kobietach. A Krzysztof Jasiński podał ją na scenę w takim kształcie estetycznym i w takim sublimacie myślowym, że oglądnię­cie jej powinno być obowiąz­kiem dorastających samców. Zamiast romantycznych dyrdymałek o Gustawowych mę­kach miłosnych, którymi ma­gluje się młodociane umysły pod koniec XX wieku. O Dziewczynkach tego już po­wiedzieć nie mogę. To męska literatura, traktująca kobiety instrumentalnie i przyznająca im co najwyżej zdolność na­śladowania, parodiowania mę­skich, wrednych działań. Aczkolwiek nie do końca. Ruch wyzwolenia kobiet jest znamieniem naszych czasów i zostawia rysę na osobowości wielu dziś żyjących kobiet. Z ruchu tego Iredyński drwi bezlitośnie. Wyszydza jednak nie ustawionego własnoręcznie damskiego manekina, lecz ko­bietona - zjawisko nie tak znowu rzadkie w naszym spo­łeczeństwie. "Dziewczynki" i "Makijaż" owiała atmosfera skandalu obyczajowego. Średniej rangi w przypadku Dziewczynek i całkiem maciupkiego - na okoliczność zaistnienia Maki­jażu. W Teatrze Polskim, dla którego Iredyński napisał sztukę, aktorki odmówiły udziału w przedstawieniu. Że niby szarpie godność kobiety, więc żadna uczciwa dama do takiego przedsięwzięcia się nie przyłoży. Dziewczynki wysta­wił Teatr Dramatyczny, który ma dużo do odrobienia... Sen­sacja napędziła niemało pu­bliki (do tego śmierć autora!), a ponieważ większość nie mo­gła wcześniej przeczytać tek­stu drukowanego w "Dialo­gu", więc przecierała oczy i pytała: gdzież tu prowokacja obyczajowa, która zbrukałaby cześć dam z Polskiego? Że w finale trzeba zatańczyć w nie­zbyt kompletnych strojach ni to w chocholim kręgu, ni to w mistycznym kole lesbijskiego jublu? Drogie panie... Kie­dy prawdziwych skandali brak albo kiedy przyjęte jest udawać że ich nie ma, trium­fy święci instytucja skandalu zastępczego.

Przyjaciele autora Makijażu i Teatru STU podczas popremierowej dyskusji też coś przebąkiwali o odwadze akto­rek, że uczestniczą w przed­sięwzięciu dźgającym w tra­dycyjną moralność. Czyją moralność - kołtuna? To przedstawienie nie potrzebuje takiej reklamy. Jest ono silne swoim teatralnym pięknem i ważne poprzez proste, niezakłamane powiedzenie prawdy, że kobieta bez mężczyzny, bez kochanego mężczyzny - jest niczym, jedną wielką destru­kcją. Zasługa Jachimowskiego nie polega na tym, że myśl tę wyraził - uczyniło to wszak wielu przed nim. Au­tor Makijażu przez całą sztu­kę przeprowadza odważny do­wód, iż w sferze uczuć wiel­kość jest udziałem bynajmniej nie mężczyzny, lecz właśnie kobiety, bowiem "miłość dla mężczyzny - to chwila jeno, dla kobiety - całe życie". Z Makijażu wynikają jesz­cze inne prawdy. Jako obrazoburczą i "męską" można odebrać np. tę, że życie ko­biety jest czekaniem na męż­czyznę, na spełnienie miłości po raz pierwszy i potem na ciąg spełnień (z tym jednym jedynym mężczyzną albo i nie). Scenografia jest współ­organizatorem scenicznego uprawdopodobnienia tej tezy. Tylną część podestu zaj­muje szafa - blok mieszkal­ny. Wewnątrz półki - mieszkania. W tych mieszkaniach kobiety - młode, starsze. Go­tują, niańczą dzieci, piszą książki, komponują muzykę; różne są ich horyzonty umy­słowe i życiowe doświadcze­nia. To jedno je łączy - cze­kanie na mężczyznę. A męż­czyźni jak to mężczyźni: w wojsku, na wojnie, zwyczajnie w pracy i na saksach, czasem

po prostu odeszli, porzucili swoje kobiety. Na galeryjkach dookoła widowni wędruje... ich ulubione pogwizdywanie albo dudnią buty wojskowym marszem. Kapitalny efekt kwadrofoniczny! A kobiety tęsknią, wspominają, lepią kluski - długie, okrągłe, ro­bią makijaż, stroją się, idą na bal, załamują się, popadają w alkoholizm, drą książki, od­trącają dzieci, rzucają się so­bie w ramiona i... znów cze­kają.

"Ile lęku w każdej

miłości?

Czy mniej od pragnienia?

Ile lęku w śmierci?

Czy mniej od nadziei?"

Piosenka ta obsesyjnie towa­rzyszy damskiemu oczekiwa­niu, wraca natrętnie niczym refren i wybucha gorzką skar­gą w kulminacyjnym momen­cie akcji. Już słyszę pełne irytacji gulgotanie kobietona: jeśli wy - mężczyźni sądzicie, że my - kobiety gotując, niańcząc dzieci, pracując, tworząc za­pełniamy sobie tylko czas oczekiwania na was, to bardzo się mylicie; my jesteśmy wy­zwolone! W tym momencie mądre panie uśmiechają się tajemniczo do własnych prze­myśleń nad Makijażem, do­brotliwie, z leciutką ironią przymruża oko Henryk Jachi­mowski, a duch Ireneusza Iredyńskiego wykrzywia twarz w szyderczym uśmiechu. Inscenizacja na deskach Teatru Dramatycznego ode­brała Dziewczynkom trochę drapieżności. Iredyński w lek­turze wydał mi się bez­względny i jednoznacznie zorientowany na drwinę z ru­chu wyzwolenia kobiet. Może zresztą była to moja orienta­cja jako czytelnika i stąd nie­zadowolenie z bardziej uni­wersalnego odczytania sztuki - jako studium o tworzeniu się totalitaryzmu, o mechaniz­mach przemocy. Temat ten Iredyński realizował obsesyj­nie w swoich sztukach. O Dziewczynkach sąd krytyki jest póki co taki, że niczego nowego autor nimi nie zasu­gerował ponad to, co miał do powiedzenia wcześniej, zaś formy utworu nie dopraco­wał.

Sam pomysł jest ciekawy.. Jedenaście pań - od mło­dziutkich po wiekowe, roz­maitych profesji, zmęczonych życiem i pracą, rozczarowa­nych albo znudzonych płcią przeciwną zakłada klub. Dam­ski klub, coś na wzór lesbi-klubów, powstających nie­formalnie w naszych gorą­cych czasach przełomu oby­czajowego. I tyle z realiów życiowych. Dziewczynki u Ire­dyńskiego stowarzyszają się bowiem nie po to, żeby się kochać, lecz żeby raz na zaw­sze skończyć z mężczyznami. Taki w każdym razie kieru­nek przybiera organizacja, co się zaczynała jako stowarzy­szenie przyjaciółek. Ewolucja klubu, walka o władzę, potę­gowanie drastyczności metod, aż do rytualnego mordu - to wszystko jest ponure i nie do śmiechu. Chciałoby się powie­dzieć: to też są kobiety, może nawet okrutniejsze od mężczyzn, pedantyczniejsze w tym co czynią. Ale szyderstwa autora nie dopuszczają do wy­artykułowania serio takiej re­fleksji. Bo Iredyński chce po­kazywać i pokazuje tylko ko­biety nieudolnie naśladujące mężczyzn w ich prawdziwych, groźnych szaleństwach. Dziewczynki! -zdaje się mówić. - To nie są wasze zabawki, od­rzućcie je, bo sobie jeszcze krzywdę zrobicie, nadajecie się tylko do jednego - ko­chać się z chłopcami. W wy­wiadzie dla "Kobiety i Ży­cia" na zapytanie - czym dla niego jest kobieta? - Iredyń­ski odpowiedział brutalnie, choć może tylko prowokacyj­nie: "naczyniem na spermę". W finale Dziewczynek dam­ską organizację do walki z mężczyznami pacyfikują... mężczyźni. Pijane, wiejskie osiłki rzucają się do zbioro­wego gwałtu na bojowniczki wyzwolenia, pogrążone w ekstazie rytualnego lesbi - tańca. Zapada kurtyna.

"Makijaż" i "Dziewczynki". Dwa przedstawienia o kobietach. Poza tematem nic ich właści­wie nie łączy. Więc po co ja je połączyłem w jednej publi­kacji? Bo mają jednak coś wspólnego, choć nie dotyczy to ani filozofii, ani estetyki, już raczej socjologii. Otóż ich autorzy i realizatorzy podnie­śli w sposób nowoczesny jak na nasze zwyczaje teatralne "problem kobiecy", łącząc go śmiało z zagadnieniami ero­tyki i seksu. W naszej trady­cji kulturalnej, na której tak fatalnie zaciążył pierwiastek narodowo-patriotyczny i reli­gijny, jest to temat wciąż pruderyjnie omijany. Przed­stawione spektakle Teatru STU i Teatru Dramatycznego warto obejrzeć - nie tylko dlatego, że w marcu mamy dzień urzędowego zaintereso­wania dla spraw kobiet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji